Home/science/Tragiczna smierc dziennikarki. Prokuratura jest tyle niejasnosci ze musimy umorzyc sledztwo

science

Tragiczna smierc dziennikarki. Prokuratura jest tyle niejasnosci ze musimy umorzyc sledztwo

Kierowca bez waznego prawa jazdy smiertelnie potraci dziennikarke. Nie zatrzyma sie nie pomog konajacej 35-latce lecz wraz z pasazerami uciek w pole kukurydzy. Potem wraz z czterema innymi osobami zaciera slady wypadku. Gdy zosta zapany by pod wpywem amfetaminy. Jednak ani on ani jego znajomi nie poniosa zadnej odpowiedzialnosci za wypadek oraz za swoje kamstwa i matactwa. Prokuratura umorzya sledztwo. Uznaa ze jest zbyt wiele niejasnosci.

October 09, 2024 | science

Do tragedii doszło 3 września 2020 r. w północnej Wielkopolsce. Dziennikarka Anna Karbowniczak, podczas treningu na rowerze, została śmiertelnie potrącona przez busa. Jego kierowca i dwoje pasażerów nawet się nie zatrzymali. Uciekli Zostali skazani na niewielkie kary jedynie za nieudzielenie pomocy umierającej 35-latce. Za sam wypadek i późniejsze matactwa, w tym za zacieranie śladów z dwoma kolejnymi osobami, nie poniosą już żadnej odpowiedzialności Prokuratura, bazując na rozbieżnych opiniach trzech różnych zespołów biegłych, uznała właśnie, że w sprawie jest zbyt wiele niejasności. Również dlatego, że na samym początku organy ścigania miały źle zabezpieczyć dowody na miejscu wypadku i dziś nie można ustalić kluczowych faktów — Wszelkie wątpliwości trzeba rozstrzygać na korzyść podejrzanego. Skoro jest tyle niejasności, nie można przypisać kierowcy spowodowania wypadku. Nie można również jego i innych osób oskarżyć o zacieranie śladów, bo nie mogli zacierać śladów przestępstwa, którego ostatecznie nie stwierdziliśmy — mówi Onetowi prokurator Łukasz Wawrzyniak, rzecznik poznańskiej Prokuratury Okręgowej Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu Gdy ginie człowiek, a potencjalny sprawca ucieka z miejsca wypadku, policja powinna tym dokładniej zabezpieczyć miejsce tragedii. Teraz, ponad cztery lata po tragicznej śmierci dziennikarki Anny Karbowniczak , prokuratura i część powołanych przez nią biegłych podkreśla, że na samym początku, na miejscu wypadku, popełniono błędy przy zabezpieczaniu dowodów. Błędy, których już nie da się naprawić. Efekt? Prawdy nie można ustalić. Śledztwo trzeba umorzyć. Taki jest finał tragedii, do której doszło 3 września 2020 r. na drodze pod Budzyniem w północnej Wielkopolsce. Niespełna 35-letnia dziennikarka pisząca m.in. do "Głosu Wielkopolskiego" została znaleziona martwa przez przypadkowe osoby. Obok leżał jej rower, na którym przemierzała setki kilometrów. A także rozbite fragmenty samochodu. Jak się wkrótce okazało, busem kierował Maciej N. Młody mężczyzna nieposiadający prawa jazdy, karany wcześniej za jazdę bez uprawnień, który w momencie zatrzymania przez policję — około dobę po tragedii — był pod wpływem amfetaminy . Gdy go zatrzymano, wraz z bratem i partnerem siostry naprawiali zniszczonego busa. Po to, by nikt się nie zorientował, że dzień wcześniej śmiertelnie potrącił rowerzystkę i uciekł z miejsca zdarzenia. Prokuratura: na miejscu tragedii popełniono błędy Dziennikarze Onetu i "Głosu Wielkopolskiego", którzy od kilku lat wspólnie zajmują się sprawą tragicznego wypadku, poznali najnowsze ustalenia poznańskiej Prokuratury Okręgowej. Właśnie po raz drugi umorzyła śledztwo przeciwko pięciu osobom: kierowcy, jego dwojgu pasażerom i dwóm mężczyznom, którzy po tragedii pomagali zacierać ślady. — Z dwóch opinii biegłych, na trzy, które uzyskaliśmy, wynika, że kierowca faktycznie przyczynił się do spowodowania wypadku. Wszyscy biegli wskazali również, że to dziennikarka wymusiła pierwszeństwo i wjechała na jezdnię z drogi podporządkowanej. Być może kierowca powinien lepiej zareagować. Tego już jednak nie ustalimy, bo biegli wskazali, że tuż po wypadku popełniono błędy podczas zabezpieczenia śladów i miejsca wypadku. Dziś nie sposób dojść do bezsprzecznych faktów. Nie możemy więc sformułować aktu oskarżenia, bazując na przypuszczeniach oraz trzech rozbieżnych opiniach biegłych, które na dodatek nie są kategoryczne. Stąd decyzja o umorzeniu głównego wątku śledztwa — mówi Onetowi prokurator Łukasz Wawrzyniak, rzecznik poznańskiej Prokuratury Okręgowej. Były policjant śmiertelnie potrącił 13-letnią Tosię. Szokuje, co zrobił tuż po wypadku Początkowo wydawało się, że nic nie uchroni kierowcy od surowej kary. Prokuratura najpierw postawiła mu zarzuty, że 3 września 2020 r. śmiertelnie potrącił dziennikarkę, która tuż przed swoimi 35. urodzinami wyjechała na trening. Uwielbiała jazdę na rowerze, wraz z mężem pokonywała setki kilometrów. Feralnego dnia jechała sama. Jej ciało zostało znalezione przez przypadkowe osoby na lokalnej drodze asfaltowej pod Budzyniem w północnej Wielkopolsce. Na reanimację było za późno. Medycy sądowi stwierdzili później, że przyczyną zgonu były odniesione obrażenia, w tym uszkodzenie rdzenia kręgowego. Zmarła kilka minut po uderzeniu przez samochód. Na niekorzyść kierowcy 26-letniego Macieja N. przemawiało to, że uciekł. Nie pomógł umierającej rowerzystce. Wraz z dwojgiem pasażerów schował się w polu kukurydzy. Zadzwonili po brata kierowcy, żeby pilnie przyjechał, "bo jest gnój i to nie jest rozmowa na telefon". Zdecydowali, że będą zacierać ślady. Następnego dnia, przy pomocy znajomego mechanika — partnera siostry kierowcy — zaczęli naprawiać rozbitego busa. Podczas tych prac na posesję przyjechała policja. Tragedia polskiego dziennikarza. "Rafałowi zawalił się świat" Kierowca: bałem się więzienia, mam przecież córkę Kierowca Maciej N. w chwili zatrzymania, około dobę po tragedii, był pod wpływem amfetaminy, podobnie jak jego brat i "szwagier", z którymi wspólnie zacierał ślady. Czy kierowca był pod wpływem narkotyków także w chwili wypadku? Tego biegli nie byli w stanie wykazać. Stwierdzili, że w przypadku amfetaminy, w przeciwieństwie do alkoholu, nie da się przeprowadzić tzw. badań retrospektywnych. Na pierwszych przesłuchaniach kierowca Maciej N. opowiadał, że rowerzystka nagle wyjechała przed samochód, właściwie nie wie, jak to się stało. Coś uderzyło w maskę, a po chwili, w lusterku, zobaczył leżący rower. Twierdził, że jechał zaledwie ok. 50 km na godzinę. Nie zatrzymał się, bo jechał bez prawa jazdy. Bał się, że trafi do więzienia, a przecież ma córkę. Potem schował się w polu kukurydzy, by pomyśleć, co zrobić. Zadzwonili po jego brata, wkrótce przyjechał "ze wsparciem". Następnie pojechał do domu. Kupił trzy piwa i pół litra wódki. Wypił je w samotności. Ocknął się na drugi dzień. Po fakcie, na przesłuchaniu, zapewniał, że jest mu przykro. O tym, że wziął narkotyki oraz kiedy je zażył, kierowca już nie wspomniał. Podczas przesłuchania kłamał, że feralnego dnia jechał sam. Krył dwoje pasażerów — kolegę i jego dziewczynę. Oni, gdy było już wiadomo, że kierowca, jego brat i "szwagier" wpadli podczas zacierania śladów, sami zgłosili się na policję. Zapewniali, że tuż po uderzeniu w rowerzystkę krzyczeli na kierowcę, żeby się zatrzymał. On kazał im się zamknąć i przyspieszył. Pierwszy taki ultramaraton w Polsce, to hołd dla zabitej dziennikarki Prowadząca śledztwo poznańska Prokuratura Okręgowa najpierw całej piątce postawiła zarzuty. Kierowcy, że spowodował wypadek, nie udzielił pomocy i zacierał ślady. Jego pasażerom — nieudzielenia pomocy i zacierania śladów. Bratu kierowcy i "szwagrowi" — zacierania śladów. Brat kierowcy miał także zarzut nieudzielenia pomoc, ale potem śledczy ten zarzut wycofali. Uznali, że skoro dziennikarka zmarła w ciągu kilku minut po wypadku, a brat kierowcy przyjechał w te okolice po kilkudziesięciu minutach, nie miał szans jej pomóc. Nawet gdyby chciał. Opinia biegłego "spójna i rzetelna"? Tak twierdziła prokuratura Kilka miesięcy po tragicznej śmierci dziennikarki poznańska prokuratura zaczęła się wycofywać z kluczowych zarzutów wobec kierowcy i pozostałych osób. Podstawą stała się opinia biegłego Adama Pachołka, który sam przyznał, że materiał dowodowy jest niepełny. Wskazał, że trudno jednoznacznie ustalić, z jaką prędkością jechał bus. Z jego opinii wynikało, że kierowca hamował, ale, jak łatwo można było zauważyć, analizując jego opinię, ślady hamowania nie zostały zwymiarowane przez policję, więc nie wiadomo, jaki samochód zostawił te ślady. Mimo wątpliwości biegły Pachołek wskazał, że wyłączną winę ponosi Anna Karbowniczak. Miała wymusić pierwszeństwo i nie dać kierowcy szans na skuteczną reakcję. Uznał tak na podstawie uszkodzeń roweru, obrażeń ciała, na podstawie nieprecyzyjnych zapisów z jej zegarka — z których wynikało, że miałaby jechać polem, a nie drogą oraz na podstawie wyjaśnień samych podejrzanych uciekających od odpowiedzialności za zdarzenie. W połowie 2021 r. poznańska prokuratura, opierając się na jednej opinii biegłego Pachołka, umorzyła sprawę. Nazwała jego ekspertyzę "spójną, wewnętrznie logiczną i rzetelną". Nie widziała wówczas potrzeby, by dalej dociekać prawdy. Jej zdaniem wszystko zostało wyjaśnione. Pierwsze umorzenie. Pięć osób zacierało ślady po wypadku Anny Karbowniczak Tamto postanowienie o umorzeniu było nieprawomocne. Zaskarżył je pełnomocnik męża dziennikarki, który zgłosił zastrzeżenia do wywodów biegłego Pachołka. Ponadto we wrześniu 2021 r., na prośbę redakcji "Głosu Wielkopolskiego", prywatną opinię wydał inny biegły — Jerzy Hyżorek. On doszedł do całkowicie odmiennych wniosków. Z jego opinii wynikało, że dziennikarka prawidłowo wjechała na drogą, poruszała się swoim pasem i to kierowca busa z nieznanych przyczyn zjechał na lewo i ją potrącił. Hyżorek zarzucił też kierowcy, że jechał za szybko, bo powyżej 90 km na godz. Po ujawnieniu przez nas opinii biegłego Hyżorka Prokuratura Krajowa nakazała poznańskim śledczym ponowną analizę sprawy. "Dziennikarka zginęła przez kierowcę". Tak, wbrew prokuraturze, mówi nowy biegły Prokuratura powołuje dwa kolejne zespoły biegłych. "Niestaranna policja" Efekt był taki, że poznańska prokuratura powołała drugi zespół biegłych, tym razem z Krakowa. Eksperci z tamtejszej politechniki oraz Zakładu Medycyny Sądowej również odnieśli się do braków w materiale dowodowych. Wskazali, jak relacjonuje prokuratura, że w protokole oględzin miejsca wypadku nieprecyzyjnie podano położenie zwłok, roweru i znalezionych śladów. Dlatego musieli bazować głównie na zdjęciach, a nie na twardych danych. Krakowscy biegli uznali, że Ania Karbowniczak rzeczywiście wyjechała z drogi podporządkowanej i jej zachowanie "nosiło znamiona nieustąpienia pierwszeństwa przejazdu". Jednak doszukali się także winy kierowcy i tego, że jego zachowanie przyczyniło się do wypadku. W ich ocenie faktycznie zjechał na lewą stronę drogi, zapewne w celu ominięcia dziennikarki. Powinien zachować się inaczej, to znaczy zacząć "ekstremalnie hamować", gdy zauważył rowerzystkę. Opinia drugiego zespołu biegłych zmienia wersję o wypadku Anny Karbowniczak Prokuratura, mając dwie rozbieżne opinie, postanowiła sięgnąć po trzeci zespół biegłych. Tym razem akta analizowali eksperci z Politechniki Śląskiej i medycy sądowi z Katowic. Oni również, jak podaje prokuratura, zauważyli braki w dowodach. Wskazali, że "opracowany przez policję szkic miejsca zdarzenia został wykonany niestarannie, co do wymiaru położenia ujawnionych śladów i dlatego ustalenia należy traktować z ostrożnością". Zdaniem ekspertów ze Śląska, na podstawie zgromadzonych dowodów, nie można odtworzyć kluczowej kwestii: miejsca zderzenia się samochodu z rowerem. Wskazując na przypuszczalny przebieg zdarzenia, stwierdzili, że jest bardzo prawdopodobne, że kierowca zjechał na swój lewy pas. Być może chciał uniknąć zderzenia. Być może także dziennikarka, widząc przed sobą samochód, próbowała w ostatniej chwili odbić w bok, w stronę środka jezdni. "W ocenie zespołu biegłych kierujący pojazdem naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym" — pisze prokuratura w najnowszej decyzji o umorzeniu śledztwa. Biegli ze Śląska dodali jednak, że rowerzystka, wjeżdżając na drogę główną, była w stanie zobaczyć samochód bez względu na to, którym pasem jechał. Wniosek po czterech latach: tych błędów nie da się naprawić Ostatecznie pod koniec września 2024 r. poznańska prokurator Nina Tybinkowska-Siepsiak zdecydowała o umorzeniu śledztwa w wątku dotyczącym spowodowania wypadku drogowego. Oznacza to wycofania zarzutów wobec kierowcy i pozostałych osób. W swojej decyzji podkreśla, że przypisanie komuś winy nie może budzić żadnych wątpliwości. A w tej sprawie są poważne niejasności. "Wszystkie trzy zespoły biegłych w swoich opiniach przedstawiły inne poglądy na temat zdarzenia (...), zaznaczając przy tym, iż z uwagi na niewyczerpujący materiał dowodowy, braki przy dokonanych oględzinach miejsca zdarzenia zaraz po wypadku oraz pojazdów i rzeczy, (...) wyniki ich ekspertyz należy traktować z uwzględnieniem marginesu błędu. To, co na pierwszy rzut oka łączy wszystkie opinie, to brak kategoryczności wniosków" — podkreśla w decyzji o umorzeniu prokurator Nina Tybinkowska-Siepsiak. Dalej pisze o tym, że w poszczególnych opiniach jest sporo przypuszczeń oraz stwierdzeń, że ważnych kwestii nie da się ustalić albo że coś jest "technicznie możliwe". Zaznacza, że nie ma sensu powoływać czwartego zespołu biegłych. Materiał dowodowy zawiera przecież "niewystarczające ślady, nieprecyzyjne wymiarowanie, czy wadliwe przyjęcie stałych punktów odniesienia". Tym samym w dowodach są braki, których teraz, ponad cztery lata po tragedii, nie da się naprawić. Rodzina ofiar wypadku na autostradzie A1 oskarża bliskich Majtczaka Prokurator nie stwierdza literalnie, że błędy popełniła policja. Na jej niedoróbki wprost wskazują za to biegli ze Śląska. Jak sprawę komentuje wielkopolska policja? — Na miejscu tragicznego wypadku był prokurator i policjanci, którzy na co dzień i od wielu lat zajmują się oględzinami takich zdarzeń. To funkcjonariusze z dużym doświadczeniem. Nie chce mi się wierzyć, żeby popełnili jakiekolwiek błędy. Swoją pracą wykonali z dużą starannością. Do twierdzeń płynących z decyzji o umorzeniu sprawy trudno mi się odnieść, bo nie znam tego pisma. Zainteresuję się tym — mówi Onetowi Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji. Niedawna decyzja o umorzeniu śledztwa ws. wypadku jest nieprawomocna. Można ją zaskarżyć do sądu. Nie wiadomo, czy tak się stanie. — Od strony prawnej decyzja o umorzeniu jest dla mnie zrozumiała. Są wątpliwości, których nie da się teraz usunąć. Nie wiem w tej chwili, czy złożymy zażalenie. Muszę dokładnie przeanalizować cały materiał i wtedy podejmę decyzję — mówi radca prawny Michał Krok, pełnomocnik męża zmarłej dziennikarki. Dziennikarka dostawała groźby. Proces emeryta stoi w miejscu Sprawa Ani Karbowniczak ma jeszcze jeden istotny wątek. Przed tragiczną śmiercią dostawała anonimowe pogróżki. Ich autor kazał jej zostawić sprawę zaniedbań policji oraz prokuratury w Chodzieży, gdzie na co dzień mieszkała, w kontekście śmierci dwulatka zabitego przez własną matkę. Autor anonimów groził jej gwałtem oraz tym, że coś może się jej złamać. Matka udusiła dwulatka, śledczy byli opieszali. To w tej sprawie Ania dostała groźby Krótko przed tragedią Ania, w porozumieniu ze swoją redakcją, zawiadomiła prokuraturę. Gdy zginęła, pojawiły się spekulacje, że ktoś rzeczywiście spełnił groźby pod jej adresem. Ostatecznie prokuratura uznała, że anonimy nie mają żadnego związku z wypadkiem. O wysłanie jednego z kilku listów oskarżyła emeryta z Chodzieży. Chodzi o Andrzeja S., który, jak ustaliliśmy, był od wielu lat podejrzany przez mieszkańców tego miasta o wysyłanie anonimów z groźbami do swoich sąsiadów i nielubianych przez siebie osób. Proces Andrzeja S. o zniesławienie dziennikarki trwa i jego końca nie widać. Emeryt, zdaniem biegłych sądowych, jest na tyle chory, że nie może uczestniczyć w procesie. Tymczasem mąż zmarłej dziennikarki, w okresie gdy Andrzej S. miał być niezdolny procesu, spotkał go pod sklepem w Chodzieży i jak nam mówi, oskarżony był w dobrej formie, robił zakupu i prowadził samochód. Nie wiadomo, kiedy ten proces zostanie wznowiony.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS