sports
Nie zyje Sylwester Kaczynski. Tytan pracy ktory nigdy nie zosta znokautowany. "Legenda gosi ze..."
- Legenda. Legenda Legii w boksie - mowi Bogdan Gajda mistrz Europy z 1977 roku. - By ojcem bratem kolega i nie pozwoli sobie wejsc na gowe. Mielismy do niego duzy szacunek - dodaje Krzysztof Kosedowski trzeci zawodnik igrzysk olimpijskich z 1980 roku. - To by nasz drugi ojciec wychowawca z krwi i kosci. Ostatni raz mielismy telefoniczny kontakt w sylwestra... - zawiesza gos Henryk Petrich brazowy medalista igrzysk olimpijskich i swiata. Wszyscy oni w rozmowie z Interia wspominaja zmarego w wieku 87 lat Sylwestra Kaczynskiego...
- Legenda. Legenda Legii w boksie - mówi Bogdan Gajda, mistrz Europy z 1977 roku. - Był ojcem, bratem, kolegą i nie pozwolił sobie wejść na głowę. Mieliśmy do niego duży szacunek - dodaje Krzysztof Kosedowski, trzeci zawodnik igrzysk olimpijskich z 1980 roku. - To był nasz drugi ojciec, wychowawca z krwi i kości. Ostatni raz mieliśmy telefoniczny kontakt w sylwestra... - zawiesza głos Henryk Petrich, brązowy medalista igrzysk olimpijskich i świata. Wszyscy oni w rozmowie z Interią wspominają zmarłego w wieku 87 lat Sylwestra Kaczyńskiego, byłego pięściarza i trenera. Wielokrotnego mistrza Polski, który nigdy nie został znokautowany, a toczył zacięte boje z takimi tuzami, jak Jerzy Kulej i Marian Kasprzyk. Brak czystego talentu nadrabiał nieprzeciętną etyką pracy. "Człowiek z cienia" - mniej więcej taki obraz płynie z rozlicznych rozmów, które odbyłem z wybitnymi pięściarzami w historii polskiego boksu, ale nie tylko, w odniesieniu do Sylwestra Kaczyńskiego . Warszawianin i legionista z krwi i kości, przez całą karierę związany z klubem z "eLką" w herbie. - Przyszedłem do Legii pod koniec 1974 roku i od tego czasu miałem go za trenera. Do końca mojej kariery, czyli do 1989 roku - sięga pamięcią 71-letni Bogdan Gajda , złoty medalista mistrzostw Europy z Halle, dwukrotny olimpijczyk (Montreal i Moskwa) oraz dwukrotny uczestnik mistrzostw świata. - Gdy przyszedłem tutaj z Górnika Pszów, pierwszym trenerem był Henryk Niedźwiedzki, medalista z Melbourne. Później przez długie lata Andrzej Gmitruk, nim poszedł w zawodowstwo, a następnie Wiesiek Rudkowski. Sylwek był całe życie tym drugim szkoleniowcem - podkreśla boksujący w wagach lekkiej (do 60 kg) i lekkopółśredniej (do 63,5 kg) niegdyś świetny zawodnik. "Sylwuś", bo tak zaczął zwracać się do starszego od siebie o kilkanaście lat Kaczyńskiego, gdy po swojej karierze przeszli na "ty", zdaniem Gajdy był wręcz książkowym przykładem pracusia. - Jak robiło się wagę, to szło się tylko do Sylwka, tak potrafił zamęczyć . To był bokserski rzemieślnik. W boksie, prędzej czy później, ring wszystko zweryfikuje, a on kochał ciężką pracę - akcentuje. - O nim tak naprawdę za dużo nikt nie mówił, za dużo nikt nie pisał i na jego temat nikt za dużo nie widział. To był człowiek zakochany w ciężkiej pracy. Dzwoniłem teraz po kolegach z całej Polski, informując wszystkich, że Sylwek zmarł. I proszę mi wierzyć, że ci, którzy z nim trenowali, jednym głosem mówią, że drugiego tak dobrego człowieka, uczynnego i bezinteresownego, jak Sylwester Kaczyński, nie spotkali - wtóruje mu Krzysztof Kosedowski , nie tylko brązowy medalista igrzysk z Moskwy z 1980 roku (waga piórkowa), ale także wicemistrz Europy z 1981 roku. I głosem nieznającym sprzeciwu rozstrzyga: - Absolutnie jest to trenerska legenda Legii Warszawa . Te wszystkie cechy, które uwydatniły się w Kaczyńskim-trenerze, najpierw wykuwał w pocie czoła jako pięściarz, rocznik 1937. Boks zaczął trenować dość późno, bo wiekiem był już w okolicach pełnoletności. Wcześniej parał się lekkoatletyką. Biegał i to nie na najkrótszych dystansach, ale na 400 metrów, co już wtedy wymagała budowania fundamentu w postaci kondycji. - Sylwek wszystko wypracował ciężką pracą. Praca, praca i jeszcze raz praca. Potrafił przyjść w niedzielę i przebiec dziesięć lub piętnaście kółek na stadionie, jeszcze tym starym, ze żwirową bieżnią. Trenował dosłownie codziennie ~ Bogdan Gajda - Pamiętam Sylwka już z finiszu jego boksowania, w końcu sam wkrótce będę miał 75 lat. Pamiętam ligę i fakt, że to był bardzo solidny zawodnik. Zresztą nawet koledzy z klubu mówili, że był tym, który pierwszy przychodził na salę treningową i ostatni z niej wychodził . Prawdziwy tytan pracy, który kochał boks i, można powiedzieć, że z sali nie wychodził - mówi z estymą w głosie Krzysztof Kraśnicki, lata temu delegat sportowy na meczach ligowych, młodszym kibicom boksu znany z szefowania Polskiemu Wydziałowi Boksu Zawodowego. A dziś - choć formalnie emeryt - nieustannie propaguje historię boksu, prowadząc aktywną działalność głównie w mediach społecznościowych. - Talentu to on nie miał i sam o tym wiedział, zresztą wielokrotnie o tym wspominał. Natomiast nadrabiał to nieprawdopodobną pracą. Wręcz zmuszał swoich partnerów w zespole przy wspólnych ćwiczeniach do krańcowego wysiłku i niewielu to wytrzymywało - na ważną rzecz zwrócił uwagę Kraśnicki, a Gajda mocniej zgłębił temat. - Do prasy to może się nie nadaje, ale Sylwek to był antytalent. On wszystko wypracował ciężką pracą. Praca, praca i jeszcze raz praca. Potrafił przyjść w niedzielę i przebiec dziesięć lub piętnaście kółek na stadionie, jeszcze tym starym, ze żwirową bieżnią. Trenował dosłownie codziennie. Jeśli w tym miejscu ktoś oczekuje niezbitego dowodu, czy prawdą było, że "świątek, piątek czy niedziela" Sylwester Kaczyński meldował się na treningu, na wysokości zadania stanęła dwójka jego byłych podopiecznych. I przytoczyli niespotykaną wręcz opowieść, poświadczając o jej autentyczności. - Legenda głosi, że w dniu swojego ślubu zawinął się na trening . I to jest prawda, bo jego żona Ewunia, która siedziała przy tej opowieści, kiwała głową. Po prostu, w trakcie ceremonii weselnej, urwał się na zajęcia. - Tak było, wziął ślub w kościele, po czym uciekł na trening i za jakiś czas wrócił na wesele. Taki to był robotnik - potwierdził przysłuchujący się rozmowie Henryk Petrich , as w kategorii średniej (brązowy medalista mistrzostw świata, wicemistrz Europy i zdobywca srebra na będących alternatywą dla igrzysk zawodach Przyjaźń-84), który po życiowy sukces - brąz igrzysk olimpijskich w Seulu w 1988 roku - sięgnął już w wyższej, półciężkiej dywizji. Kosedowski: - Taki to był pracuś i wariat na punkcie zapieprzania. Ten człowiek, gdy miał zrobić 100 pompek, to nie zrobił ich 95, tylko 105. Sylwester Kaczyński zaczynał boksować w kategorii lekkopółśredniej, a najdłużej i z największymi sukcesami wojował w wadze półśredniej. Trzy razy był mistrzem Polski i tyle samo razy wicemistrzem kraju. W finałach dwukrotnie przegrywał z Leszkiem Drogoszem i raz z Wiesławem Rudkowskim, czyli kolegą klubowym. Z kolei aż osiem razy z Legią sięgał po drużynowe mistrzostwo Polski. Ponadto wywalczył dwa medale w Mistrzostwach Armii Zaprzyjaźnionych, a trzeba przypomnieć, że były to wojska bloku wschodniego. Innymi słowy rywalizowali pięściarze z klubów z państw socjalistycznych, które w tamtym okresie dominowały w boksie, co także świadczy o jego poziomie sportowym. W jego gablocie nigdy nie zawisł medal ani nie znalazł się puchar z największych rangą imprez na świecie, takich jak igrzyska olimpijskie i mistrzostwa Europy. Mistrzostw świata nie bierzemy pod uwagę, ponieważ ich pierwsza edycja odbyła się w 1974 roku na Kubie (premierowy medal dla Polski zdobył śp. Zbigniew Kicka), a w myśl wówczas obowiązujących przepisów pięściarze mogli profesjonalnie boksować do 35. roku życia. - Faktem jest, że Sylwuś nie boksował ładnie. Śp. Wiesiek Rudkowski, który sam był świetnym technikiem, trochę nabijał się z niego, że był taki "kaczorowaty", ale ciężką pracą doszedł do celu. Zawsze chwalił go i podziwiał pan Henryk Niedźwiedzki , świetny bokser, brązowy medalista olimpijski z Melbourne. Mówił: "jak Sylwkowi dałem zadanie, co ma zrobić, to nigdy mnie nie zawiódł" - zaznacza Kosedowski. O wyjazd na największe imprezy przegrywał rywalizację, bo w tamtych czasach przyszło mu rywalizować na krajowym podwórku z największymi asami, również występującymi w jego kategorii wagowej. - Sylwek był w czubie Polski, ale nigdy nie jechał na największe imprezy, jak igrzyska, czy mistrzostwa Europy. Jego problem był taki, że miał lepszych rywali - potwierdza Gajda. Krzysztof Kraśnicki , w swoich opasłych archiwach, szybko zweryfikował bardzo wartościowe informacje. - Z Jerzym Kulejem zmierzyli się aż czterokrotnie. Dwie walk Kaczyński przegrał, jedną zremisował, a jeden pojedynek zakończył się obustronną dyskwalifikacją. Ponieważ obaj już nie żyją, więc tego nie rozstrzygniemy, ale można tylko przypuszczać, że panowie, co się wtedy zdarzało, ustawili walkę. Czyli prawdopodobnie umówili się na markowanie walki, w efekcie czego zostali zdyskwalifikowani - mówi nam Kraśnicki, w kontekście rywalizacji z dwukrotnym mistrzem olimpijskim rodem z Częstochowy dodając jeszcze kilka informacji. - Oni bardzo twardo rywalizowali. Proszę mi wierzyć, że Kulej jak miał walczyć z Kaczyńskim, to w derbowej rywalizacji z Legią Gwardia kombinowała jak tu do ostatniej chwili wymyślić, aby minęli się na wadze, czyli nie walczyli ze sobą. A poza ringiem przyjaźnili się i spotykali na zgrupowaniach, bo przecież też często bywał na obozach kadry. Kaczyński, choć w ringu nie był błyskotliwy, był bardzo solidny i trudny do pokonania. Jeśli się dało, unikano z nim pojedynków . Każdy wolał stoczyć lżejszą walkę, niż bardzo wymagający i długi pojedynek. Z Kaczyńskim nigdy nie było pewności, czy się wygra i zdobędzie dla swojego klubu 2 punkty w ligowej rywalizacji. - Zawsze ktoś powie, że o zmarłym nie mówi się źle. Dobrze albo wcale. Ale proszę mi wierzyć, Sylwek to była wyjątkowa postać. Andrzej Gmitruk był cudowną osobą, ale miał inne zalety. Wiesław Rudkowski to był wspaniały człowiek z jeszcze innymi zaletami, ale bardzo mocno się od nich różnił. Za Sylwkiem skoczyłbym do wody. Za Andrzejem Gmitrukiem też ~ Krzysztof Kosedowski Gajda: - Sylwuś to był pracuś, pracuś i jeszcze raz pracuś. W ringu nadrabiał kondycją, nie można było go zajechać. Kaczyński trzykrotnie walczył też z mistrzem olimpijskim z Tokio, Marianem Kasprzykiem . - Jeden pojedynek wygrał, raz zremisował i raz przegrał na skutek kontuzji łuku brwiowego. Czyli z tym znakomitym pięściarzem bilans też miał bardzo przyzwoity - uzupełnia pasjonat Kraśnicki, tym samym nadając dodatkową rangę wszystkim krajowym sukcesom legionisty. Nigdy nie został znokautowany, co tylko potwierdza, że był bardzo solidnym pięściarzem. Do tego, ten Warszawiak z urodzenia, był mocno lubiany przez stołeczną widownię. Wprawdzie kibice wolą, gdy w walce coś się dzieje i jest dużo agresji. W jego walkach tego nie było, a mimo to był dopingowany, bo każdy zdawał sobie sprawę, że jak wychodzi Kaczyński, to przeciwnik nie będzie miał łatwego zadania. Zawsze był nieustępliwym walczakiem. Na sali treningowej był tytanem pracy, co później było widoczne w ringu. W rezultacie nie można było go zamęczyć, ani zdominować kondycyjnie . Krzysztof Kosedowski przypomina, że 2 kwietnia 1979 roku został legionistą (wcześniej boksował w Stoczniowcu Gdańsk), w dużej mierze właśnie dzięki trenerowi Kaczyńskiemu. I przez kilka długich minut bardzo drobiazgowo opowiedział, jak to kiedyś jego niewinne przyjęcie zaproszenia do Warszawy ( "myślałem, że na kawkę, a moje ‘tak’ zostało odebrane jako akces do Legii" - powie), zaowocowało tym, że został zawodnikiem "Wojskowych". Wcześniej jednak najadł się mnóstwo strachu, bo stawiając się w jednostce wojskowej w Warszawie na Bielanach, już był pełen obaw, że zostanie wzięty w kamasze. - Po obiedzie idziemy z żołnierzem w milczeniu, nie mając wspólnego tematu, tak byłem wystraszony, a tu patrzę, a z przeciwka nadchodzą śp. trenerzy Gmitruk i Kaczyński. Jeśli ten żołnierz jeszcze żyje, to mógłby panu potwierdzić, że jak ich zobaczyłem, wtedy zapaliła mi się w głowie lampka, że jestem w Legii, a legioniści idą po mnie. Jak się zerwałem temu żołnierzowi, tak wyskoczyłem panu Kaczyńskiemu na ręce . I powiedziałem im: "panowie, zabierajcie mnie stąd jak najszybciej". A gdy zapytałem, co tak późno, bo przez parę godzin robiłem w gacie, odpowiedzieli mi, że o 12 skończyli trening, później wypili kawkę i musieli zebrać wszystkie papiery poświadczające, że przechodzę do Legii, co chwilę trwało - dziś już tylko śmieje się z tych wydarzeń 64-letni as. I na jednym wdechu dodaje: - Zawsze ktoś powie, że o zmarłym nie mówi się źle. Dobrze albo wcale. Ale proszę mi wierzyć, Sylwek to była wyjątkowa postać. Andrzej Gmitruk był cudowną osobą, ale miał inne zalety. Wiesław Rudkowski to był wspaniały człowiek z jeszcze innymi zaletami, ale bardzo mocno się od nich różnił. Za Sylwkiem skoczyłbym do wody . Za Andrzejem Gmitrukiem też. A za Wieśkiem bym się zastanowił, czy się nie utopię. To mówię panu szczerze, bardzo szczerze. Kiedy po raz ostatni się widzieliśmy? - zamyśla się Gajda, prowadzący obecnie indywidualne i komercyjne treningi bokserskie na Torwarze, po czym odpowiada: - Oj, nie pamiętam, już dawno. Jeszcze na Fortach Bema jeździliśmy na kawki, ze śp. Januszem Gortatem. Było to pewnie z 7-8 lat temu, nie mieliśmy przez ten czas kontaktu telefonicznego. Kosedowski: - Widzieliśmy się może z 10 lat temu. Raz na jakiś czas dzwoniło się do Ewuni, jego małżonki, czy syna Huberta, z którym mamy kontakt. Sylwek raz poznał, raz nie. W ostatnim okresie był słabszy, generalnie z domu w pojedynkę już nie wychodził - mówi, dodając już niepowetowany żal także z innego faktu: - To był człowiek nie do końca wykorzystany . Mało jest takich ludzi z jego pracowitością, sumiennością, podejściem do obowiązków i ambitnością. To, co zdobył, wywalczył swoją ciężką pracą. Świeżo ostatnią rozmowę w pamięci ma za to Henryk Petrich. - Najpierw, 24 grudnia, zawsze dzwonię imieninowo do jego żony, a następnie w sylwestra, z tej samej okazji, do Sylwka. I to była nasza ostatnia rozmowa. Nie była długa, złożyłem mu życzenia, zapytałem o zdrowie i to wszystko. Brązowy medalista olimpijski z Seulu dodaje: - To był nasz drugi ojciec . Wszystkich zawsze ciągnął nie tylko na sali treningowej, ale dbał, byśmy też pokończyli szkołę. Pilnował tego, nie zachowywał się tylko jak trener. Był wychowawcą z krwi i kości. Zawsze był gotowy, by przyjechać na dodatkowy trening. Pora nie grała roli. To był naprawdę sumienny człowiek. Sylwester Kaczyński ogółem stoczył 365 walk. 319 wygrał, 8 zremisował i 38 przegrał. Dożył pięknego wieku, odchodząc z tego świata mając 87 lat. Krzysztof Kosedowski poinformował, że pogrzeb odbędzie się 11 lutego . Ceremonia rozpocznie się o godz. 10 w kościele na Placu Zbawiciela, a na godz. 12:30 przewidziana jest ostatnia droga na cmentarz na Wólce. Cześć Jego pamięci! Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected] Korzystanie z portalu oznacza akceptację Regulaminu . Prywatność . Copyright by INTERIA.PL 1999 - 2025 . Wszystkie prawa zastrzeżone.
PREV NEWSReal poskarzy sie na sedziow. Legenda Barcelony grzmi. "Robia to od 120 lat"
NEXT NEWSLegenda sportow walki w areszcie Mia pobic matke pieciorga swoich dzieci
Kapitalny wystep modej Polki na MS W piatek dwa medale a w sobote trzeci
Hanna Mazur siegnea w sobote po kolejny medal juniorskich mistrzostw swiata w yzwiarstwie szybkim. Nasza reprezentantka wywalczya srebro na dystansie 1000 metrow. Przypomnijmy ze w piatek Polka zdobya dwa brazy.
Stracia rekord skoczni ale ma pierwsze punkty. Historyczny wynik Polek
Dwie polskie zawodniczki zdobyy punkty w Pucharze Swiata w Lake Placid. Dobre wyniki Anny Twardosz i Poli Betowskiej sprawiy ze zapisay sie one w historii polskich skokow narciarskich.
Zuzel. Dziaacz przewiduje duze problemy Ora odz. "Dziurawa druzyna po przejsciach"
Ireneusz Maciej Zmora wytypowa kolejnosc w Metalkas 2. Ekstralidze. Byy prezes Stali Gorzow spodziewa sie bardzo zacietej walki o awans do PGE Ekstraligi. Jego zdaniem spadku uda sie uniknac beniaminkowi z Tarnowa.
ATP w Rotterdamie Alex de Minaur - Mattia Bellucci. Relacja live i wynik na zywo
Alex de Minaur kontra Mattia Bellucci to pofina turnieju ATP w Rotterdamie. Relacja live i wynik na zywo meczu Alex de Minaur - Mattia Bellucci na Polsatsport.pl.
Takie sowa przed skokiem Kobayashiego. A potem... katastrofa
To bya ogromna sensacja. Ryoyu Kobayashi zawali skok w kwalifikacjach i zabraknie go w konkursie Pucharu Swiata w Lake Placid. Tuz przed jego proba w telewizyjnej transmisji zartowa Micha Korosciel. O jego sowach jest gosno.
Zuchwae wamanie w biay dzien. Ukradli samochod wyscigowy
Zespo Team18 pad ofiara kradziezy - zodzieje w Dzien Australii wamali sie do warsztatu i ukradli ich samochod wyscigowy. Nagranie z monitoringu ujawnia przebieg zdarzenia. Trwa poszukiwanie sprawcow a zespo apeluje o pomoc.