Blogs
Home/science/Z polskiego wiezienia uciekli podkopem. W celi zostawili kartke

science

Z polskiego wiezienia uciekli podkopem. W celi zostawili kartke

Nad ranem 6 lipca 1995 r. wiezien zakadu karnego w Debicy melduje ze jest sam w celi choc wraz z nim powinno byc w niej pieciu innych osadzonych. Wybucha ogolnokrajowe poruszenie media pisza o brawurowej ucieczce z wiezienia. Do Debicy sciaganych jest kilkudziesieciu straznikow z Rzeszowa i Tarnowa. W tym czasie Dariusz S. i czterech jego kolegow sa juz kilkadziesiat kilometrow od zakadu karnego. W celi zostawiaja kartke z napisem "Przepraszamy za baagan".

Z polskiego więzienia uciekli podkopem. W celi zostawili kartkę
January 30, 2025 | science

Dariusz S. stwierdził, że z jego celi do muru więzienia w Dębicy jest stosunkowo blisko. Namówił czterech kolegów, z którymi co noc drążył tunel Ziemię wynosili w workach i spuszczali w kanalizacji. Piasek przytykał rury, ale to nie zapaliło czerwonego światełka władzom więzienia W pewnym momencie do dziury wpadł jedną nogą niedoświadczony strażnik. Więźniowie wytłumaczyli się tym, że trzymają tam przecier alkoholowy Piątka więźniów uciekła w nocy z 5 na 6 lipca 1995 r. Końcówkę urobku zostawili w celi, umieszczając na nim kartkę z napisem "Przepraszamy za bałagan" Za zaniedbania obowiązków kilku strażników usłyszało wyroki. Uciekinierzy zostali złapani i ponownie wylądowali za kratkami. Organizator spędził na wolności około miesiąca Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu Dariusz S. to recydywista, do Dębicy trafił z Krosna (woj. podkarpackie). Tam w trakcie przesłuchania na komisariacie ukradł policjantowi broń. W Dębicy jednak dba o swój wizerunek, dość szybko zdobywa zaufanie strażników. Przed 30-latkiem jednak jeszcze 11 lat więzienia. Starał się o przepustkę, ale jej nie dostał Jest kwiecień 1995 r., S. stara się o przepustkę na komunię chrześniaka. Nie dostaje zgody. Zostaje odesłany do sądu penitencjarnego, ale na jego decyzję musiałby długo czekać. Prawdopodobnie wniosek zostałby rozpatrzony już po komunii i traciłby zasadność. W następnych tygodniach zaczyna w nim dojrzewać myśl o podkopie. Od okna celi do więziennego muru dzieli go tylko ok. 20 metrów. — Jak patrzyłem przez okno, to ten mur był blisko. Poszedłem pogadać z kolegą, który znał to więzienie i opowiedział mi, co tu było wcześniej itd. Jakie są te baraki, jaka jest ich struktura — mówił S. w programie "Cela numer". Przy odrobinie szczęścia taki podkop wydaje się możliwy. Miał zastraszać, poniżać i znęcać się nad kobietami. "Zamienił ich życie w piekło" S. jest już zdecydowany, ale musi do pomysłu przekonać jeszcze znajdujących się z nim w celi osadzonych. Ostatecznie przyłącza się pięciu, w tym jeden były górnik . Szóstemu pozostał do odsiedzenia krótki okres, więc nie chce ryzykować. Razem z S. ucieczkę podejmują Mirosław G. (wyrok 6,5 roku więzienia), Sylwester T. (osiem lat), Artur J. (8,5 roku) i Witold J. (11 lat). Z siłowni S. przynosi 15-kilogramowy talerz. Gdy koledzy rozbijają beton, on odciąga uwagę strażnika. Mogą zacząć kopać. — Nie ma co powiedzieć, inteligentny facet — słyszymy po latach. — Koledzy w trzech prali tym na siłę. Ja odciągnąłem funkcjonariusza na drugi koniec korytarza. [...] To było straszne dudnienie. Wyszedłem, uśmiechnąłem się do niego. Stwierdziłem, że pewnie znów się leją. Tak żartobliwie. On mówi: Chyba czymś ciężkim. No i na tym się wszystko skończyło. Tylko się modliłem, żeby oni tam nie tłukli się z godzinę — mówił S. w "Cela numer". Miejsce drążenia tunelu nie jest oczywiste. Dziurę robią pod szafką znajdującą się około 3,5 m od wychodzącego na mur okna. Dokładają sobie kilka metrów, ale liczą, że w ten sposób otwór będzie mniej widoczny. Na wierzch zakładają linoleum. Przywódca uciekinierów to "zaufany" więzień. "Nie powinien być przypadkowy" Po przemianach z 1989 r. instytucja inspektorów ochrony wewnętrznej, którzy zajmowali się m.in. rozpoznawaniem środowiska więziennego, została zlikwidowana. Wytworzyła się pewnego rodzaju próżnia. W ich miejsce niejako weszli wychowawcy, którzy nie byli jednak w stanie zapanować nad całym pawilonem więźniów. Niektórzy z nich zresztą nie chcieli z nimi współpracować. Prawomocny wyrok w głośnej sprawie. Ksiądz Mateusz N. z niższą karą Taka wyrwa w strukturze doprowadziła m.in. do ucieczki z dębickiego więzienia. Swoje zrobił także fakt, że niektóre sprawy nie były zgłaszane wyżej, a inne bagatelizowano. S. i jego kumple nie musieli nawet przekupywać strażników. Korzystali z braków kadrowych i małego doświadczenia niektórych strażników. Prowodyr nie był zwykłym więźniem, miał w Dębicy lepszą pozycję. Jako kalifaktor pomagał w kuchni, wydawał posiłki. — Teoretycznie to nie powinien być przypadkowy więzień, to powinni być ludzie tacy trochę zaufani, a przede wszystkim tacy, którzy potrafiliby utrzymać nerwy na wodzy. Jednak na bezrybiu i rak ryba — mówi nam były strażnik. Strażnik wpadł do dziury. Wystarczyła prosta historia z zacierem W pewnym momencie przyszli uciekinierzy postanawiają wykorzystać swoją pozycję — z kuchni kradną dwie łopatki do przewracania kotletów. Nikt nic nie podejrzewa, sprzęt prawdopodobnie uznany jest za zgubiony. — Gdyby zniknął nóż, to byłby problem — słyszymy. S. i wspólnicy kopią w każdą noc, piasek chowają do worków, a rano spuszczają w toalecie i pod prysznicem. Spektakularna ucieczka z więzienia. Jednego z więźniów udało się złapać Od piasku kilkakrotnie przytyka się kanalizacja, ale to nie zapala czerwonej lampki w więzieniu. — Nikt nie zadał sobie wtedy pytania, czy było to rozszczelnienie kanału, czy też może coś innego. Pewnie wtedy też nikomu nie przyszło do głowy, że coś takiego może mieć miejsce — mówi nam były pracownik więzienia. Nie wszystko idzie jednak jak po maśle. Podczas kontroli celi niedoświadczony strażnik wpada nogą do wykopanej dziury. Więźniowie tłumaczą, że trzymają tam zacier alkoholowy. — Jest kłamstwem, że skazani pędzili bimber, bo chyba nikt zdroworozsądkowy nie jest w stanie sobie wyobrazić, żeby nie trzeba było jakiejś aparatury do pędzenia — zauważa nasz rozmówca. Historia o przecierze wystarcza. Więźniowie zalewają dziurę cienką warstwą czegoś, co przypomina cement. Później wracają do kopania. Nikt też później nie sprawdza, czy dziura znów się nie pojawiła. Sprawa nie zostaje też zgłoszona wyżej. W każdą noc kopali. Za dnia starali się normalnie funkcjonować Co noc S. i pozostali schodzą do tunelu, by kopać. Otwór jest już coraz głębszy i szeroki na 70 cm, więźniowie prowizorycznie go utwardzają, częściowo też oświetlają. Są coraz bardziej zmęczeni, ale nie przestają. Każdy kolejny ruch przybliża ich do upragnionej ucieczki. W dzień starają się funkcjonować normalnie, żeby nie rzucać się w oczy. Wydają posiłki, chodzą na siłownię. Wchodzenie do dziury nie jest łatwe, w każdej chwili istnieje ryzyko, że sufit się zawali. — Byłbym debilem, gdybym powiedział, że się nie bałem. Bałem się jak diabli. Nie widzę normalnego człowieka, który by wszedł do tej dziury — mówił S. w "Cela numer". W celi zostawili urobek i kartkę. "Nie mogłem uwierzyć" W nocy z 5 na 6 lipca 1995 r. S. i jego kumple dopinają swego. W ostatnich godzinach urobek zostawiają już na miejscu, nie bawią się w chowanie go do worków. Strażnik, który miał co określony czas sprawdzać cele, nie dopilnowuje swoich obowiązków. Nie zauważa dość sporej kopy ziemi. Ucieczka z więzienia na Komorach. Osadzeni wyszli przez bramę główną Na zewnątrz wychodzą ok. godz. 2 w nocy przez nikogo nieniepokojeni. Podkop kończy się tuż za więziennymi murami. Kilkadziesiąt kolejnych metrów pokonują, pełznąc. Strażnicy znajdujący się w wieżyczkach śpią lub ich nie widzą. W trzy godziny więźniom udaje się dobiec do przedmieść oddalonego o ok. 35 km Tarnowa. Na porannym meldowaniu znajdujący się w celi szósty więzień donosi, że jest sam, a pozostała piątka uciekła. W pomieszczeniu zostaje po nich urobek i kartka z napisem "Przepraszamy za bałagan". — Nie mogłem uwierzyć, że to było po prostu możliwe. Na środku celi usypana ziemia, na niej kartka z tym napisem. Pewnych rzeczy do dziś do końca nie rozumiem — słyszymy. Strażnicy wprowadzają stan podwyższonej gotowości. Nie jest jasne, czy w pozostałych celach nie ma czegoś podobnego, na pomoc zostają ściągnięci strażnicy z Rzeszowa i Tarnowa. Szybko wpadli w ręce policji Ucieczka nie była planowana w porozumieniu z kimś z zewnątrz, nikt nie czeka na uciekinierów na zewnątrz. Rozchodzą się, po czym dość szybko wpadają w ręce policji. Pierwszy już po kilku dniach, co potwierdzało, że nie mieli planu na to, co zrobić dalej. Sam S. przyznał później, że chodziło głównie o to, by pokazać, że się da i zagrać na nosie systemowi. Do ucieczki z więzienia wystarczył mu... kawałek drewna i pasta do butów — Dla nas nie miało znaczenia, czy to będzie pięć minut, czy to będzie pięć lat. Chodziło o sam fakt . Sam fakt tego, że po prostu to się uda zrobić i że to zrobimy . I że to zrobi pięciu więźniów gołymi rękami — wyznał w "Cela numer". Miesiąc od ucieczki wpada S. W Krośnie służby robią nalot równocześnie na trzy mieszkania. Nie mają pewności, w którym znajduje się poszukiwany. Wydał go kolega skuszony nagrodą pieniężną za pomoc w odnalezieniu zbiega. Po ucieczce nastąpiły ogromne zmiany. Kilku strażników dostało wyroki Ucieczka była szokiem, ale i impulsem do zmian. Wymieniono 30 proc. kadry, a kilku strażników usłyszało wyroki od półtora do trzech lat pozbawienia wolności w związku z niedopełnieniem obowiązków. Wystarczyło pół minuty. Zabójca "Pershinga" uciekł z Wadowic jak akrobata S. trafił ponownie do więzienia, tym razem do Nowego Wiśnicza (woj. małopolskie). Za ucieczkę dostał dodatkowe 1,5 roku więzienia. Po spędzeniu roku w izolatce zrobił maturę. Na wolność wyszedł jako 37-latek. Od czasu dębickiej ucieczki znacznie zaostrzyły się procedury kontroli więźniów w całej Polsce. Stały się one też znacznie częstsze. Na podstawie wydarzeń z Dębicy służba więzienna nakręciła też film instruktażowy, który miał pomóc w uniknięciu podobnych sytuacji w przyszłości. — Później było zwracanie uwagi na wszystkie, nawet najdrobniejsze rzeczy, nawet jeżeli skazaniec powiedział, że miał kontakt z szafką czy z drzwiami, bo się uderzył, to trzeba było zrobić wszystko, żeby nawet wbrew jego twierdzeniom dociec do prawdy. Chodziło o wyrobienie nawyku, że prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw — słyszymy.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS