Home/science/Wtedy Hitler nabra pewnosci ze nikt nie pomoze Polakom. Dlaczego Polska musiaa przegrac kampanie wrzesniowa

science

Wtedy Hitler nabra pewnosci ze nikt nie pomoze Polakom. Dlaczego Polska musiaa przegrac kampanie wrzesniowa

Na klamrach pasow mieli dewize Gott mit Uns "Bog jest z nami". Jezeli Bog istnieje to we wrzesniu 1939 r. w mowi po niemiecku. Najezdzcom sprzyjao wszystko. Mieli dwukrotnie wiecej zonierzy i niemal 2 tys. 700 czogow przeciw pieciuset. Na kazdy polski samolot przypaday cztery niemieckie.

October 05, 2024 | science

Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu Na przygotowania obronne w latach 1933-1939 Rzeczpospolita wydała 6,5 miliarda złotych, czyli 40 proc. budżetu państwa, niebogatego państwa. Niemcy na cele wojenne przeznaczali 30 razy więcej środków. 60 proc. polskich żołnierzy służyło w piechocie, a ponad 10 proc. – w siodłach. Broń pancerna i lotnictwo liczone były pod perymetrem błędu statystycznego. Zajmijmy się mniej oczywistymi powodami klęski Polski w kampanii wrześniowej, która trwała o 1 września do 6 października 2024 r. Od klęski wojna obronnej Polski mija dziś 85 lat. Studia sztabowe Wojsko Polskie układało się do konfrontacji z Sowietami. Ów aksjomat organizował kategorie polityczne, strategiczne i operacyjne. Był skryptem wdrukowanym w tożsamość narodową ("Bolszewika goń, goń, goń!"), choć przyznajmy – z trzema wyjątkami: Pomorza, Wielkopolski i Śląska. Przeciwnie, po proklamacji III Rzeszy zaczęto redefiniować hierarchię krytycznych zagrożeń. Przystąpiono do fortyfikowania granicy z Niemcami. Pierwsza reduta powstała w sierpniu 1933 r. To "wzg. 304,7" w Dąbrówce Małej. Był to efekt studium sztabowego generała Józefa Burhardta, które trafiło na biurko Piłsudskiego w 1930 r. i zaowocowało utworzeniem Obszaru Warownego "ŚLĄSK". Charakterystyczne, że Burhardt, stary saper po Mikołajewskiej Szkole Inżynieryjnej nie zalecał fortyfikowania "korytarza pomorskiego", który uznał za niemożliwy do obrony. Ale o tym za chwilę. CZYTAJ: 8 faktów o kampanii wrześniowej, o których rzadko się mówi Sztab Główny Wojska Polskiego przygotował w 1935 r. ogólne studium "NIEMCY", w którym wskazano rok 1940 jako pierwszy możliwy termin agresji. Po roku generał Tadeusz Kutrzeba opracował analizę potencjałów wojennych Niemiec i Polski. Stwierdził, że już w 1939 r. Wehrmacht osiągnie przewagę w każdym korpusie (poza kawalerią). Zdolności II RP do prowadzenia wojny z Niemcami szacował na osiem tygodni walki. Prace nad ostateczną wersją Polskiego Planu Obronnego "ZACHÓD" rozpoczęły się dopiero 4 marca 1939 r. Jego szkic zaprezentowano Generalnemu Inspektorowi Sił Zbrojnych Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu 22 marca 1939 r. — Plan zachodni rodził się szybko w pewnej improwizacji, pod wpływem nagłych wydarzeń politycznych. Zawierał on właściwie wyłącznie: zadania dla poszczególnych armii, zwięzłe wskazówki wykonawcze oraz ogólne Ordre de Bataille — uskarżał się generał Stanisław Kopański, szef Oddziału III Sztabu Głównego. Szczątkowe studium "Planu Z" ukończono latem 1939 r. Zadania dowódców armii uzależniono... od strategii Niemców. Fałszywa strategia Sztab Główny WP analizował dwie hipotezy. Pierwsza to — uderzenie na pełną skalę dla okupacji całego kraju. Druga — ograniczone ataki regionalne dla zajęcia Pomorza i Śląska Przyjęto drugi scenariusz. Szef Sztabu Głównego Wacław Stachiewicz przekonywał, że "Hitler zastosować może taką metodę działania, która z początku przynajmniej nie dostarczy państwom zachodnim drastycznego powodu do interwencji, Niemcom da nowy sukces, izoluje nas od Zachodu i stworzy dogodną sytuację do późniejszego opanowania całego kraju". Pomysł obrony granic znajdujemy już w analizach Piłsudskiego . Komendant żywił przeświadczenie, że warunkiem skutecznej obrony Rzeczypospolitej jest atak francuski. Dlatego walki miały trwać nieustająco, by Paryżowi nie dać pretekstu do odstąpienia od zobowiązań. Rozumowanie było prawidłowe. Natomiast nie rozpoznano prawidłowo niemieckiej intencji. Nie było nią oficjalnie hasło zjednoczenia wszystkich Niemców w jednym państwie, lecz – wojna zaborcza, która miała wybuchnąć już w 1938 r. Pretekstu dla niej pozbawiły Hitlera Londyn i Paryż, które podarowały mu Sudety, czyli zaspokoiły oficjalną doktrynę włączania "niemieckich" terenów do III Rzeszy. Początek II wojny światowej oczami świadków. "Wszystko zmieniło się w ciągu 15 minut" Warszawa przyswoiła hitlerowską narrację, iż kryzys został sprowokowany czeskim uporem. Centralnym celem polskiego wywiadu został rozbiór Czechosłowacji. Fałszywie rozumiano spór o Sudetenland . Polskie władze zgadzały się z lordem Walterem Runcimanem, który w sierpniu 1938 r. przybył do Pragi na czele brytyjskiej misji diagnostycznej. Stanął stanowczo po stronie Berlina zarówno w sensie politycznym, jak i moralnym. To ów angielski milioner przygotował uzasadnienie monachijskiej kapitulacji, nie dostrzegając, iż tylko o rok odsuwa wojnę. Po analizie jego wysiłku intelektualnego Hitler nabrał pewności, że nikt nie pomoże Polsce. I miał rację. Dla akredytacji przyjętej koncepcji obronnej, powinniśmy wszak pamiętać, iż doświadczenie "wojen kwiatowych" Wehrmachtu (zamiast ognia żołnierzy witały bukiety) dowodziło, że Hitler istotnie nie dążył do konfrontacji totalnej. A Europa chciała mu wierzyć. Ta właśnie empiria przesądziła o wydaniu bitwy granicznej, czyli autodestrukcyjnej obrony kordonowej według francuskiej doktryny wojennej. Przyjęto założenie, iż Wehrmacht, po zajęciu Śląska i Pomorza, zatrzyma ofensywę. Postanowiono tam bronić terenu. Erich von Manstein, podsumował potem, że "gdyby obrona została skrócona do linii Wisły, Narwi i Sanu, Polska mogłaby się utrzymać kilka tygodni dłużej". Wtórował mu Marian Porwit, pisząc, że koncentrowanie głównych polskich sił na wielkich rzekach i miastach wydłużyłoby polski opór do co najmniej siedmiu tygodni. Obrona kordonowa Od Wielkiej Wojny obowiązywała doktryna porzucenia potężnych twierdz na rzecz ciągłej linii obrony opartej na fortyfikacjach rozproszonych. Konstruowano je nerwowo od wiosny 1939 r., ale brakowało pieniędzy i robotników. Budowę nowych schronów i zawałów na drogach utrudniał również zakaz wyrębu lasu wydany przez marszałka Rydza-Śmigłego. Rozproszono wojsko od Prus Wschodnich przez Pomorze, Wielkopolskę, aż po Śląsk, Małopolskę i Karpaty. Zgodnie z planem "główna linia oporu biegła od Puszczy Augustowskiej wzdłuż Biebrzy, Narwi oraz Wisły do ujścia Brdy. Następnie od Chojnic przez Bydgoszcz, Żnin wzdłuż górnej Noteci, górnej Warty, przez Śląsk na Bielsko, Żywiec i wzdłuż przełęczy karpackich". Zadanie odparcia uderzenia wyznaczono związkom operacyjnym pierwszego rzutu. Miały one utrzymać front do czasu koncentracji i dyslokacji mobilizowanych obwodów. 30 pierwszorzutowych dywizji piechoty i 10 brygad kawalerii rozciągnięto wzdłuż 1 tys. 321 kilometrów. Niemcy byli zachwyceni. Rezultat był taki, że pułkownik Józef Werobej musiał rozwinąć 9. Dywizję Piechoty ze składu Armii POMORZE wzdłuż 48 kilometrów! Lukę obsadził kompanią cyklistów. Tymczasem w wyniku ewolucji Ogólnej Instrukcji Walki sukcesywnie zmniejszano długość frontu dla dywizji aż do ośmiu kilometrów. Brygada kawalerii w obronie stałej odpowiadała za odcinek do czterech kilometrów. Lecz oto Wołyńskiej Brygadzie Kawalerii przydzielono newralgiczne ogniwo na styku Armii ŁÓDŹ i KRAKÓW o długości dwunastu kilometrów. Tylko dzięki wsparciu dwóch batalionów piechoty i pociągu pancernego Wołyńscy odrzucili 1 września 1939 r. pod Mokrą grot pancerny XVI Korpusu Ericha Höpnera. Ułani nie dali się przełamać, lecz musieli opuścić przygraniczne pozycje. Zabójczy upał Chociaż Konstanty Ildefons Gałczyński mylił się twierdząc, iż "prosto do nieba czwórkami szli żołnierze z Westerplatte" (szli do niewoli), poświadczył wszak prawdę pisząc: "A lato było piękne tego roku". Tak suche i gorące lato zdarzyło się po raz pierwszy od 1834 r. Polscy dowódcy podobnej sytuacji doświadczyli w 1920 r. W lipcu podpułkownik Aleksander Zörner, na czele 53. Pułku Piechoty Strzelców Kresowych, bronił Okopów Świętej Trójcy na Wołyniu. Tak oto opisał skutki "przymierza" z klimatem – bo nie z Bogiem przecież — 1. Armii Konnej Siemiona Budionnego: Ot, tu na prost nas, Zbrucz, rysowany na mapie, rozszerza się w szereg zalewistych stawów, które stanowić powinny doskonałą przeszkodę dla ofensywnych działań bolszewickich. Teoretycznie rzecz biorąc, przed stawami temi wystarczyłoby stawiać zwyczajne warty, bo miejsce zupełnie spokojne. W rzeczywistości ich nie ma: wyschły od suszy tak dokładnie, że przez nie przejdzie nie tylko piechota, ale i konnica. Obrońcy wiedzieli, że nawet nienadające się do żeglugi rzeki, izolowane bagnistymi brzegami, mogą zyskać zaszczytny tytuł "przeszkód wodnych o znaczeniu operacyjno-taktycznym". Dlatego budowano pułapki — tamy spiętrzające rzeki, przekopy wałów, jazy, śluzy i przepusty do tworzenia zalewów oraz podtapiania łąk i pól. Zabrakło tylko wody. Czołgi błyskawicznie pokonywały poldery, pola, łąki i brody. ZOBACZ: Wrzesień 1939. Jak na łamach prasy Polska zwyciężała z Niemcami Potężna burza nad północno-zachodnią Polską w noc ataku skłoniła Hermanna Göringa, do odwołania operacji Wasserkante (masywnego nalotu na Warszawę dwóch flot Luftwaffe ), na rzecz planu Ostmarkflug, czyli rozproszonego ataku na linie komunikacyjne. Pojedyncze eskadry Luftflotte 1 zbombardowały tylko stołeczne lotniska. 1 września wyszło słońce, które paliło walczące strony przez trzy tygodnie. Powściągliwa mobilizacja W przejściu sił zbrojnych w stan wojny Wehrmacht wyprzedził Wojsko Polskie co najmniej o dwa tygodnie. 22 sierpnia 1939 r. Stachiewicz przez sześć godzin przekonywał Śmigłego do ogłoszenia mobilizacji, gdyż miał skompletowane tylko 9 z 30 czynnych dywizji. Głównodowodzący zarządził 24 sierpnia tylko tajną mobilizację alarmową, czyli skryte dostarczanie kart powołania rezerwistom. Jakby tego było mało 30 sierpnia 1939 r. ambasadorowie francuski i brytyjski wymusili na rządzie polskim odwołanie, dopiero co zarządzonej, mobilizacji powszechnej . I choć dyktaturę mobilizacyjną szybko przywrócono, owa krótka przerwa spowodowała monumentalny bałagan w administracji państwowej i wojskowej. Zdarzenie to dowodziło labilności i dezorientacji polskich władz. 1 września mobilizacja WP osiągnęła 66 proc., a koncentracja – 45 proc. Pierwsze zmobilizowane rezerwy miały ruszyć w pole dopiero 3 września 1939 r., kiedy bitwa graniczna była już przegrana, front przerwany, tory kolejowe pozrywane, łączność krucha, a Luftwaffe – bezkarna. Szaleńcza dezynwoltura Niemcom sprzyjała geografia wojenna. Zanim pancernik Schleswig-Holstein oddał pierwszą salwę, Rzeczpospolita już była okrążona. Rolę kleszczy, a więc kawalerii numidyjskiej, którą Hannibal oskrzydlił pod Kannami osiem rzymskich legionów, odegrała w 1939 r. Panzerwaffe z bliskim wsparciem Luftwaffe . Mapa z sierpnia 1939 r., opracowana w II Oddziale Sztabu Głównego, dowodzi prawidłowego rozpoznania koncentracji zgrupowań nieprzyjaciela na południu (Gerd von Rundstedt), na Pomorzu (Fedor von Bock) oraz w Prusach Wschodnich (Georg von Küchler). Analitycy nie potrafili natomiast ostatecznie zdefiniować czy celem koncentracji Wehrmachtu była presja dla politycznej kapitulacji Polski w sprawie "korytarza", czy też – ofensywa. ZOBACZ: Polska mogła stracić część terytorium. Mapy pokazują plan Stalina Z przyjętego założenia o ograniczonych celach agresji wziął się szalony pomysł utworzenia 23 marca 1939 r. Armii POMORZE, mającej bronić Polnischer Korridor . Posłano ją prosto w niemieckie kleszcze z Prus Zachodnich i Wschodnich. Oddziały wydzielone rozciągnięto aż po Kościerzynę i Tczew. Detaszowano także Korpus Interwencyjny, który miał zająć Gdańsk i dać odsiecz załodze Westerplatte! Z tego urojenia dowództwo WP wycofało się dopiero na godziny przed wybuchem wojny. Armia Władysława Bortnowskiego, atakowana z dwóch stron, stoczyła krwawe boje w Borach Tucholskich, pod Bydgoszczą i Nakłem. Obrona pozbawiona była łączności i koordynacji. Każdy pułk toczył własną wojnę. Ze strategicznego punktu widzenia teren ten nie miał żadnej wartości i szans na skuteczną obronę. Dla symboliki i polityki – był jednym z najistotniejszych. To przecież rzekomo o "korytarz" była wojna. Tajemnicza improwizacja 23 marca 1939 r., podpisano dyrektywy operacyjne inspektorom obejmującym komendą armie. Nie zostali jednak wtajemniczeni ani w strategiczne zamiary Naczelnego Wodza, ani w szczegóły operacyjne . Generałowie sądzili, że Śmigły trzyma je w tajemnicy, by ujawnić po wybuchu wojny. Mylili się. Kopański podkreślał, że plan nie zawierał żadnych wytycznych użycia odwodów Naczelnego Wodza, których główne zgrupowanie (Armia PRUSY) przewidziane było w rejonie Grójec-Nowe Miasto nad Pilicą-Tomaszów Mazowiecki. Zaimprowizowane wytyczne Generalnego Inspektora nie określały niestety wielu elementów niezbędnych do opracowania zadań w dziedzinie transportu, fortyfikacji oraz planu użycia lotnictwa — pisał historyk Tadeusz Jurga. W powijakach były także plany łączności, zaopatrzenia czy obrony przeciwlotniczej. Strategiczne uderzenie Niemcy powierzyli X Armee Waltera von Reichenau, atakującej na osi Oppeln – Częstochowa — Piotrków Trybunalski — Warszawa. Na lewej flance wspierała ją VIII Armee Johannesa Blaskowitza (to oni 6 października 1939 r. będą defilować przed Hitlerem w Alejach Ujazdowskich), nacierająca na osi Breslau – Kalisz/Sieradz – Łódź – Warszawa. Drogę zagradzały im dwie armie polskie: pierwszorzutowa ŁÓDŹ i odwodowa PRUSY. Po prawej stronie polskiej obrony skoncentrowano Armię POZNAŃ, a po lewej – Armię KRAKÓW. Armia PRUSY, największy polski związek operacyjny, był jednak formowany z jednostek mobilizowanych dopiero w wypadku bezpośredniego zagrożenia wojennego. Osiągnięcie pełnych stanów osobowych przewidywano... czternastego dnia wojny. Według pomysłu Naczelnego Wodza to właśnie ta armia miała skopiować zwycięski manewr znad Wieprza podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. Wszelako "hetmani polni" nie wiedzieli nic o zadaniach Armii PRUSY. Nie wiedział tego nawet jej komendant Stefan Dąb-Biernacki. Dlaczego najważniejszym związkiem operacyjnym i najtrudniejszym zadaniem dowodził on, a nie Sosnkowski, który był jednym z dwóch kandydatów Piłsudskiego na dowódcę Wojska Polskiego? Bo pierwszy dowodził Anschlussem Zaolzia, a drugi protestował przeciwko udziale Polski w rozbiorze Czechosłowacji. Tymczasem Dąb-Biernacki nie miał kompetencji do dowodzenia, czemu sam dawał dowody, osobiście kierując ruchem wojska na skrzyżowaniach. Dopiero 10 września 1939 r. Rydz powierzył Sosnkowskiemu komendę Frontu Południowego. Razem, czyli osobno A zatem dowódcy czterech kluczowych związków operacyjnych — Kutrzeba , Bortnowski , Rómmel i Szylling — mających bronić kraju od południowego zachodu nie wiedzieli nic o zadaniach odwodu Naczelnego Wodza, manewrze na wschodni brzeg Wisły oraz współdziałaniu armii pierwszorzutowych. Dowodzący Armią POZNAŃ w Wielkopolsce Tadeusz Kutrzeba już 2 września wysłał na niemiecką stronę batalion piechoty, który po pokonaniu słabego oporu Landwehry i Grenzwachtu zajął Geyersdorf (dziś Dębowa Łęka). Dalej był już ogołocony z wysłanych na front załóg fortecznych Festungsfront im Oder-Warthe Bogen czyli Międzyrzecki Rejon Umocniony. Rozpoznanie potwierdziło, że nieprzyjaciel nie zamierza wyprowadzać ataku na osi Frankfurt — Poznań — Koło. Armia POZNAŃ pełniła więc de facto rolę silnego odwodu, mogącego wesprzeć zarówno armie POMORZE i MODLIN na północy, jak i ŁÓDŹ na południu. PRZECZYTAJ: Komuniści stworzyli szwadron śmierci. "Zamknij gębę, nikt się nie dowie" Kutrzeba, dowodząc jedynym nietkniętym związkiem operacyjnym, domagał się rozkazu uderzenia w lewe skrzydło VIII Armii w rejonie górnej Warty, gdzie Armia ŁÓDŹ wycofywała się nieładzie. Nie. Miał czekać. Pozostawienie Armii POZNAŃ na zachodzie bez styczności bojowej z nieprzyjacielem było jednym z największych błędów kampanii. Bitwa nad Bzurą, jedyna istotna inicjatywa operacyjna powinna być Bitwą nad Wartą i rozpocząć się o tydzień wcześniej. Porównanie do bitwy w Ardenach jest chyba najtrafniejsze. Polacy, tak jak Niemcy w 1944 r., mogli przeprowadzić lokalne natarcie, ale nie mieli sił, by zmienić losy wojny. Po nieuchronnym przegraniu bitwy granicznej Wojsko Polskie nie miało już szans na stworzenie skutecznej obrony. Każda armia walczyła osobno. I choć jednostki słabej Armii PRUSY od 5 do 8 września wiązały trzy korpusy X Armii niemieckiej, nie miały szans na ich powtrzymanie. Śmigły zresztą nagle zdecydował o przerwaniu obrony terenu na rzecz ratowania wojska; rozkazał odwrót za Wisłę, a Dąb-Biernacki niestety go wykonał. Skutkiem była zagłada trzech dywizji piechoty oraz Wileńskiej Brygady Kawalerii. Dotarcie do warszawskich rogatek na Ochocie zajęło Niemcom trzy dni. Spacer po bawełnę Polska dysponowała szczątkową wiedzą o zapleczu niemieckich przygotowań wojennych. Niemcy zaś możliwości obronne II RP znali na wylot . Robiło to 11 specjalnych instytutów naukowych, które oceniały nie tylko stan sił zbrojnych, ale skalę produkcji przemysłowej, zasoby finansowe, bilans surowcowy. Hitler miał niesłychanie szczegółowe dane o Polsce — pisze historyk Marian Zgórniak. Już w 1930 r. nad Polską pojawił się pierwszy Junkers W-34 z Eksperymentalnej Eskadry Lotów Wysokościowych. Osiągał pułap dwunastu kilometrów. Miał wbudowane trzy kamery Zeissa, a każdy z kasetą na 180 klatek. Zwiadowcy latali bezkarnie przez całe lata trzydzieste. Polskie fortyfikacje, poligony, koszary nie miały przed Wehrmachtem tajemnic . Niemcom rzadko zdarzały się wpadki, jak przeoczenie umocnień pod Mławą. Z kolei Forschungsamt der Luftwaffe, czyli Urząd Studiów Sił Powietrznych deszyfrował i dekodował polską korespondencję dyplomatyczną. Niemiecki MSZ pozorując rozmowy z Warszawą, był na bieżąco informowany o pozycji negocjacyjnej Polaków. Goebbels opublikował transkrypcję rozmowy ambasadora Józefa Lipskiego . Warszawa informowała posła w Berlinie o kategorycznym zakazie kontynuowania jakichkolwiek negocjacji. Korespondencja ta posłużyła za propagandowe uzasadnienie dla Paktu Ribbentrop-Mołotow. Inna krótka korespondencja również przeszła do historii. Kutrzeba: "Melduję posłusznie, że chcę iść na spacer po bawełnę." Śmigły: "Nie, panie generale. Może pan pójść na część głowy bydlęcia." O co im chodziło? Generał przekonywał marszałka, że chce atakować w kierunku Łodzi (bawełna). Marszałek zabronił i rozkazał obrać marszrutę na Ozorków (część głowy bydlęcia), co de facto oznaczało odejście na przedpola Warszawy. Choć rozbroiliśmy Enigmę , nie zadbaliśmy o własną kryptografię . Kutrzeba wymyślił, by w takiej sytuacji przejść na improwizowany język, zrozumiały tylko dla Polaków. I tak, jednostka, która odebrała depeszę o treści "Spotkajmy się u Jabłonowskiego", wiedziała, że to rozkaz natarcia w kierunku Radomia. Tamtejsza knajpa Jabłonowskiego była bowiem dobrze znana w kręgach oficerskich. Niestety, Niemcy dostosowali się i zasypywali eter nonsensownymi depeszami w rodzaju "Zgoda na wyścigowca." Łączność polowa była dramatycznie zaniedbana. Kiedy Niemcy ćwiczyli koordynację szybkich natarć drogą radiową, w polskiej komunikacji taktycznej królowały telefony polowe AP-36, świetnie sprawdzające się w wojnie pozycyjnej. Wiele pułków podczas przedwojennych manewrów radia nie użyło ani razu. Do przewiezienia radiostacji W1 służącej łączności operacyjnej potrzeba było sześciu ciężarówek. Nie inaczej było z rozpoznaniem. Podczas gdy osie ataków były penetrowane przez Kradschützen-Abteilungen, czyli szwadrony strzelców motocyklowych oraz Panzer-Aufklärungs-Abteilungen, czyli bataliony opancerzonych wozów rozpoznawczych idących w szpicy formacji pancernych dla wyszukiwania luk w obronie, Wojsko Polskie miało do dyspozycji... kompanie cyklistów. Zapaść łączności i rozpoznania doprowadziła do klęski drugiego po Bitwie nad Bzurą zwrotu zaczepnego Wojska Polskiego pod Tomaszowem Lubelskim . Tadeusz Piskor na czele połączonych sił Armii LUBLIN i Armii KRAKÓW uderzył pierwszy nie mając pojęcia, iż do rejonu walk zbliża się Dąb-Biernacki dowodzący wówczas Frontem Północnym. Przełamania obrony niemieckiej w kierunku na Bełżec, Rawę Ruską i Lwów próbowali więc samotrzeć; jeden po drugim. Operowali bez świadomości sytuacyjnej. I osobno zostali pobici. CZYTAJ: Duchy żołnierzy. "Jakby nie zauważyli swojej nagłej śmierci" Rydz we mgle Jeszcze przed wojną na pytanie: "Co zrobimy, gdy Niemcy i Rosjanie wspólnie nas zaatakują?". Marszałek Polski odpowiadał hardo: "Będziemy bić się szablami na Placu Saskim". Śmigły wierzył w zwycięstwo, choć jego wiara nosiła znamiona dewocji. Naród ufał, że Wódz Naczelny faktycznie nie odda nawet guzika od munduru . Budowano mit niezwyciężonej armii. W ocenie Jerzego Kirchmayera, marszałek "Nigdy nie popierał doktryny na polu walki." Jego dowodzenie było reaktywne. Francuzi oceniali go, jako pozbawionego błyskotliwości, mało inteligentnego, drobiazgowego, ale upartego i energicznego. Abwehra zaś recenzowała: "Należy wątpić, czy w przypadku wojny zdoła zapanować nad trudną sytuacją państwa i armii lub bodaj wpływać na nią w decydujący sposób". Ludzie admirała Canarisa trafili w punkt. Śmigły wydał kategoryczny zakaz jakichkolwiek działań ofensywnych. Dowódcy wzięli to za dowód pewności wodza. Oponentem był Kutrzeba , twierdzący, że Wojsko Polskie skaże się na klęskę , poprzestając na opóźnianiu marszu nieprzyjaciela: Do zwycięstwa potrzebna jest przewaga. Nie musi to być przewaga ogólna w czasie całej kampanii, ale powinna być przynajmniej lokalna Oficerowie wierzyli w armię i własne umiejętności. W raporcie Komisji Historycznej Polskiego Sztabu Głównego w Londynie pisano: "Na niższych szczeblach istniała przede wszystkim przesadna i niezłomna wiara w siłę i sprawność fachową własnego lotnictwa. Toteż nie uważano tam, by od strony powietrza mogło wojskom na ziemi grozić jakieś większe niebezpieczeństwo". Morale żołnierzy spadło, kiedy przekonali się o własnej wartości bojowej. Kopański notował już 5 września: Demoralizacja wojska nastąpiła raz dlatego, że jednostki szły na front niekompletne, bez artylerii i niedostatecznie opanowane przez dowódców, po wtóre dlatego, że przez nas przelewa się fala uchodźców pomieszanych z uciekinierami wojskowymi, z którymi kontakt musi zdemoralizować najlepsze wojsko Jakkolwiek w Sztabie Głównym opowiadano się przed wojną za decentralizacją dowodzenia, faktycznie objęto kierunek przeciwny. Wódz Naczelny próbował komenderować wszystkimi związkami operacyjnymi. Gubił się w szczegółach. Zrywana łączność sprawiała, że miał mglisty obraz sytuacji operacyjnej i charakteru walk. Brakowało mu zdecydowania i spójności. W rezultacie Samodzielna Grupa Operacyjna NAREW nie wsparła Armii MODLIN, a Armia POZNAŃ nie pomogła Armii ŁÓDŹ. "Zagłada Polski wysuwa się na pierwszy plan. Celem jest jej ostateczne zdruzgotanie". Jak Polacy zamierzali odeprzeć wojska Hitlera O braku kompetencji marszałka do zarządzania nowoczesną wojną niech zaświadczy rozkaz z 9 września 1939 r.: "Żądam bezwzględnie, aby każdy dowódca urządzał zasadzki minowe, pozostawiając ochotników zdolnych do poświęcenia, w przebraniu cywilnym, celem zapalenia kabla minerskiego, gdy broń pancerna znajdzie się w rejonie zaminowanym". Skąd mu to przyszło do głowy? Bo Wojsko Polskie wyruszyło na wojnę dysponując tylko półtora tysiącem nowoczesnych min przeciwpancernych wz 37. Abwehra relacjonowała: "Ucieczka Rydza-Śmigłego wywołała u polskich oficerów głębokie rozgoryczenie. Niektórzy z nich zamierzają rozstrzelać marszałka. Szczególna frustracja panuje w jednostkach polskich z powodu postawy części oficerów, którzy – gdy tylko sytuacja uległa pogorszeniu – rekwirowali wozy, samochody prywatne, by ratować się ucieczką przez granicę rumuńską". Śmigły w Brześciu całkowicie utracił zdolność dowodzenia. Pełnię odpowiedzialności wzięli dowódcy operacyjni. Na dobre i na złe. Klęska moralna Stanisław Sosabowski, który na czele 21 pułku piechoty Dzieci Warszawy, próbował osłaniać paniczną ucieczkę spod Mławy, wspominał, że z przerażeniem dostrzegł porzuconą baterię dział z nietkniętą amunicją w przodkach: "Było jasne, że wybuchła panika i rozprzestrzeniła się w szeregach". Tylko jego pułk i Nowogródzka Brygada Kawalerii Władysława Andersa odeszły z pola bitwy w szyku. W Twierdzy Modlin Sosabowski nie zastał dowódcy Emila Krukowica-Przedrzymirskiego, który ze sztabem wyjechał "gdzieś za rzekę". Załamanie nerwowe, które przeszedł major Henryk Sucharski podczas obrony Westerplatte było początkiem epidemii. Młot-Fijałkowski rozwiązał dowództwo Samodzielnej Grupy Operacyjnej NAREW i stał się biernym obserwatorem wydarzeń. Czarnej melancholii nie ustrzegł się dowodzący obroną stolicy generał Walerian Czuma, choć po kilku dniach wrócił do szyku i dzielnie wywiązywał się z obowiązków. Dąb-Biernacki na rozkaz Rydza porzucił Armię PRUSY. W nagrodę otrzymał dowództwo nad Frontem Północnym. Tym razem zostawił żołnierzy pod Tomaszowem Lubelskim. Juliusz Rómmel rankiem 6 września 1939 r. porzucił komendę Armii ŁÓDŹ, tłumacząc się brakiem łączności z głównodowodzącym. Nie wiedząc o tym, Wiktor Thommée, dowódca Grupy Operacyjnej PIOTRKÓW, wysłał na jego poszukiwania majora Cezarego Niewęgłowskiego. Oficer, nie odnalazłszy nigdzie Rómmla, zastrzelił się, uznając rejteradę generała za dezercję. Zostawił słowa: Wierzyłem w swych wodzów, ale głęboko się zawiodłem. To klęska nie wojenna, lecz moralna; wykazała naszą nieudolność organizacyjną, brak przewidywania, a przy tym pyszałkowatość i bezdenną pewność siebie Tymczasem Rómmel zażądał od władz stolicy dyktatorskich uprawnień, a następnie, bez konsultacji z rządem, negocjował z sowieckimi dyplomatami. Kiedy 11 września otrzymał od Kutrzeby prośbę o przeprowadzenie uderzenia na tyły wycofujących się z Ochoty niemieckich dywizji, odpowiedział, że wesprze armie POZNAŃ i POMORZE nad Bzurą wszelkimi dostępnymi środkami. Nazajutrz Rómmel skłamał w meldunku do Rydza: "Z Kutrzebą kontaktów nie mam – przecięły je elementy pancerne nieprzyjaciela". 16 września dowódca zachodniego odcinka obrony Warszawy pułkownik Marian Porwit stracił cierpliwość i przedstawił plan uderzenia siłami siedmiu batalionów piechoty, wspartych czołgami i tankietkami w kierunku Puszczy Kampinoskiej. Pomysł natarcia na niemieckie tyły poparł Czuma. Tymczasem Rómmel nakazał odwołanie ataku. Jerzy Łojek po czasie wyrokował: "Rómmel zasłużył na stanięcie przed sądem wojskowym i najsurowszy wymiar kary". Śmiertelny grzech Władysław Bończa-Uzdowski wraz z szefem sztabu i oficerem operacyjnym opuścił 28. Dywizję Piechoty i uciekł z pola walki, usprawiedliwiając się... poszukiwaniem kontaktu z Rómmlem. Depresja dopadła także Bortnowskiego. Ponosił w Borach Tucholskich klęskę za klęską. "Jego rola sprowadzała się w rzeczywistości do roli biernego obserwatora" — pisał Jerzy Kirchmayer, zastępca szefa Oddziału III Sztabu Armii POMORZE. "A tego nerwy Bortnowskiego nie zniosły i odmówiły posłuszeństwa". Z kolei jego podwładny pułkownik Stanisław Świtalski wraz z częścią swych żołnierzy z 16. Pomorskiej Dywizji Piechoty uległ panice 2 września podczas niemieckiego ataku na stację kolejową Mełno. Histerii poddał się Bortnowski także w końcowej fazie Bitwy nad Bzurą, gdy otrzymał meldunek zwiadu lotniczego o kolumnie pojazdów na szosie z Błonia do Sochaczewa. Biorąc ją za wrogie dywizje pancerne (co nie było prawdą), bez porozumienia z Kutrzebą nakazał odwrót. A po wojsku rozeszła się pogłoska, że dowódca wznosi toasty za... ofensywę na Wrocław. Bezładny odwrót skończył się hekatombą. Na 72 cmentarzach pozostało prawie 20 tys. polskich żołnierzy. Zrozpaczony Mikołaj Bołtuć, dowódca Grupy Operacyjnej WSCHÓD, na godziny przed śmiercią w Puszczy Kampinoskiej, wykrzyczał do generała Thommée: "Największy śmiertelny grzech popełniłem, że drugiego dnia wojny nie wlepiłem kuli w łeb Bortnowskiemu i nie objąłem dowództwa armii." Podkomendnych porzucił także dowodzący Armią MAŁOPOLSKA Kazimierz Fabrycy, który na wieść, iż nieprzyjaciel zdobył Sanok uciekł do Lwowa. Stamtąd dezorientował sztab Frontu Południowego zmyślonymi meldunkami o rozbiciu 24. Dywizji Piechoty oraz zdziesiątkowaniu 10. Brygady Kawalerii. 12 września odmówił Sosnkowskiemu, powrotu do walczących żołnierzy. Meldował, że wojsko jest zdemoralizowane. Żądał najostrzejszych środków dyscyplinujących. Początek II wojny światowej oczami świadków. "Wszystko zmieniło się w ciągu 15 minut" Elitarną 2 Dywizją Piechoty Legionów dowodził pułkownik Jan Dojan-Surówka. Po odparciu nocnego ataku dywersantów na sztab dywizji w Zajrzewie spakował się i odjechał do Skierniewic. W kwietniu 1939 r. Stefan Rowecki, tak scharakteryzował ówczesnego przełożonego: "Nic mu się nie chce robić. Lenistwo pracy, a nawet myślenia". A jednak ocenił, że "na wojnie powinien być dobrym dowódcą dywizji." Nie sprawdziło się . Kapitan marynarki Wiktor Łomidze zastępując 1 września 1939 r. śmiertelnie rannego dowódcę ORP GRYF komandora Stefana Kwiatkowskiego, rozkazał wyrzucenie za burtę nieuzbrojonych min. Tym samym zaprzepaścił morską część planu ZACHÓD, jakim była operacja RURKA, czyli postawienie zagrody minowej od Helu do ujścia Wisły. A 17 czerwca 1942 r. Morski Sąd Wojenny w Londynie uznał, że Henryk Kłoczkowski, kapitan okrętu podwodnego ORP ORZEŁ, opuszczając posterunek w tallińskim porcie dopuścił się dezercji. Komandora zdegradowano i wydalano z Marynarki Wojennej. Atut dowodzenia Jakością dowodzenia Wehrmacht bił Wojsko Polskie na głowę . Większość spośród 97 polskich generałów miała rodowód legionowy, czyli wywodziła się z formacji ochotniczych, niedających kwalifikacji do dowodzenia na szczeblu operacyjnym lub wyższych związków taktycznych. Tylko czterech z dziesięciu najważniejszych miało za sobą wyższe studia wojskowe. To Bortnowski, Kasprzycki, Kutrzeba, oraz Piskor, jeśli temu ostatniemu zaliczyć siedmiotygodniowy kurs w 1917 r. Naprzeciw stanęli bezwzględni rzemieślnicy szkoły pruskiej oraz wizjonerzy, jak Hans Guderian czy Erich von Manstein. Środki dowodzenia w jakie wyposażyło ich Oberkommando des Heeres były nieporównywalne z polskimi. Oprócz dobrej łączności i rozpoznania, kluczowa była koordynacja. W Wehrmachcie odpowiedzialny był za nią szczebel korpusu; pośrednik między armią, czyli wyższym związkiem operacyjnym a poziomem taktycznym – dywizjami. W Wojsku Polskim rzadko kiedy udało się zharmonizować działania dywizji. Tworzono za to improwizowane grupy operacyjne, którymi bezpośrednio próbował zarządzać Wódz Naczelny. CZYTAJ: "Człowiek bez twarzy" i współautor zdrady. Najbardziej tajemnicza postać Goralenvolku Po kampanii wrześniowej najwyżej dziesięciu z dowódców operacyjnych zasługiwało na ordery. Historycy są na ogół zgodni, iż najlepszymi byli Szylling, Kleeberg i Sosnkowski. Najwszechstronniej wykształcony Kutrzeba dowodził w polu tylko plutonem CK saperów. Był błyskotliwym sztabowcem, co wpoiło weń niestety deliberacyjny styl dowodzenia. Nad Bzurą nie potrafił odebrać Bortnowskiemu komendy Armii POMORZE. Generł Gustaw Orlicz-Dreszer twierdził przed wojną, że umiejętność dobrego dowodzenia będzie jedynym polskim atutem w starciu z Niemcami, lecz już w 1934 r. ocenił: "Nie mogę powiedzieć, byśmy ten atut mieli w tej chwili w ręku. Przeciwnie, im więcej oddalamy się od wojny, tym zatracamy poczucie rzeczywistości wojennej". To ostrzeżenie padło pięć lat przed kolejną wojną. Było ostatnim, bo Dreszer 16 lipca 1936 r. zginął w katastrofie lotniczej.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS