Home/world/Sprawdzajcie czy pod ozkiem nie ma staruszki. Niesamowita historia Gizelli Bodnar

world

Sprawdzajcie czy pod ozkiem nie ma staruszki. Niesamowita historia Gizelli Bodnar

Wegierka Gizella Bodnar swoim 92-letnim i do konca aktywnym zyciem zapracowaa na tytu krolowej zodziei lub jak czesciej ja okreslano miano "Samolotowej Gizi". Umara jako kobieta uboga bez domow hektarow ziemi czy samochodow. Ostatnie lata spedzia samotnie choc bya dwukrotnie zamezna miaa trojke dzieci i kilkoro wnukow. "Moja reputacja wypedzia ich z kraju" mowia o najblizszych ale czy tak byo w rzeczywistosci Tradycyjne media tego nie wyjasniaja ale z pomoca przychodza media spoecznosciowe.

September 20, 2024 | world

Ale najpierw twarde dane: do kartotek węgierskiej policji trafiła pod koniec lat 40. XX w. jako złodziejka i włamywaczka, w 2017 r. w wieku 90 lat, włamała się po raz ostatni. Od lat 50. skazywana była ponad 20 razy i z zasądzonych łącznie 40 lat, odsiedziała 17. Jak twierdzą węgierscy śledczy, na jej koncie mogło być i 200, i 300 włamań, ale tego nigdy się już nie dowiemy. Ciocia Gizi Usłyszała hałas i czmychnęła pod łóżko. Któżby to mógł być, jeśli nie właściciele mieszkania. Nie myliła się. On i ona weszli do domu. Byli w szampańskich nastrojach. Najpierw brzęknęły kieliszki, potem śmichy-chichy i tuż nad głową Gizelli zagrały sprężyny. Zawtórowały im miłosne okrzyki, a rytm — niczym perkusja — nadawały stykające się ciała. "Kochali się jak szaleni" – wspominała później staruszka, która gdy skrywała się pod łóżkiem, miała już pięćdziesiątkę na karku. – I nie myśl, że trwało to kwadrans czy nawet pół godziny, a kilka godzin – wyznała węgierskim mediom. – Wszystko centymetry nad moją twarzą. – Więc jak się wydostałaś, ciociu Gizi? – familiarnie zapytał dziennikarz portalu 24.hu. – Czekałam, aż skończą, zasną i wyszłam. *** Zmarła w lutym 2019 r. i choć pozostawiła po sobie biografię, niemal wszystko jest tam mistyfikacją bądź mieszanką faktów i zmyśleń. Żeby nie być gołosłownym — przykład. Na kartach książki oraz w wywiadach prasowych zapewniała, że nie latała samolotem, choć jej przydomek – Samolotowa Gizi – ukuto od sposobu, w jaki najczęściej dokonywała włamań. Tuż po wprowadzeniu na Węgrzech w latach 50. krajowych połączeń lotniczych, obsługiwanych przez Maszovlet, rano leciała z Budapesztu do Debreczyna, Miszkolca, Peczu czy Szegedu. CZYTAJ: W miejskim akwarium pływała ludzka ręka. "Okazało się, że to nie rekin był sprawcą tragedii" Tam włamywała się do mieszkań i z łupem wracała wieczornym lotem do stolicy. Jej modus operandi przyjdzie nam jeszcze omówić, na razie powiedzmy tylko, że sama Bodnar właśnie temu zaprzeczała wielokrotnie. "Boję się latać" – mówiła. Zaś przydomek – przekonywała redakcję magazynu She.hu – nadała jej policja, kiedy podczas jednego z zatrzymań znaleziono u niej kartę pokładową. Tłumaczyła, że należy ona do jej męża, ale śledczy miał wycedzić (cyt. za 24.hu): Dziewczyno, czy wiesz, jak wysoko jesteśmy? Powiem ci: szóste [piętro] . Lepiej wyspowiadaj się, bo inaczej wylecisz oknem. Brylanty we włóczce W ostatnich dwóch dekadach życia staruszka-włamywaczka nie stroniła od wywiadów, ale oczekiwała wynagrodzenia, choć niewygórowanego. Poza tym sama wybierała historie, które chciała wyeksponować, a jeśli czegoś nie zamierzała ujawniać, zasłaniała się niepamięcią. I przeczuwała – mówiąc kolokwialnie – co "zażre". ZOBACZ: Nauczycielka matematyki zabiła męża i upozorowała porwanie. Nie przewidziała jednego Na dowód casus pudełka po butach i kłębka wełny. W połowie lat 90. "Samolotowa Gizi" schowała do pudełka łup – 50 tys. forintów. To ledwie 550 zł, jednak 30 lat temu siła nabywcza forinta była wyższa. Zaglądamy do tabel węgierskiego GUS: w roku 1995 można było w Budapeszcie kupić za to np. 64 kg szynki z indyka albo 116 półlitrówek wódki. Przyjmując średnie ceny tych towarów nad Wisłą, tamta kwota odpowiadałaby dzisiaj ok. 2,5 tys. zł. Wciąż licha zdobycz, ale umieszczona w pudełku po butach zrobiła wrażenie na nastoletniej wnuczce Bodnar i dziewczyna poprosiła babcię o kilka tysięcy. "Samolotowa Gizi" opowiedziała to prasie i historia zaczęła żyć własnym życiem. Niby drobiazg, a przywołały ją najważniejsze węgierskie tytuły. Podobnie było z kłębkiem wełny. Bodnar w XXI w. została trzy razy ułaskawiona ze względu na wiek oraz niską szkodliwość czynu, kiedy np. okradziony przez nią odzyskał własność. Staruszkę podejrzewano jednak o inne kradzieże i śledczy przesłuchiwali ją w jej domu. Budapesztańscy policjanci mieli nawet w zwyczaju podczas odwiedzin całować Gizi w rękę. Ale to nie oni, a podpułkownik Ferenc Faller z prowincji dokonał niecodziennego odkrycia. W Koszegi przy granicy z Austrią zanotowano serię włamań. Świadkowie zeznali, że w okolicy widzieli staruszkę, pytającą o drogę albo o dom do wynajęcia. Wszystko wskazywało na "Samolotową Gizi" i Faller przyjechał przesłuchać kobietę. Ta siedziała w fotelu i robiła na drutach. Policjant zapytał o włamania, a staruszka wskazała na robótkę i urażona oznajmiła, że całe życie utrzymywała się z prac ręcznych. Śledczy mimowolnie sięgnął po motek i wyczuł jego ciężar. Wewnątrz była skradziona biżuteria. Historia ta również obiegła media, a Faller wielokrotnie mówił, że jego zdaniem Bodnar drwi z ofiar, uważa je za głupie, a przy tym sama jest wyjątkowo sprytna, by nie rzec genialnie przebiegła — "zawodowa złodziejka", "profesjonalistka". CZYTAJ TAKŻE: "Tajemniczy" pr. Andrzej Purtykowski. "Wtedy włączyła mi się czerwona lampka" "Samolotowa Gizi" reglamentowała też informacje i kiedy dziennikarz z 24.hu zapytał: "Z której sztuczki jesteś najbardziej dumna, ciociu Gizi?", odpowiedziała: "Dlaczego mam ci wszystko powiedzieć?... Co pozostanie RTL [niemieckiej telewizji]?". Witaminą C w kleptomanię Ale nigdzie nie opowiedziała o swojej największej akcji. Nie ma też opracowań naukowych czy rzetelnych dziennikarskich tekstów, poświęconych jej fenomenowi. Rzecz jasna niemal w każdym z artykułów pada sformułowanie "kleptomania", ale niewiele z tego wynika. Wiadomo jednak, że Bodnar miała dokumenty od psychiatrów, którzy zdiagnozowali u niej oprócz zaburzenia psychicznego, zwanego potocznie właśnie kleptomanią, również nieznaczne obniżenie poziomu rozwoju. A zatem była w jakimś stopniu upośledzona umysłowo, ale nie należy tego rozumieć sztampowo. Wszystko wskazuje na to, że Gizella Bodnar była — przynajmniej w pewnym wycinku swej działalności — osobą o ponadprzeciętnych kompetencjach. Upośledzenie mogło zaś dotyczyć sfery emocjonalnej i przykładowo nie potrafiła wczuć się w sytuację ofiar; ewentualnie rację miałby Faller, mówiąc, że z jakichś powodów gardziła ludźmi. Otwartym pytaniem pozostaje tu, dlaczego nie dokonano tzw. medykalizacji i zamiast więzić, nie odesłano jej do szpitala. Tym bardziej że w dzieciństwie, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, przeszła poważną chorobę, zapalenie opon mózgowych, i jak sama przekonywała, miało to wpływ na jej dalsze losy. Tu jednak gubimy się w przypuszczeniach, a tropy, które sama podsuwała, wydają się nazbyt fantastyczne. Miał ją jakoby leczyć słynny węgierski naukowiec, noblista Albert Szent-Gyorgyi, znany szerzej jako ten, który pierwszy wyizolował witaminę C. I tą właśnie substancją, a dokładniej pomidorami, w których niemało jest witamin, przywrócił ją do życia. Zapowiedział też, że z dziewczynki może wyrosnąć wielka badaczka, bo jest osobą szczególnych talentów. Niestety trudno to zweryfikować. Bodnar twierdziła również, że korespondowała z przyszłym noblistą, ale w jego dziennikach nie ma o tym mowy. Trudno zresztą sobie wyobrazić, jak mogłoby dojść do spotkania między sześcioletnią dziewczynką z ubogiej rodziny z Miszkolca a wykładowcą oddalonego o 250 km uniwersytetu w Segedynie. Za to nie ma podstaw, żeby nie wierzyć "Samolotowej Gizi" w jej opowieści o tym, kiedy i jak zaczęła kraść. Jako dziecko mówiła o "podkradaniu" lub "skradaniu". Pierwsze takie zachowania miały wydarzyć się tuż po rzekomym spotkaniu z naukowcem. Opowiedziała, że jako siedmiolatka chodziła nocą na grządki do sąsiadów i tam zrywała pomidory. Wyznała, że przez dziurę w płocie przeszła do mieszkającego nieopodal urzędnika kolei. Mężczyzna czytał w ogrodzie w cieniu drzewa. Podczołgała się i zawinęła jego kieszonkowy zegarek. Zdobycz dołączyła do skrytki, gdzie była łyżeczka ciotki i naparstek babci. Nie wiemy, czy zwróciła te fanty, ale często wspominała ojcowski pas, którym była karana za kradzieże. Universum Bodnar Uczyła się dobrze, otrzymała stypendium i trafiła do szkoły pedagogicznej w Koszycach, na które mówiła Kassa; miasto w 1938 r. anektowali Węgrzy, przywrócono ichniejszą nomenklaturę i można zgadywać, że właśnie wtedy pojawiła się tam 13-letnia Gizi. Twierdziła, że ukończyła naukę i chwaliła się uprawnieniami nauczyciela literatury, ale znów nie ma na to dowodów. Wiadomo za to, że w 1943 r., u progu pełnoletności, jej stan się psychiczny się pogorszył. Wspominała, jak kryła się wówczas po winnicach i kradła wszystko, co wpadło jej w ręce. Między fantami bez wartości były też biżuteria i futro. Z tego czasu pochodzą jej wspomnienia pierwszego kontaktu z mężczyzną, partyzantem. Objął ją, a ona zemdlała, więc sądził, że to z "podniecenia miłosnego", ale w rzeczy samej powodem była broń, a zwłaszcza granaty, jakie miał przy sobie. Gizella Bodnar bała się wszystkiego, co strzelało i "nawet nie [przepadała] za bandytami". Pod koniec wojny wróciła do rodziców. Ci próbowali jej pomóc, a może po prostu się jej pozbyć — wydając Gizellę za mąż. Właściwie nic nie wiadomo o małżeństwie, poza tym, że przez kilka lat Gizella zachowywała pozory normalnego życia. CZYTAJ: Miał połączyć ich ślub, złączyło dożywocie. Policja w USA nie była w stanie znaleźć morderców — pomogła "niewinna" rozmowa W 1948 r. mąż zgłosił jej zaginięcie, a po kilku dniach Gizi odnaleziono wśród winnic. Miała przy sobie złoto. Policjanci, którzy wówczas do niej dotarli, relacjonowali, że była to kobieta "bardzo ładna". Może był to ten właśnie moment, kiedy 22-latka uświadomiła sobie ostatecznie, że nie zwalczy swoje słabości. Jako żona i matka nie zamierzała obciążać bliskich i niczym marvelowski bohater, wymyśliła dla siebie nowe superwcielenie. Tak narodziła się "Samolotowa Gizi", która opuszczała dom, z dala od niego zaspakajała drzemiącą w sobie istotę, i wracała na wieczór. Z torebką pełną forintów i biżuterii. Najlepsze więzienia? Tylko w Niemczech Jak się włamywała? Najprościej. Obserwowała mieszkania, a później dostawała się do środka przez uchylone okno, podważała rygiel, wykorzystywała niezamknięte drzwi albo wspinała się na mur i wskakiwała na taras. Nie raz, nie dwa ktoś zastał ją podczas pracy, ale umiała wybrnąć z opresji. Podczas jednego z napadów pojawił się gospodarz, jak się później okazało, policjant. "Samolotowa Gizi" powiedziała, że przyszła ze szkoły porozmawiać o jego dziecku, a że drzwi były otwarte, to weszła. Zapytała, "kiedy dziecko w końcu wróci do domu?". Mężczyzna powiedział, że ma być za pół godziny, więc oznajmiła, że w tym czasie zdąży jeszcze zajść do mieszkania innego ucznia. – wspominała, że policjant "ładnie ją wyprowadził wraz ze swoim złotem". Taktyka "na bezczela" była jednym z jej głównych narzędzi, ale z wiekiem zaczęło brakować Gizelli refleksu, owej iskry złodziejskiej. Wciąż próbowała sięgać po wypróbowane tricki, ale nie miała już dawnej skuteczności. Jako 88-latkę złapano ją podczas włamania w Hajduszoboszlo. Właściciel mieszkania otworzył szafę, a tam Gizi. Staruszka oznajmiła, że skryła się przed deszczem. Kiedy indziej uciekała przed pogonią, ale mogła tylko truchtać. Wyrzuciła więc kosztowności w krzaki i próbowała przedzierzgnąć się w niewinną babcię. Bezskutecznie. PRZECZYTAJ: Tajemnicze zaginięcie Izabeli Parzyszek na A4. Detektyw zaangażowany w sprawę: dziwić może jeden fakt Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że Gizella Bodnar to złodziejka zakorzeniona w węgierszczyźnie. W 1956 r. pierwszy raz wyjechała kraść do Francji. Z Paryża wspominała żandarmów łagodnych, acz uprzedzonych do przybyszów zza żelaznej kurtyny. Niestety nie wiadomo, jak udało się jej wyjechać. Działo się to w roku krwawo stłumionego przez ZSRR węgierskiego powstania i może komunistyczne władze potraktowały ją jak zgniłe jajo, podrzucane wrogom. Taką tezę potwierdzałyby kolejne wyjazdy poza granicę bloku socjalistycznego. Była w Niemczech Zachodnich, gdzie trafiła do więzienia, które uznała za "najpiękniejsze" i wspominała tamtejszą odzież: "olimpijskie dresy", "dopasowany trykot" i niebieskie chodaki. Przekonywała również, że kradła w Wenecji, Amsterdamie i Londynie. Ile tu prawdy, ile zmyśleń – trudno ocenić. Ale jeśli faktycznie w tak nieprzyjaznych dla węgierskich turystów czasach jeździła po Europie, to jest w tym jakaś nierozwikłana tajemnica. Co się stało z fortuną Gizelli Bodnar? Kolejna, chyba największa zagadka – Gizella Bodnar umarła jako kobieta uboga, bez domów, hektarów ziemi czy samochodów. Nie koniec na tym, ostatnie lata spędziła samotnie, choć była dwukrotnie zamężna, miała trójkę dzieci i kilkoro wnuków. "Moja reputacja wypędziła ich z kraju" – mówiła o najbliższych, ale czy tak było w rzeczywistości? Tradycyjne media tego nie wyjaśniają, ale z pomocą przychodzą media społecznościowe. Wpiszcie po węgiersku do najpopularniejszego z nich "Repulos Gizi", a więc "Samolotowa Gizi". Wyświetlą się m.in. strony ze zdjęciami przedstawiającymi wakacyjne plenery. Pod palmami uśmiechnięte ślicznotki, w kabrioletach – muskularni mężczyźni. Bodnar to węgierskie nazwisko oznaczające rzemieślnika, bednarza, który jak kołodziej był mistrzem w wyginaniu, naginaniu drewna. Czemu więc nie doszukiwać się tu znaczeń symbolicznych. Bo może tak właśnie wszystko się w życiu wydarza – w koło dzieje. Ktoś nie ma żadnych korzyści ze swoich bogactw, które gromadzi samotnie, żeby drugi mógł te bogactwa radośnie i niefrasobliwie roztrwonić. Wszak, jak mówi przyłowie, fortuna kołem się toczy.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS