Home/world/Spektakularna porazka aliantow. Wina obarczono... polskiego generaa

world

Spektakularna porazka aliantow. Wina obarczono... polskiego generaa

Kiedy w Warszawie powstanie chylio sie ku upadkowi 17 wrzesnia 1944 r. z Anglii w kierunku Holandii wystartowaa najwieksza flota powietrznodesantowa w historii. Rozpoczea sie operacja "Market-Garden" ktorej celem byo przekroczenie Renu wejscie do Niemiec i szybkie zakonczenie dziaan wojennych. Wsrod uczestnikow desantu bya 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa Stanisawa Sosabowskiego. Po klesce przeozeni obarczyli wina polskiego generaa.

September 17, 2024 | world

Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu "O jeden most za daleko" 10 września 1944 r. w kwaterze marszałka Bernarda L. Montgomery’ego odbyła się narada. Planowano zdobyć pięć mostów (na Mozie, rzece Waal i Renie), w tym most w Arnhem – położony na tyłach Niemców, 100 km za linią frontu. Generał Frederick Browning, zastępca dowódcy 1 Alianckiej Armii Powietrznodesantowej zapytał: "Ile czasu potrzeba wojskom pancernym na dotarcie do nas?". 63 dni. Zryw powstańców — zobacz niezwykły reportaż multimedialny "Dwa dni" – odpowiedział Montgomery. Patrząc na ostatni most na mapie, generał podsumował spotkanie: "Zdołamy utrzymać ten most przez cztery dni. Jednakże sądzę, sir, że chyba idziemy o jeden most za daleko". Wojska ZSRR czekały na sygnał. Zachód nie znał całej prawdy W operacji wzięło udział blisko 85 tys. żołnierzy – 35 tys. w części desantowej (Market), 50 tys. w części lądowej (Garden). Walki trwały dziewięć dni. Polacy skakali 21 września 1944 r. Straty 1500-osobowej brygady Sosabowskiego wynosiły ponad 350 poległych, rannych i zaginionych. 10-tysięczna brytyjska 1 Dywizja Powietrznodesantowa Roberta Urquharta, tzw. Czerwone Diabły, straciła aż 75 proc. składu. Łączne straty atakujących wynosiły co najmniej 15 tys. osób. Po klęsce pod Arnhem Browning zameldował, że "Polacy spisywali się słabo". Oskarżył Sosabowskiego o "niechęć do współpracy" z innymi dowódcami. Chcąc przykryć prowizorkę towarzyszącą operacji, szybko zapomniano o osłanianiu przez Polaków odwrotu brytyjskiej 1 Dywizji. Wobec nacisków polski rząd odwołał "Sosaba", który końca wojny doczekał jako dowódca jednostek wartowniczych. "Byłoby miło, gdybyśmy mogli ostrzelać Londyn". Produkcja tej broni pochłonęła więcej ofiar niż jej użycie Norman Davies napisał: "W długiej historii niesprawiedliwości nikt nie został potraktowany bardziej niesprawiedliwie niż generał Stanisław Sosabowski" . W 1944 r. dowódca wciąż liczył na to, że wraz ze swoimi żołnierzami wróci do Polski i odegra istotną rolę w długo oczekiwanym powstaniu. Ostatecznie 6 czerwca 1944 r. brygada została podporządkowana Brytyjczykom. Zgodnie z pierwotnymi ustaleniami oddział był jedyną formacją przeznaczoną do walki w ojczyźnie w czasie planowanego powstania przeciwko Niemcom i podlegać miał wyłącznie polskiemu dowództwu. "Najgłupszy Niemiec natychmiast zorientuje się w naszych planach" Kamieniem milowym w "przywracaniu chwały" dowódcy i jego ludziom była słynna książka "O jeden most za daleko" (1974) autorstwa Corneliusa Ryana. W 1977 r. do kin trafił film na jej podstawie, w którym w postać polskiego dowódcy wcielił się Gene Hackman. Sosabowski został przedstawiony jako jeden z tych oficerów, których krytyka przed rozpoczęciem operacji okazała się słuszna i jednocześnie jako człowiek, który mimo wątpliwości w decydującym momencie spełnił swój żołnierski obowiązek. We wrześniu 1939 Polacy nie tylko się bronili. Ofensywna akcja nad Bzurą wzbudziła podziw nawet wśród Niemców Ryan, opisując postać generała, podkreślił zgłaszane przez Polaka uwagi kierowane w stronę Brytyjczyków: "Jeden z dowódców miał jednak poważne zastrzeżenia. Dla generała brygady Stanisława Sosabowskiego, 52-letniego krzepkiego dowódcy polskiej 1. Brygady Spadochronowej nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że »czeka nas ciężka przeprawa«. [...] Zażądał od Urquharta rozkazu na piśmie, aby, jak mówił, »nie uznano mnie za odpowiedzialnego za tę katastrofę«. Browningowi, do którego udał się wraz z Urquhartem, powiedział wręcz, że »zadanie to nie ma najmniejszych szans powodzenia« . Na pytanie Browninga: dlaczego? »powiedziałem mu – wspominał Sosabowski – że samobójstwem jest kusić się o to siłami, jakimi rozporządzamy«. [...] Sosabowski pomyślał sobie, że »karygodnym błędem Brytyjczyków jest nie tylko niedocenienie siły Niemców w rejonie Arnhem, ale jak się wydaje, nie zdają sobie oni również sprawy z tego, jakie znaczenie ma Arnhem dla Niemców« . Zdaniem Sosabowskiego, Arnhem stanowiło dla Niemców »bramę do Rzeszy«". Kiedy polski generał dowiedział się, że jego brygada ma zostać zrzucona kilka mil od mostu, zrozumiał, że wobec co najmniej pięciu godzin marszu nie ma mowy o efekcie zaskoczenia i nawet "najgłupszy Niemiec natychmiast zorientuje się w naszych planach" . Wątpliwości mieli również Amerykanie. Generał James Gavin, dowódca 82 Dywizji Powietrznodesantowej, uważał, że lepiej założyć większe straty i przeprowadzić desant bezpośrednio na mosty, "niż podejmować ryzyko desantowania na odległych strefach zrzutu". Krytykiem "Market-Garden" był również generał Omar Nelson Bradley, który nazwał ją "awanturnictwem". Urquhart był jednak przekonany, że ma "sensowną operację i dobry plan". Ostatecznie Brytyjczycy przekonali Naczelnego Dowódcę Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych generała Dwighta Eisenhovera do zatwierdzenia operacji, która miała zakończyć wojnę przed Bożym Narodzeniem... Tajemnicze rysunki na ścianie Auschwitz. Prawda została odkryta po wielu latach Historia przyznała rację polskiemu generałowi. Desant 5 tys. samolotów myśliwskich, bombowych i transportowych oraz 2500 szybowców (Market) zakończył się fiaskiem. Jak wylicza Antony Beevor: "towarzyszyła mu fatalna pogoda i pech, strefy zrzutu zostały wyznaczone zbyt daleko od celów, łączność radiowa szwankowała, Niemcy zareagowali znacznie szybciej, niż zakładano , a Alianci zlekceważyli dwie dywizje pancerne SS stacjonujące pod Arnhem. Powodzenie planu było uzależnione od natarcia brytyjskiego 30 Korpusu, którego zadanie polegało na szybkim dotarciu w rejon zrzutu jedyną dostępną drogą. Wobec oporu Niemców utrzymanie tempa operacji Garden okazało się niemożliwe. Na nic zdało się bohaterstwo spadochroniarzy pod Arnhem. Siłom wsparcia nie udało się dotrzeć do ostatniego mostu. Niedobitki alianckich wojsk trzeba było ewakuować nocą przez Ren, a znaczące siły poddały się z powodu braku wody, żywności i amunicji ". "Droga wiodła ugorem" Sosabowski nie miał łatwego życia. Swoje wspomnienia zatytułował "Droga wiodła ugorem". Urodził się 8 maja 1892 r. w Stanisławowie (dzisiejszy Iwano-Frankiwsk w Ukrainie). Był najstarszym dzieckiem w rodzinie. Po śmierci ojca w 1903 r. dorastał w biedzie i musiał dorabiać, udzielając korepetycji. Od najmłodszych lat bardzo dobrze się uczył i angażował w działalność społeczną. Najbardziej przerażające miejsca w Związku Radzieckim. "Przedsionek piekła" Był m.in. przewodniczącym kółek samokształceniowych i członkiem drużyn strzeleckich. Rok przed wybuchem Wielkiej Wojny został wezwany do odbycia obowiązkowej służby w wojsku austro-węgierskim. Z 58 Galicyjskim Pułkiem Piechoty przeszedł szlak bojowy od Przemyśla do Brześcia. Został poważnie ranny w kolano. Przez kilka lat poruszał się o kulach i za pomocą laski. W 1918 r. w stopniu porucznika trafił do Lublina, gdzie nawiązał kontakt z Polską Organizacją Wojskową, a po odzyskaniu niepodległości w stopniu kapitana stał na czele lubelskiej Komisji Likwidacyjnej. Z uwagi na kontuzję nie brał udziału w walkach o granice. Pracował w Ministerstwie Spraw Wojskowych i był członkiem delegacji na międzynarodową konferencję w Spa w 1920 r. W 1922 r. już w pełni sprawny major Sosabowski rozpoczął kurs w Wyższej Szkole Wojennej, po którego ukończeniu trafił do Sztabu Generalnego. Wreszcie w 1927 r. w stopniu podpułkownika wrócił do jednostki liniowej – 75 Pułku Piechoty. W kolejnych latach był wykładowcą w Wyższej Szkole Wojennej, dowodził 9 Pułkiem Piechoty Legionów w Zamościu i 21 Pułkiem Piechoty (tzw. Dzieci Warszawy). Rok przed rozpoczęciem wojny został dotknięty rodzinną tragedią. Najpierw w wyniku poważnego wypadku wzrok w jednym oku stracił starszy syn, następnie młodszy postrzelił się śmiertelnie przy użyciu pistoletu ojca. Jako dowódca "Sosab" był ambitny i wymagający. Budził szacunek podwładnych i był przez nich szanowany. Po kontuzji szybko odzyskał sprawność – jeździł na nartach i chodził po górach. Prawdziwy test charakteru przeszedł podczas II wojny światowej. Najpierw wykazał się w walce swojego pułku w obronie stolicy. 29 września 1939 r. dowódca Armii "Warszawa", generał Juliusz Rómmel odznaczył pułkownika Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. W pożegnalnym rozkazie podkreślił szczególne uznanie dla "bohaterstwa, uporu i ofiarności" żołnierzy walczących "pod dowództwem wyśmienitego dowódcy pułku". Tajemnicze zniknięcie atomowego "Skorpiona". Zagadka nie została rozwikłana do dziś Po kapitulacji stolicy Sosabowski dostał się do niewoli, z której uciekł, symulując chorobę i trafiając do szpitala. Przez Rumunię przedostał się najpierw do Francji, a następnie do Anglii. Tam stanął na czele 4 Brygady Kadrowej Strzelców, która dzięki dobrym wynikom i zaangażowaniu dowódcy została 23 września 1941 r. przekształcona w 1 Brygadę Spadochronową wyłączoną spod alianckiego dowództwa i podlegającą bezpośrednio Naczelnemu Wodzowi. Władysław Sikorski ogłosił: "Gdy przyjdzie chwila, jak orły zwycięskie spadniecie na wroga i przyczynicie się pierwsi do wyzwolenia naszej ojczyzny". Rok później premier depeszował do okupowanej Polski: "Polskie siły lotnicze i brygada spadochronowa pozostają w Wielkiej Brytanii w przygotowaniu do zadań krajowych. Wszystkie te możliwości omówiłem z premierem Churchillem..." Mimo że stało się inaczej, po latach Sosabowski był przekonany, "że gdyby nie przeznaczenie krajowe, Brygada nie byłaby powstała. Przeznaczenie to było magnesem, który przyciągał różnorodny element żołnierski". Elitarna jednostka trenowała w szkockim ośrodku treningowym nazywanym "małpim gajem". Było to niezwykle wymagające szkolenie, które budziło podziw zarówno towarzyszy broni, jak i alianckiego dowództwa. Szacunek budził również sam dowódca, doświadczony w walce i trzeźwo myślący oficer, który dodatkowo przez kilka miesięcy przebywał w USA, gdzie poznał amerykański system szkolenia wojsk powietrznodesantowych. Generałowi Browningowi tak bardzo zależało na włączeniu brygady do swojej armii, że zaproponował Sosabowskiemu stanowisko generała-majora i przejęcie brytyjsko-polskiej dywizji. Polak odmówił... "Nie Wisła, wierna rzeka, ale Ren ukrył w swych nurtach wielu polskich żołnierzy" Po śmierci Sikorskiego Brytyjczycy zintensyfikowali starania, aby brygada przeszła pod ich dowództwo i została wykorzystana na planowanym do otwarcia froncie zachodnim. Polski rząd ustąpił. Dla skoczków wybuch powstania w Warszawie z pewnością był dużym ciosem. 13 sierpnia, na znak protestu, żołnierze odmówili przyjęcia posiłków. Sytuacja musiała być szczególnie ciężka dla dowódcy, którego syn walczył w stolicy i w wyniku poważnej rany stracił wzrok w jedynym sprawnym oku. "Po nas choćby potop". Jak alianci zniszczyli strategiczne tamy III Rzeszy W przemówieniu do kraju "Sosab" powiedział: "Nie Wisła, wierna rzeka, ale Ren ukrył w swych nurtach wielu polskich żołnierzy spadochronowych. W tym czasie w bohaterskim wysiłku dogorywała Warszawa. Naszą żołnierską ulgą było to, że nie mogąc być z wami, nie patrzyliśmy bezsilnie na wasz wysiłek, a biliśmy się tam, gdzie się nam bić dano". Po wojnie i demobilizacji generał wraz z żoną i ociemniałym synem pozostał w Anglii. Jak pisał, "prowadził żywot podwójny: zwykłego robotnika przez pięć dni w tygodniu, »jako szeregowiec fabryczny« – »Stan«, oraz dostojny żywot polskiego generała, poniekąd »ojca« polskich spadochroniarzy, znanego wśród swoich i Brytyjczyków, Amerykanów i Holendrów". Pisał wspomnienia, działał w Związku Polskich Spadochroniarzy, współpracował z Instytutem Sikorskiego. Po utracie pracy jego sytuacja znacząco się pogorszyła. Musiał wynająć pokój, wsparcia szukał m.in. w BBC i Radiu Wolna Europa. W datowanym na 3 lipca 1966 r. liście do Jana Nowaka-Jeziorańskiego pisał: "Od października muszę znaleźć choćby »part-time job«, tj. kilka godzin codziennie, względnie 2-3 dni w tygodniu, które by w części łatały mój nader skromny, a od sierpnia całkowicie nadwyrężony budżet domowy". Zmarł na serce kilkanaście miesięcy później. Po jego śmierci powrócono do historycznej dyskusji o udziale i istotnym wkładzie polskich skoczków w operacji "Market Garden". Pamięć o Sosabowskim jest dziś żywa nie tylko w kraju, ale również w Holandii. W 2006 r. królowa Beatrix uhonorowała generała Medalem Brązowego Lwa, a jego bohaterską brygadę Orderem Wojennym Wilhelma I, najwyższym odznaczeniem wojskowym w Królestwie Niderlandów.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS