Home/science/Komunisci stworzyli szwadron smierci. "Zamknij gebe nikt sie nie dowie"

science

Komunisci stworzyli szwadron smierci. "Zamknij gebe nikt sie nie dowie"

Bezwzgledny prymitywny i wzbudzajacy strach Wadysaw Rypinski po zakonczeniu II wojny swiatowej stana na czele rownie bezwzglednego oddziau ktorego celem bya eliminacja wrogow Polskiej Partii Robotniczej. Pod parasolem ochronnym PPR ludzie "Rypy" mogli robic co im sie zywnie podoba z czego skrzetnie korzystali. Gdy banda ta grasowaa po okolicy spac spokojnie nie mogli nawet oficerowie Urzedu Bezpieczenstwa.

September 30, 2024 | science

Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu Władysław Rypiński pochodził z biednej, wielodzietnej rodziny ze wsi Petrykozy w powiecie płockim na Mazowszu. Był analfabetą imającym się każdego zajęcia, by zarobić choć trochę pieniędzy. Pracował jako stróż nocny, brukarz i pomocnik młynarza. W końcu wciągnął go ruch komunistyczny. Wstąpił do Komunistycznej Partii Polski, której członkiem pozostał do 1938 r. Gdy nadeszła wojna, poznał niejakiego Jakuba Krajewskiego "Kubę" i trafił do komunistycznej konspiracji. Wszedł w szeregi Polskiej Partii Robotniczej i Gwardii Ludowej, następnie Armii Ludowej. W 1944 r. stał się dowódcą osobistej ochrony "Kuby". Po wkroczeniu Sowietów na Mazowsze, Rypiński ogłosił się przewodniczącym Gminnej Rady Narodowej we wsi Łęg Kościelny, położonej w jego rodzinnych stronach. Chodził w mundurze w stopniu porucznika. Na użytek swój i organów nowej władzy zajął młyn, sklep i dwór w Łęgu. Ludzie "Rypy" z leśnego oddziału obsadzili posterunek Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Wśród nich byli jego dwaj zięciowie — Edward Tyburski i Kazimierz Michalski, którzy już wkrótce, wraz ze swym teściem, okryją się ponurą sławą. "Powiedzieli po niemiecku, że są Polakami". Najdziwniejsza bitwa II wojny światowej Dużo wódki i wrzasków Józef Chyliński, sekretarz Komitetu Gminnego PPR w Łęgu Kościelnym, wspominał: "Początkowo moje stosunki z Rypińskim były dobre, jednak już w końcu, a nawet w lecie 1945 r. stosunki te były coraz gorsze. Mnie jako sekretarzowi Komitetu Gminnego nie podobało się jego postępowanie . Jechał do chłopa, kazał mu wybrać świniaka i przywieźć do siebie lub na posterunek. Chłopi skarżyli się mnie i przychodzili do mnie. Ja jako sekretarz uważałem, że takie postępowanie na granicy rabunku nie licuje z postępowaniem dobrego partyjniaka. (...) Urządzano bale, pijaństwa (...). Nam nie podobała się taka zabawa, jak tam była. Były tam i różne kobiety, dużo wódki i wrzasków. Jak ja zobaczyłem, jakie to bale są z tego obrabowywania ludzi, to nie zgadzało się z moim sumieniem". Partyjny desant na Totalizator Sportowy. Polityczni działacze dostali lukratywne stanowiska Rypiński i jego oddział zostali w okolicy zapamiętani jako prymitywni i wzbudzający strach ludzie , do tego złodzieje i sadystyczni oprawcy. Bezkarność zapewniała im jednak rządząca Polska Partia Robotnicza, bowiem zaraz po ustanowieniu "ludowej władzy" zwerbowani zostali przez nią do mokrej roboty. Ludzie "Rypy" stali się nieoficjalnym szwadronem śmierci PPR, eliminującym "wrogów ludu". Mimo zakończenia wojny i ujawnienia się przez część partyzantów Armii Krajowej, na terenie powiatu płockiego nadal działały bowiem zakonspirowane struktury dawnej AK, które weszły w skład Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. W okolicy kręcili się też żołnierze innych organizacji niepodległościowych: Ruchu Oporu Armii Krajowej i Polskiego Związku Powstańczego. Solą w oku komunistów pozostawało również Polskie Stronnictwo Ludowe — jedyna z legalnie działających wówczas partii, która skupiała siły opozycyjne wobec Sowietów i ich "polskich" współpracowników. W powiecie płockim PSL powstało 30 września 1945 r. i bardzo szybko rosło w siłę, już po kilku dniach licząc grubo ponad 4 tys. członków. Czerwona władza szybko postanowiła rozprawić się ze wszystkimi swoimi przeciwnikami, w czym główną rolę w tej okolicy odegrał Rypiński . "Stan Wyjątkowy". Ziobro wezwany na przesłuchanie. Kaczyński chce zostać dożywotnim prezesem PiS. Czy Macierewicz pójdzie siedzieć? Edward Tyburski w złożonych wiele lat później zeznaniach powiedział: "Rypiński w tym czasie nie miał żadnego stanowiska, a tylko jeździł po terenie i trochę pracował w gminie. Praktycznie jednak we wszystkim, co się u nas działo, on miał decydujący głos. (...) Nie był on już naszym przełożonym w milicji, ale myśmy się go słuchali, ponieważ był dowódcą jeszcze z okupacji. Był on takim człowiekiem, że w tym czasie wszyscy w powiecie się jego bali" . "Mały Katyń" pozostaje zagadką. To największa komunistyczna zbrodnia w powojennej Polsce Mord na braciach Gujskich. "Najmłodszy prosił, żeby go nie zabijać" W listopadzie 1945 r. doszło w powiecie płockim do serii tajemniczych porwań i zabójstw. Głośnym echem odbiły się wydarzenia z nocy z 8 na 9 listopada, kiedy to uprowadzeni zostali bracia Gujscy — Ryszard, Kazimierz i Julian. Ich brat — por. Stanisław Gujski — był w czasie wojny komendantem placówki AK w Łęgu Kościelnym. Kazimierz i Julian zostali zabrani z domu rodzinnego, Ryszard — z domu swojej narzeczonej, Heleny Wawrockiej, w Mogielnicy niedaleko Łęgu. Nieobecny wówczas Stanisław Gujski jedynie z opowieści matki wiedział, jak wyglądała noc uprowadzenia jego braci. Jak wspominał, "gdy wszyscy już spali, zapukano naraz ze wszystkich trzech stron do okien. (...) Do mieszkania weszło wtedy kilka osób. (...) Gdy wyprowadzano braci, moja matka zaczepiła wyprowadzających, dokąd zabierają ich, na co któryś odpowiedział, że zaraz wszyscy wrócą. Jednak bracia nigdy już do domu nie powrócili" . Jak długo rodzinę Sebastiana Majtczaka będzie stać na Dubaj? "Dałbym im miejsce w top 5" Kazimierz i Julian trafili na posterunek milicji w Łęgu, a później do Bielska. Władysław Gajdka, funkcjonariusz MO, zeznawał potem: "gdy wróciłem do posterunku z Płocka, zauważyłem, że na posterunku znajduje się połamany karabin. Zapytałem zdaje się, że Olejniczaka czy Kufla, co to za karabin. Odpowiedzieli mi, że oni go połamali przy Gujskich. Zrozumiałem, że mają na myśli bicie Gujskich . (...) jeden z obecnych opowiadał, że najmłodszy Gujski prosił, ażeby go nie bić oraz żeby go nie zabijać". Oprócz Gujskich, ubecy i milicjanci aresztowali wtedy jeszcze innych mężczyzn. Wszyscy zostali zastrzeleni, najprawdopodobniej w piwnicy dworku w Łęgu Kościelnym i pochowani w nieznanym miejscu. Ryszarda Gujskiego milicjanci zastrzelili w drodze do Łęgu, a ciało wrzucili do stawu . Wypłynęło ono dopiero w maju 1946 r. i choć rodzina mogła je zobaczyć, to Rypiński odmówił wydania im zwłok. Nocą ubecy wywieźli je w nieznanym kierunku. Antoni Stołowski, brat milicjanta Stanisława Stołowskiego zeznawał później: "Brat od razu powiedział, że Gujscy zostali zabici. (...) w piwnicy w Łęgu oraz tam zostali pochowani. Tak jak ja się orientowałem, to brat chyba był przy zabiciu Gujskich. Zabili ich Tyburski, Michalski i Lewicki". Rankiem po aresztowaniu zrozpaczone rodziny udały się na posterunek MO w Łęgu. Milicjanci zaprzeczyli, by kogokolwiek zatrzymali. Gdy matka Gujskich wskazała na Tyburskiego, który był poprzedniego dnia w ich domu, ten ponoć uciekł z posterunku tylnymi drzwiami. Pozostali funkcjonariusze stwierdzili, że wszyscy rzekomo zatrzymani zapewne uciekli do "bandytów z lasu". W tym miejscu była kiedyś "granica cywilizacji". Kilka kilometrów przed bramą doszło do głośnego zabójstwa W okolicy szybko rozeszła się plotka, że Gujscy zostali skierowani do więzienia w Płocku. Krewni uprowadzonych nawiązali kontakt z tamtejszym strażnikiem więziennym, który na ich prośbę zapytał oficera UB Kazimierza Kołodziejskiego, czy Gujscy rzeczywiście siedzą w ich ośrodku. Ten potwierdził, wobec czego rodziny zaczęły dostarczać strażnikowi paczki dla osadzonych, które ten przekazywał Kołodziejskiemu. Z czasem jednak, gdy rzekomy "areszt" zaczął się wydłużać, a ludzie zaczęli zadawać pytania, Kołodziejski przestał przyjmować paczki i na dobre zaczął unikać strażnika. Ludzie byli wściekli i żądali informacji o aresztowanych , bowiem rodzina Gujskich była we wsi lubiana i szanowana. Przybyły po kilku dniach do Łęgu Stanisław Gujski zaczął szukać braci, ale zarówno na milicji, w Urzędzie Bezpieczeństwa, jak i od członków PPR usłyszał, że nie wiadomo, co się z nimi stało. Komuniści postanowili jednak powołać specjalną "komisję", która miała tę sprawę wyjaśnić. Jednak w jej skład wszedł m.in... sam Rypiński, a także jego dawny towarzysz broni, obecnie sekretarz powiatowy PPR w Płocku Jakub Krajewski. To właśnie on był człowiekiem, który po cichu zlecał zabójstwa ludziom "Rypy" . "Jeden żywy wydostał się z dołu" Ludność, która przyszła na spotkanie z komisją, w zasadzie otwarcie zarzucała Rypińskiemu zastraszanie, kradzieże i morderstwa. Władze, zaniepokojone nastrojami, nakazały więc hersztowi bandy zniknąć z Łęgu. Cała jego grupa udała się na jakiś czas do Warszawy, a następnie została skierowana do Grójca, gdzie dostała kolejne zadanie: uprowadzenie czterech działaczy PSL. Z zadania wywiązali się tak, jak tego od nich oczekiwano. Wspólnie z miejscowymi ubekami wywlekli PSL-owców z domu , odebrali im kosztowności i wywieźli do lasu. "Wyjechaliśmy pod las w pole. Tam »Czołg« kazał zatrzymanym wykopać dół. Oni prosili ażeby dać im żyć. (...) Możliwe jest, że przed zabiciem zostali oni rozebrani. (...) Po zabiciu dół został zasypany, a my wróciliśmy do Warszawy. Po pewnym czasie dowiedzieliśmy się, że jeden żywy wydostał się z tego dołu" — relacjonował po latach uczestnik akcji Władysław Wójcik. Tajna "Grupa Konrada" cudem uniknęła śmierci. Julian Tuwim ocalił życie swojego "wroga" Tym, który zdołał wykopać się z grobu, był Józef Sikorski. Przeżył, bo udał, że został trafiony kulą i padł na ziemię. Ponieważ został przysypany jedynie niewielką warstwą ziemi, gdy tylko mordercy odjechali, wyswobodził się i uciekł, znajdując schronienie w pobliskiej wsi. Później powiadomił o wszystkim władze PSL, a nawet złożył w tej sprawie zeznania w sądzie. Bojąc się jednak, że zostanie zlikwidowany jako świadek zdarzenia, ukrywał się w Warszawie. "Padły dwa strzały, usłyszałem rzężenie, ktoś się odezwał: »czego tak rzęzisz jak wieprz«, »zajdź mu od głowy i kropnij w łeb« . Usłyszałem jeszcze dwa strzały (...). Zostałem w kamizelce i bieliźnie. Następnie usłyszałem głos »komendanta«: »wykopcie dwa doły". Po wykopaniu dołów ciągneli mnie za nogi do dołu (...). Przy przysypywaniu ktoś się odezwał — zdaje się, że »komendant": »będą miały psy jutro z wami robotę« — wspominał Sikorski. Tajemnicze rysunki na ścianie Auschwitz. Prawda została odkryta po wielu latach Bili tak długo, aż zabili Aresztowania nie ustawały. Ludzie Rypińskiego porywali kolejnych "wrogów ludu", nie zawsze robili to jednak otwarcie. Jednym ze sposobów było np. spytanie o drogę. Powtarzający się scenariusz wyglądał następująco: trzej mężczyźni pukali do drzwi konkretnego domu i prosili gospodarza o wskazanie drogi. Gdy ten wyszedł z nimi na zewnątrz, by pokazać im, którędy mają pójść, nigdy więcej już do domu nie wracał. Uczestniczący w akcjach milicjant Stanisław Stołowski zeznawał później: "Pojechaliśmy w teren po wioskach. Aresztowaliśmy wtedy jednego, ja stałem z wozem na polu, a oni z jakiejś chałupy wyprowadzili jednego i prowadzili około 100 metrów do wozu. Po drodze słychać było, że go biją. Bili go tak długo, że wreszcie zabili go. (...) Gdy podszedłem do posterunku, zobaczyłem, jak już tych zatrzymanych wyprowadzają z lokalu posterunku tylko w kalesonach, rozebranych. Ci prowadzeni płakali. (...) Gdy weszli do środka, słyszałem, jak Tyburski i Lewicki krzyczeli, aby kładli się do doła. Oni znowu płakali i pytali, za co mają ginąć. Usłyszałem strzały z pistoletu i chyba z automatu". Innym razem Stołowski relacjonował: "Gdy wprowadzali jego do piwnicy, ja zobaczyłem tam przez otwarte drzwi dół wykopany. Tyburski kazał mi zostać za drzwiami i drzwi zamknęli. Usłyszałem, że zaczęli go bić. Ja wtedy cofnąłem się od drzwi w kierunku ustępu. Nagle zobaczyłem, że drzwi się otworzyły od piwnicy i ten przyprowadzony wybiegł i biegł w kierunku bramy wyjazdowej. Tyburski kazał mi strzelać. Ja strzelałem z automatu, a Tyburski z pistoletu, jednak ten ma uciekł. Ja wróciłem się, a Tyburski biegł dalej. Uciekł on podobno aż pod most, tam Tyburski go dogonił i zastrzelił". "Hycle spod ciemnej gwiazdy" polowały na bolszewików. Armia Bułaka-Bałachowicza wzbudzała strach u wroga "Zamknij gębę, nikt się o tym nie dowie" 9 stycznia 1946 r. ludzie Rypińskiego dopadli ostatniego komendanta lokalnej Armii Krajowej Michała Tomczaka. Wtargnęli nocą do jego domu, okrutnie pobili, wyciągnęli na podwórze i wpakowali w niego kilka kul. Żonę i teściową, które próbowały go osłaniać, także pobili, a dom obrabowali. Kto dokładnie stał za Rypińskim i jego grupą? Po zabójstwie Gujskich szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego Tadeusz Konopka, chcąc dowiedzieć się, jak ma postępować z ludźmi Rypińskiego i co sądzić o dokonywanych przez nich zbrodniach, zapytał o to sekretarza powiatowego PPR w Płocku, Jakuba Krajewskiego. Ten miał mu odpowiedzieć w prostych, żołnierskich słowach: "zamknij gębę, to jest nasza robota i nikt się o tym nie dowie" . Krajewski dodał, że "takie jest polecenie" i wie o tym "Magda", czyli Magdalena Kole-Treblińska, w tym czasie sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PPR w Warszawie. Szwadron śmierci PPR, dowodzony przez Władysława Rypińskiego, nie zawahał się też przed zamordowaniem... oficera UB z Płocka , wspomnianego już wczesniej Kazimierza Kołodziejskiego. Ponieważ Kołodziejski, podobnie jak Konopka, nie był do końca wtajemniczony w sprawę cichych zabójstw na terenie pow. płockiego, po sprawie Gujskich zaczął prywatne śledztwo. Gdy zebrał dowody i stało się w stu procentach jasne, że za zbrodniami rzeczywiście stoją funkcjonariusze MO i UB, powiadomił o tym następcę Konopki, por. Antoniego Łuczaka. Łuczak z kolei przekazał te informacje Krajewskiemu, nie wiedząc, że roztacza on nad Rypińskim parasol ochronny i jest zleceniodawcą większości zabójstw. Tragiczna historia wołyńskiego klasztoru. Był niemal twierdzą, ale banderowcy zdobyli go podstępem Tym samym więc Kołodziejski stał się niewygodny, ponieważ za dużo wiedział. Trzeba go było uciszyć. 17 lutego 1946 r. zbiry "Rypy" przyjechały bryczką przed jego mieszkanie i zabrały ubeka ze sobą. Kołodziejski zgodził się iść, rozpoznając niektórych z nich jako "swoich" i sądząc, że mają do niego jakąś sprawę. Ci wywieźli go następnie bryczką na posterunek i tam zabili w ogrodzie. Ponoć Kołodziejski, zaskoczony, próbował się bronić i na koniec zdążył jeszcze krzyknąć: "towarzysze, co robicie?". Milicjanci, by odsunąć od siebie podejrzenia, upozorowali napad na posterunek i oficjalnie zgłosili go do Komendy Powiatowej MO w Płocku. Atak przypisano "bandytom" z miejscowego oddziału Narodowych Sił Zbrojnych, a śledztwo umorzono. Grupa Rypińskiego nie tylko jednak mordowała. Jego milicjanci napadali też na gospodarstwa i plebanie. Gdy jeden z napastników, Henryk Kwiatkowski, miał już dość dotychczasowej działalności, Jakub Krajewski wydał Władysławowi Rypińskiemu rozkaz zabicia go. Ludzie Rypińskiego wezwali go do dworku, upili, a następnie nieprzytomnego wywieźli na posterunek milicji w Bielsku i udusili sznurem na łóżku. Przerażony tymi wydarzeniami milicjant Władysław Gajdka, zastraszony i zmuszony przez kolegów do milczenia, zdezerterował i uciekł do Gdańska. Aresztowany został dopiero kilka lat później. Zasadzka na "Rypę" Na przełomie kwietnia i maja 1946 r. najbardziej aktywni członkowie grupy Rypińskiego zostali przeniesieni do Urzędów Bezpieczeństwa i posterunków milicji w różnych częściach kraju. Sam jednak Rypiński pozostał w Łęgu Kościelnym. Jego działalność nie mogła jednak pozostać niezauważona przez członków antykomunistycznego, niepodległościowego podziemia. Jak pisał Jacek Pawłowicz w monografii "»Zwyczajny resort«. Studia o aparacie bezpieczeństwa 1944-1956", Rypiński "pewny swej bezkarności, licząc na ochronę aparatu partyjnego i funkcjonariuszy resortu bezpieczeństwa , kontynuował działalność aktywisty PPR. Między innymi z lubością organizował w okolicznych wsiach wielogodzinne wiece, w czasie których agitował rolników za kolektywizacją wsi i tworzeniem PGR-ów". To właśnie wiece zgubiły szefa szwadronu śmierci. 11 października 1947 r., po blisko dwugodzinnym przemówieniu we wsi Chudzynek, Władysław Rypiński wracał wozem do oddalonego o ok. 5 km Łęgu. Był z nim m.in. woźnica Karol Przybyłowski i komendant posterunku MO w Łęgu Stanisław Gajdziński. O tym, że Rypiński będzie na wiecu w Chudzynku, przypadkiem dowiedział się por. Franciszek Majewski "Słony", żołnierz Ruchu Oporu Armii Krajowej. Ostatnia szarża polskich kawalerzystów. "Las zionął ogniem" Słony wysłał więc do akcji oddział ROAK, dowodzony przez sierż. Wiktora Stryjewskiego "Cackę". Partyzanci zastawili pułapkę. Gdy wiec dobiegał końca, obsadzili drogi wyjazdowe ze wsi i zaczaili się na "Rypę", a gdy ten w końcu nadjechał, otworzyli ogień. Oprócz dowódcy szwadronu śmierci, od kul zginął też jego woźnica. Sprawą morderstw i napadów zajmował się później sąd, niektórzy dawni członkowie grupy Rypińskiego, jak Wiesław Gajdka i Kazimierz Michalski, byli aresztowani i przesłuchiwani. Śledztwo prowadził też X Departament Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Ostatecznie jednak zostało ono umorzone. Rodziny ofiar w kolejnych latach starały się dowiedzieć czegoś o losach zaginionych krewnych, szczególnie po 1956 r., gdy nastąpiła odwilż po stalinizmie. Wówczas aresztowany został m.in. Edward Tyburski. Wkrótce jednak on i jemu podobni opuścili areszt, a cała sprawa została stopniowo wyciszona.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS