Home/science/Najwiekszy sadysta bezpieki. Nienawidzili go nawet komunisci

science

Najwiekszy sadysta bezpieki. Nienawidzili go nawet komunisci

By twarza brutalnosci komunistycznej bezpieki oraz oprawca numer jeden wielu polskich bohaterow w tym m.in. Witolda Pileckiego i Augusta Fieldorfa "Nila". Osobiscie nadzorowa przesuchania oraz bywa na procesach sadowych pilnujac sedziow by wydawali "odpowiednie" wyroki. Jozef Rozanski swoim okrucienstwem przeraza nawet komunistow ktorzy nazywali go "zboczencem i sadysta". Te okreslenia nawet w czesci nie oddaway jednak metod ktorymi sie para.

September 21, 2024 | science

Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu "Zdechniesz wtedy, kiedy my zechcemy, ale przedtem sto razy przeklniesz chwilę, kiedy cię matka urodziła. Będziemy wypruwać z ciebie żyły i łamać ci kości, a w drugim pokoju będziemy je składać na nowo – aż do skutku i jak długo zechcemy". Takie słowa usłyszał od Różańskiego Włodzimierz Lechowicz przez ponad siedem lat maltretowany fizycznie i psychicznie przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. "Trzeba ich smażyć we własnym sosie" – mawiał Różański o innych więźniach. Dla zdobycia informacji lub wymuszenia zeznań sadystyczny śledczy skłonny był posunąć się do wszystkiego. Nie raz przy tym zachowywał się tak, jakby torturowanie więźniów sprawiało mu satysfakcję. A sposobności ku temu miał wiele – w pewnym momencie stał się jedną z ważniejszych postaci w machinie stalinowskiego terroru, co sprawiło, że wiele spraw lądowało na jego biurku. Nie wszystkimi zajmował się osobiście. Ci, którzy zwrócili swoim losem jego uwagę, poznawali na własnej skórze skalę brutalne oblicze stalinizmu. Prawnik bezprawia W życiu Józefa Różańskiego – a właściwie Goldberga, bo tak prawdziwie się nazywał – nie wydarzyło się nic, co nagle sprowadziłoby go na komunistyczną ścieżkę. Syn działacza syjonistycznego i redaktora żydowskiej gazety "Hajnt" Abrahama Goldberga oraz Anny (Chany) Różańskiej takie poglądy przejawiał od początku swojej politycznej działalności. A tę zaczął stosunkowo wcześnie. Wojska ZSRR czekały na sygnał. Zachód nie znał całej prawdy Według niektórych źródeł już w podstawówce miał założyć nielegalne kółko o orientacji marksistowskiej, za co spotkało go relegowanie ze szkoły. Czy tak było, czy nie, pewne jest, że po zdaniu matury podjął studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim i w tym czasie zaangażował się w działalność Organizacji Młodzieży Socjalistycznej "Życie". Wstąpił do komunistycznej młodzieżówki, która utorowała mu drogę do Komunistycznej Partii Polski. Podobnie jak ojciec działał prężnie w środowiskach syjonistycznych zajmujących się kwestiami emigracji Żydów do Palestyny. Nawiązał też liczne kontakty w tym otoczeniu. W międzyczasie kontynuował karierę naukową i zawodową. Zaczęty doktorat szybko porzucił, ukończył natomiast aplikację adwokacką, dzięki której prowadził praktykę do 1939 r. Wybuch II wojny światowej skierował jednak jego losy na inne tory. Prawdziwe oblicze komunizmu Po agresji ZSRR na Polskę razem z poznaną wcześniej partnerką Belą Frenkiel przedostał się na wschód, do Kostopola (dzisiejsza Ukraina). Miasto znajdowało się pod okupacją sowiecką, ale Różańskiemu i jego towarzyszce – a wkrótce także matce jego dziecka – bynajmniej to nie przeszkadzało. Przeciwnie – szybko rzucili się w wir pracy partyjnej. Frenkiel do 1940 r. działała w placówce kulturalno-oświatowej, po tym roku zajęła się ich córką Stefanią. Różański podjął współpracę z NKWD. Oboje zachłysnęli się komunizmem – choć mało brakło, a ten pozbawiłby życia ich dziecka. W 1941 r., po agresji III Rzeszy na Związek Radziecki, trafili do Samarkandy w Uzbekistanie, gdzie na własnej skórze przekonali się, jak wyglądają idee komunistyczne wcielone w życie. W mieście panował wszechobecny głód – do tego stopnia, że musieli podjąć pracę w kołchozie. Zaangażowali się także w działania Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), ale ta nie była w stanie pomóc. Dlaczego Stalin zaatakował Polskę 17 września? "To wszystko jest grą" A warunki życia stale się pogarszały – w pewnym momencie były one tak fatalne, że mała Stefania poważnie zachorowała. Aby ją ratować, Różański był zmuszony podjąć pracę w kopalni górskiej. Bela z kolei wykorzystała znajomości i przyjęła pomoc od rządu polskiego na uchodźstwie. To pomogło córce, ale przysporzyło im nowych problemów. Komuniści zaczęli oskarżać ich o kontakty z polskimi władzami i zdradę idei komunistycznych, co dla tak zaangażowanych działaczy musiało być szczególnie bolesną obelgą. Paweł Sztama w książce "Inteligenci w bezpiece: Brystygier, Humer, Różański" zauważa, że w sprawie Różańskiego i jego partnerki powołano nawet specjalną komisję. Mimo że złożyli wyjaśnienie i samokrytykę, komunistyczne gremium potępiło ich działania i odebrało im dostęp do spływającej stopniowo pomocy z MOPR. Odwołali się więc do Moskwy i dopiero ona uniewinniła ich od tego, że chcąc ratować życie córki, skontaktowali się z delegaturą londyńską. Z Sowietami za pan brat Epizod ten, choć niewątpliwie przysporzył Różańskiemu problemów, nie zraził go do komunizmu. Przeciwnie – młody działacz postanowił jeszcze bardziej zaangażować się w krzewienie jego idei. Do 1943 r. pracował jako funkcjonariusz NKWD, następnie wstąpił w szeregi 3. Dywizji Piechoty im. Romualda Traugutta. Pod koniec wojny rozpoczął pracę dla bezpieki działającej jeszcze pod szyldem Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. W tym czasie nabierał wprawy i zawierał znajomości – do tego stopnia, że 1 lipca 1947 r. awansował na dyrektora Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wtedy się zaczęło. Związek Radziecki planował niespotykany pokaz siły. Ostatecznie plany spaliły na panewce Różański nie byłby w stanie tak szybko piąć się w strukturach partyjnych, gdyby nie protekcja ważnych osób w machinie stalinowskiego terroru. Najpewniej zapewnił to sobie lojalnością i wiernym wykonywaniem poleceń Bolesława Bieruta i Iwana Sierowa, wobec których pozostawał do niemal całkowitej dyspozycji. Nie tylko to go jednak wyróżniało. Dużo bardziej ponurą sławę zapewniły mu metody, za pomocą których przeprowadzał powierzone mu śledztwa. Różański pokazał przełożonym, że mogą na niego liczyć, bo fałszowaniem dowodów, manipulowaniem i torturami potrafił wydobyć niemal każde zeznania. Choć okrucieństwo było wizytówką większości ubeków, Różański bił ich w tym na głowę. Wyrywanie paznokci, włosów, przypalanie skóry, łamanie kończyn, zębów, bicie, czym popadnie – takie metody znajdowały się u niego na porządku dziennym. Było ich zresztą znacznie więcej. Kazimierz Moczarski – szef Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej oraz autor książki "Rozmów z katem" – spędził w komunistycznym więzieniu przeszło dekadę. Gdy w końcu je opuścił, napisał raport, w którym wymienił 49 rodzajów tortur stosowanych przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Bicie drutem lub gumową pałką przeróżnych części ciała, przypalanie rozżarzonym papierosem okolic oczu i ust, miażdżenie palców, zmuszanie do robienia przysiadów aż do omdlenia, sadzanie na śrubie wbijającej się w odbytnicę – to tylko niektóre z nich. Wiele wymyślił i wprowadził w życie Różański, który wobec więźniów nie miał żadnych zahamowań. "Trzeba ich smażyć we własnym sosie" – mawiał. Do tego szczególnie ochoczo sięgał po tortury psychiczne. Stosował je nad wyraz często – rozumiał, że jeśli w ten sposób złamie więźniów, wydobędzie od nich wszystko, na czym mu zależy. Dlatego robił to na różne wyrafinowane sposoby. Psychopata i sadysta "Powiedz ojcu, że jak się do nas zgłosi, to wypuścimy matkę. A jeżeli nie – to wiadomo, co się z nią stać może" – w taki sposób straszył córkę Kazimierza Gorzkowskiego, oficera Armii Krajowej i działacza niepodległościowego. Tadeusza Płużańskiego, który pełnił funkcję m.in. kuriera Witolda Pileckiego, próbował złamać wyrzutami sumienia i groźbami kierowanymi pod adresem jego ciężarnej żony aresztowanej w ramach odpowiedzialności rodzinnej. "My wiemy, że ty masz twardą d*pę, ale obok jest ktoś, z kogo wszystko wybijemy" – ostrzegał. W taki sam sposób szantażował również kobietę, która koniec końców poroniła. Wyrzuty sumienia próbował wywołać również u Witolda Pileckiego . Ten w pewnym momencie napisał nawet wiadomość do oprawcy, prosząc go, by oszczędził aresztowanych razem z nim konspiratorów. "Dlatego więc piszę niniejszą petycję. By sumą kar wszystkich – mnie tylko karano. Bo choćby mi przyszło postradać me życie – Tak wolę – niż żyć wciąż, a w sercu mieć ranę" – apelował. Jak nietrudno się domyślić, Różański pozostał głuchy na tę prośbę. Torturował dalej tak rotmistrza, jak i innych działaczy niepodległościowych. Zadbał też o to, by Pilecki już nigdy nie wyszedł z więzienia. Ignorował fakty "przemawiające na jego korzyść", w tym m.in. jego raporty dokumentujące zbrodnie niemieckie w Auschwitz , a nadawał znaczenie sfingowanym oskarżeniom. Osobiście zadbał o to, by rotmistrza spotkały tortury w ubeckich celach przesłuchań, a na sali sądowej – wyrok śmierci. Jak Stalin został zdradzony. W ZSRR zakazano o tym mówić Tragiczna jest również historia Emilii Malessy, kierowniczki wydziału łączności zagranicznej Oddziału V Komendy Głównej ZWZ-AK oraz żony legendarnego partyzanta Jana Piwnika "Ponurego". Po sześciu miesiącach ukrywania się, jesienią 1945 r., przekonana o bezcelowości dalszej konspiracji podjęła decyzję o wystąpieniu ze Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość (WiN). Szybko wpadła w ręce ubeków, trafiając w tym pod najgorszy adres – do owianego złą sławą Różańskiego. Podczas przesłuchania dał jej "oficerskie słowo honoru", że jeśli wyjawi tożsamość członków WiN, żadnemu z nich włos z głowy nie spadnie. Obietnicy nie dotrzymał – zeznania Malessy doprowadziły do aresztowań i procesów działaczy WiN. Sama była konspiratorka została skazana na 2 lata pozbawienia wolności, ale już po dwóch dniach Bolesław Bierut ją ułaskawił. Wyszła na wolność i przytłoczona wyrzutami sumienia podjęła trzy próby samobójcze. Ostatnia okazała się śmiertelna. "Po prostu kawał chama" Nie we wszystkie sprawy Józef Różański angażował się osobiście. Najczęściej jednak nadzorował te o najwyższej randze – dotyczące choćby Augusta Fieldorfa "Nila", Witolda Pileckiego czy innych ważnych działaczy niepodległościowych. Jak pisze Zdzisław Uniszewski na łamach "Karty" (nr 31): "Jest absolutnie bezsporne, że Różański sam bił do krwi, tolerował bicie i podżegał do niego podwładnych mu funkcjonariuszy, bijąc w ich obecności. Jego istotną umiejętnością »zawodową« było psychiczne dręczenie ludzi w śledztwie i wydostawanie od nich tą drogą informacji, często fałszywych, których wcześniej nie podaliby nawet podczas tortur w katowniach gestapo" . Poza uczestnictwem w przesłuchaniach Różański często brał udział w procesach sądowych, pilnując, by sędziowie wydawali "odpowiednie" wyroki. Realnie więc miał on dużą władzę, ale przy tym był również bardzo pewny siebie i arogancki, co nie raz odrzucało nawet jego współpracowników. Tych zresztą też nie do końca szanował – i w dużej mierze z wzajemnością. O ile część z nich, czy to z podziwu, czy ze strachu, była wobec niego lojalna i o wszystkim mu donosiła, o tyle niektórzy szczerze go nienawidzili. Paweł Sztama w swojej książce przytacza choćby wypowiedź działaczy komunistycznych Józefa Światły oraz Anatola Fejgina, którzy zgodnie nazwali Różańskiego "zboczeńcem (odnosiło się to do stosowanych przezeń metod przesłuchań – red.) i sadystą". Przywołuje też słowa jednego z partyjnych ideologów Romana Werfela. W jego oczach Różański był "cholernie inteligentny, bardzo dwulicowy, doktor Jekyll i mister Hyde". Komunistyczna działaczka Julia Brystygier opisywała go natomiast bez ogródek: "po prostu był kawał chama". Upadek "wszechwładnego" ubeka Choć sam Różański wierzył w to, że jest wszechmocny i nieomylny, jednemu zadaniu nie potrafił sprostać. Tuż po awansie na dyrektora Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego został przydzielony do Grupy Specjalnej mającej znaleźć dowody na istnienie wewnętrznego wroga w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotnicza (PZPR). Poniósł w tym jednak sromotną klęskę. Nie dostarczył przełożonym żadnych materiałów obciążających czy kompromitujących Władysława Gomułkę, przez co już w 1950 r. został odsunięty od Grupy Specjalnej. Stanowisko dyrektora jednak utrzymał. Być może pomogły mu w tym znajomości, a może wysoka skuteczność pracy. Ani jedno, ani drugie nie uratowało go jednak w 1954 r. Na fali destalinizacji został zwolniony ze stanowiska oraz dwukrotnie stanął przed sądem za stosowanie niedozwolonych metod w czasie przesłuchań. Zapewne nie bez znaczenia był tu fakt, że końcem 1953 r. na Zachód uciekł wicedyrektor departamentu X MBP Józef Światło i na antenie Radia Wolna Europa obnażał metody działania MBP. Władze PRL postanowiły więc pokazowo ukarać dyrektora Departamentu Śledczego. Polski premier wymyślił akcję "X-2". "Trójki likwidacyjne" ruszyły o świcie Różański został dwukrotnie skazany na 5 lat więzienia, ale na skutek amnestii karę tę zmniejszono do 3 lat i 4 miesięcy. Udowodniono mu jedynie osobiste stosowanie "zabronionych przez prawo metod w toku śledztw", pomijając całkowicie odpowiedzialność za torturowanie członków podziemia niepodległościowego. W 1957 r. proces wznowiono i tym razem Różański otrzymał wyrok 15 lat pozbawienia wolności, ale i tym razem wyszedł z więzienia wcześniej, bo już w 1964 r. Rada Państwa zastosowała prawo łaski. Były sadystyczny śledczy nie miał problemów z odnalezieniem się w codziennym życiu. W krótkim czasie znalazł pracę w warszawskiej Mennicy Państwowej, w której przepracował pięć lat, po tym poszedł na emeryturę. Zmarł 21 sierpnia 1981 r. na skutek choroby nowotworowej. Nigdy nie wykazał skruchy. Nigdy w pełni nie odpowiedział za swoje czyny.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS