Home/world/Incydent w Polsce nie jest odosobniony. Putin prowokuje i przekracza czerwone linie NATO. Sojusz nie ma odpowiedzi

world

Incydent w Polsce nie jest odosobniony. Putin prowokuje i przekracza czerwone linie NATO. Sojusz nie ma odpowiedzi

Dwa kraje NATO Rumunia i otwa zarejestroway niedawno rosyjskie drony naruszajace ich przestrzen powietrzna. 26 sierpnia dron wlecia w polska przestrzen powietrzna i znikna z pola widzenia. Albo gdzies spad albo wroci na terytorium Ukrainy. NATO znajduje sie w niezrecznej sytuacji brak stanowczej reakcji dyskredytuje Sojusz generujac nieufnosc strach i frustracje. Jest to jeden z celow rosyjskiej wojny hybrydowej o czym sami urzednicy NATO nie wstydza sie mowic.

September 17, 2024 | world

"Takie historie już dawno stały się nową normalnością krajów sąsiadujących z Ukrainą" 7 września Rumunia wykryła kilka dronów, a wrak jednego z nich został później znaleziony w pobliżu wsi Periprava nieopodal granicy z Ukrainą . Z kolei na Łotwie rosyjski bezzałogowy statek powietrzny Szahid przekroczył granice przestrzeni powietrznej kraju z terytorium Białorusi i po przeleceniu 100 km rozbił się (lub wylądował, co wciąż nie jest jasne) w lesie nieopodal Rzeżycy. Takie historie już dawno stały się nową normalnością krajów sąsiadujących z Ukrainą. Rosyjskie bezzałogowe statki powietrzne regularnie wlatują na terytorium państw trzecich, zmuszając je do postawienia w stan gotowości sił obrony powietrznej, a w niektórych przypadkach do poderwania samolotów bojowych i ścisłego monitorowania ruchu dronów. Spowiedź żołnierza Putina robi furorę w Rosji. "Jesteśmy jak dzikusy z łukami. Zwykle zawalamy zadania, traktowali nas jak bydło" 26 sierpnia dron wleciał w polską przestrzeń powietrzną i zniknął z pola widzenia — albo gdzieś spadł, albo wrócił na terytorium Ukrainy. W czwartek 12 września Maciej Klisz, dowódca operacyjny Sił Zbrojnych RP, zasugerował, że dron prawdopodobnie nawet nie pojawił się w przestrzeni powietrznej kraju, ale po prostu miał awarię systemu z powodu zjawiska atmosferycznego. Żaden kraj NATO nie odważył się zestrzelić drona. Istnieją ku temu powody, o których poniżej. "Stanowisko NATO jest nadal powściągliwe i być może już przewidywalne" Każdemu takiemu przypadkowi towarzyszą wyjaśnienia władz. Zawsze wyglądają one podobnie i można sprowadzić je do następujących punktów: dron nie stanowił zagrożenia dla życia i bezpieczeństwa naszych współobywateli, a także dla obiektów naszej infrastruktury, nie mamy jasnych dowodów na to, że celem drona był nasz kraj i uważamy, że był to przypadkowy epizod, bardzo trudno jest zidentyfikować obiekt w ograniczonym czasie, istnieje ryzyko ataku na cel cywilny, ostra reakcja na naruszenie przestrzeni powietrznej groziłaby nieprzewidywalnymi konsekwencjami i dalszą eskalacją — jakie dokładnie byłyby to konsekwencje, nikt jednak nie wyjaśnia, uważa się, że wszyscy rozumieją to a priori. Cóż, w przypadku wspomnianego incydentu z "zaginionym" dronem na terytorium Polski początkowo stwierdzono, że warunki pogodowe uniemożliwiły jego zestrzelenie. Ukraińskie sieci społecznościowe zareagowały ironią i komentarzami, że wręcz przeciwnie, pogoda tego dnia była bardzo czysta i bezchmurna. Rosjanie po raz drugi ewakuowali swoją chlubę. W regionie Morza Czarnego Putin ponosi porażkę za porażką Jeśli chodzi o Rumunię, miała ona "żelazny" argument: eliminacja obiektów latających nad terytorium kraju jest zabroniona przez rumuńskie prawo. Dopiero po incydencie z 7 września parlamentarzyści wprowadzili do porządku obrad rozważania nad uchyleniem tego prawa. Algorytm działań wojskowych w takich przypadkach jest niewątpliwie natychmiast koordynowany ze strukturami zarządzającymi NATO i wdrażany zgodnie z ich zaleceniami. Zgodnie z prawem każdy kraj Sojuszu ma prawo samodzielnie decydować o tym, jak postępować w takich sytuacjach, jednak nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności i wydaje się postępować zgodnie z milczącą instrukcją NATO, aby powstrzymać się od podejmowania trudnych działań. Stanowisko NATO jest nadal powściągliwe i być może już przewidywalne. Rzeczniczka Sojuszu Farah Dakhlalla skomentowała incydenty z 7 września w zwykły sposób: "Chociaż nie mamy informacji o celowym rosyjskim ataku na terytorium Sojuszu, działania te są nieodpowiedzialne i potencjalnie niebezpieczne dla sojuszników". Nawet przypadek katastrofy drona na Łotwie nie zmienił nastawienia NATO. Dlaczego "nawet" i co było takiego niezwykłego w łotewskim incydencie? Przypadek Łotwy Charakterystyczną cechą było to, że po pierwsze, jak się okazało, zestrzelony dron był dronem uderzeniowym, to znaczy przenosił głowicę ważącą dziesiątki kilogramów. Był to naprawdę śmiercionośny obiekt, który wleciał głęboko w terytorium Łotwy . Spadł (lub wylądował) w lesie, na szczęście bez eksplozji. Po drugie, w tych dniach (3-8 września) na całej Łotwie odbywały się coroczne duże ćwiczenia wojskowe Namejs, w których oprócz łotewskich sił zbrojnych i obrony terytorialnej "Zemmesarghe" brali udział także sojusznicy z NATO. Niewątpliwie fakt ten stworzył specyficzne tło incydentu i pozwolił przypuszczać, że penetracja dronem była celową prowokacją. Ukraina stawia wszystko na jedną kartę. Wołodymyr Zełenski ma plan. "Jeśli nie, świat przegra z Putinem" W związku z tym na Łotwie pojawiło się wiele pytań nie tylko o działania wojska, ale także o komunikację osób odpowiedzialnych. W końcu początkowo nie informowano, że dron był dronem bojowym. Co więcej, w swoich oświadczeniach zarówno wojskowi, jak i urzędnicy państwowi unikali wspominania o ćwiczeniach wojskowych na dużą skalę w kontekście incydentu, aby nie stwarzać wrażenia, że oba wydarzenia są ze sobą powiązane. W przeciwieństwie do ekspertów władze Rygi nadal powstrzymują się od określania tego incydentu jako prowokacji. Generał porucznik Leonid Kalnins, dowódca lłotewskich Narodowych Sił Zbrojnych, powiedział, że dron został natychmiast zauważony. "Oceniliśmy i monitorowaliśmy sytuację, jak niebezpieczna jest, czy istnieje zagrożenie dla obiektów i ludności cywilnej" — powiedział Kalnins, dodając, że decyzja została podjęta zgodnie z procedurą określoną w dokumentach łotewskich sił zbrojnych i państw członkowskich NATO. Poinformowano również, że "według wstępnych informacji obiekt nie miał »wrogich celów na Łotwie«, a dron »nie miał konkretnego celu, aby lecieć na Łotwę«". "Ta sytuacja jest potwierdzeniem, że musimy kontynuować prace, które rozpoczęliśmy, aby wzmocnić wschodnią granicę Łotwy , w tym rozwój obrony powietrznej i zdolności walki elektronicznej, które pozwalają nam ograniczyć pracę dronów o różnym przeznaczeniu" — powiedział minister obrony Andris Spruds. Łotewskie wojsko podkreśliło, że od samego początku koordynowało swoje działania z dowództwem NATO, a Janis Sarts, dyrektor Centrum Komunikacji Strategicznej NATO z siedzibą w Rydze, pochwalił nawet łotewskie siły zbrojne, które "są w stanie kontrolować naszą przestrzeń powietrzną, wiedziały o tym dronie i jego locie, a teraz mają tego drona do dyspozycji Łotwy". "Wjechaliśmy w nowe miejsce kilometry w głąb Rosji". Ukraina (znów) zaskoczyła Rosjan w Kursku. "Groźba okrążenia" I chociaż, w przeciwieństwie do podobnych przypadków w innych krajach, łotewskie MSZ stwierdziło, że wzywa rosyjskiego ambasadora Dmitrija Kasatkina do złożenia wyjaśnień, incydent z rosyjskim dronem nie był tak żywo dyskutowany w łotewskich mediach aż do poniedziałku 9 września. Wówczas to kierownictwo litewskich Narodowych Sił Zbrojnych zorganizowało konferencję prasową, na której po raz pierwszy ujawniło, że bezzałogowy statek powietrzny był dronem uderzeniowym z niewybuchami, który został następnie rozbrojony na ziemi przez armię. Na pytanie, dlaczego Szahid nie został zestrzelony, łotewscy wojskowi odnieśli się do tradycyjnych argumentów, że celem bezzałogowego statku powietrznego nie była Łotwa, że jego ruch był ściśle monitorowany od momentu, gdy dron znalazł się na terytorium Białorusi i że był to najbezpieczniejszy sposób reakcji. Andris Spruds dodał, że nisko latające i małe obiekty uniemożliwiają natychmiastowe określenie rodzaju drona. Jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię, premier Evika Silina przyznała na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego zwołanym przez prezydenta Edgarsa Rinkevicsa we wtorek 10 września, że zdolność Łotwy do identyfikacji takich dronów jest ograniczona. "Szahid powinien był zostać zestrzelony" Nie wszyscy na Łotwie byli zadowoleni z takich wyjaśnień. Główna krytyka ekspertów i polityków, nie wspominając o sieciach społecznościowych, była skierowana na działania, a raczej bezczynność wojska, które pozwoliło dronowi przeniknąć tak daleko w głąb kraju . Równie liczne i ostre są zarzuty dotyczące braku komunikacji wojska i rządu ze społeczeństwem. Tak Rosja szykuje się na przedłużającą się wojnę. "Potrzebujemy wojowników" Janis Ilkstens, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Łotewskim, zadał nawet retoryczne pytanie w telewizji LTV: czy incydent z dronem, który miał miejsce podczas ćwiczeń wojskowych na Łotwie, nie jest porównywalny z upokorzeniem, jakie operacja kurska ukraińskich sił zbrojnych spowodowała u Putina? Jego kolega Lelde Metla-Rosenthale z Uniwersytetu Stradins w Rydze był z kolei zakłopotany tym, dlaczego tym razem dron został uznany za "niewrogi". Były minister obrony Artis Pabriks uważa, że Szahid powinien był zostać zestrzelony, a komunikacja i działania odpowiedzialnych urzędników były spóźnione. Pabriks przyznaje, że neutralizacja drona wiązałaby się z ryzykiem związanym z miejscem rozbicia jego szczątków, ale co należałoby zrobić, gdyby Szahid wylądował w Rzeżycy lub w bazie wojskowej i eksplodował? Były sekretarz łotewskiego ministerstwa obrony Janis Garisons również zwraca uwagę na błędy w komunikacji, argumentując, że opinia publiczna powinna znać prawdę od samego początku i że należało udzielić znacznie jaśniejszych odpowiedzi na pytanie, dlaczego zdecydowano się nie zestrzelić drona, wiedząc, że był to dron bojowy i mógł spaść na zaludniony obszar. Incydent nie został zignorowany przez tradycyjnego przeciwnika władz centralnych, wieloletniego burmistrza Dyneburga Andrisa Elksninsa. Pomimo faktu, że Elksnins często znajduje powody (nie zawsze uzasadnione) do krytykowania Rygi, w tym przypadku jego niezadowolenie jest uzasadnione. Wołodymyr Zełenski o kulisach rozmowy z Trumpem. "Był wspierający" Według burmistrza jak dotąd nikt z łotewskiego ministerstwa obrony nie skontaktował się oficjalnie z żadną gminą w Łatgalii ani z żadną lokalną komisją obrony cywilnej i nie przekazał informacji o incydencie. Reakcja Ukrainy W innych podobnych przypadkach reakcja była czasami dość ostra, zarówno ze strony mediów, społeczności ekspertów, jak i nawet urzędników. Tym razem strona ukraińska ograniczyła się do powtórzenia apeli do NATO o bardziej zdecydowane działania i ponownie określiła incydenty jako prowokacje Kremla mające na celu destabilizację sytuacji w krajach Sojuszu i zastraszenie ludności tych krajów groźbą bezpośredniego konfliktu zbrojnego z Rosją. Doradca szefa kancelarii prezydenta Ukrainy Mychajło Podoljak nazwał to "taktyką salami" — dyskredytowaniem NATO przez pozornie nieistotne incydenty . Jednocześnie Ukraina słusznie i rozsądnie powstrzymała się od bezpośredniej krytyki łotewskich działań, ponieważ Łotwa jest jednym z najbardziej lojalnych i solidarnych sojuszników Kijowa. Pomimo skromnych rozmiarów swojej gospodarki Łotwa przeznacza 1,15 proc. swojego PKB na pomoc Ukrainie (piąte miejsce na świecie po Estonii, Danii, Litwie i Norwegii). Nie wspominając o licznych inicjatywach łotewskiego rządu, społeczeństwa obywatelskiego i wolontariuszy. Ile Kreml wydaje na wojnę w Ukrainie? Wydatki wojskowe zjadają budżet Rosji Jakiekolwiek uwagi w przededniu wizyty premier Eviki Silini w Kijowie byłyby dość niestosowne. Wizyta odbyła się 11 września, cztery dni po incydencie z dronem. Ogłoszono wówcza, że Ukraina otrzyma trzeci w tym roku pakiet pomocy wojskowej o wartości 40 mln euro (ponad 170 mln zł). Obejmie on pojazdy opancerzone, drony, wyposażenie osobiste dla żołnierzy i sprzęt dla inżynierów wojskowych. Co więcej, to właśnie Łotwa jest jednym z najbardziej aktywnych uczestników tzw. międzynarodowej "koalicji dronowej" mającej na celu przekazanie dronów do Ukrainy, a w 2025 r. będzie gospodarzem międzynarodowego szczytu, mającego na celu popularyzację jej działań, stworzenie niezawodnych łańcuchów dostaw komponentów i rozwój produkcji dronów w krajach NATO. Nie można w żaden sposób zaprzeczyć wielkiej solidarności, wysiłkom i skutecznej pomocy ze strony Łotwy. Nie można ich również odmówić Polsce. Biorąc jednak pod uwagę nieporozumienia, które od czasu do czasu pojawiają się w stosunkach ukraińsko-polskich, czy to w kwestiach historycznych, czy w związku z tranzytem ukraińskiego zboża, nie dziwi fakt, że gdy Polska nie podejmuje działań w sytuacji z rosyjskimi dronami, Ukraina kieruje w jej stronę ostre uwagi . Patriotyzm mierzony ilością mięsa armatniego. Putinowska propaganda bierze się za umysły dzieci w iście sowieckim stylu Jednak wszyscy doskonale rozumieją, że ani Łotwa, ani Polska i Rumunia, jak wspomniano powyżej, nie odważą się podjąć niezależnych działań bez zgody NATO. A NATO jak dotąd takiej zgody nie udzieliło. Czy eliminacja dronów jest "czerwoną linią"? Jeśli tak, to oczywiste jest, że główny powód niezdecydowania NATO leży na płaszczyźnie politycznej. Eliminacja dronów o zidentyfikowanym pochodzeniu może pośrednio doprowadzić do konieczności uznania faktu agresji. To z kolei pozwoli na pojawienie się na horyzoncie "ducha" art. 5. Karty Sojuszu, który przeraża wielu w NATO, a który uznaje atak na jedno z państw bloku za atak na wszystkich jego członków , co pociąga za sobą konieczność zbrojnej odpowiedzi. Jest tu jednak wiele niuansów. Po pierwsze, co dokładnie należy uznać za fakt agresji (Karta nie podaje takiej interpretacji)? Po drugie, kraj docelowy musi sam zwrócić się o pomoc do swoich sojuszników. Po trzecie, każdy kraj ma prawo sam decydować o charakterze swojej pomocy, która może być daleka od militarnej. Jednak sama możliwość takiego scenariusza jest nadal nie do przyjęcia i rodzi perspektywę starcia między Sojuszem a uzbrojoną w broń jądrową Rosją. Nikt tego nie chce i o wiele wygodniej jest popierać formułę, w której Ukraina walczy sama. W związku z tym intrygująca jest desperacka próba Ukrainy przekonania członków Sojuszu do zamknięcia nieba przynajmniej nad zachodnią częścią kraju poprzez zestrzeliwanie rosyjskich dronów i pocisków rakietowych nad terytorium Ukrainy . Jest to nawet zapisane w ukraińsko-polskiej umowie o bezpieczeństwie zawartej w lipcu tego roku. Powstaje jednak pytanie, czy jeśli członkowie Sojuszu, jak i on sam jako całość, nie odważą się zestrzeliwać rosyjskich dronów u siebie, obawiając się osławionej "eskalacji", to czy zdecydują się na tak radykalny krok, godząc się na niszczenie wrogich obiektów latających w Ukrainie? Moskwa pozazdrościła Kijowowi "smoczych dronów". Jednak na razie rosyjska wersja jest co najwyżej parodią ukraińskiego oryginału Jest jednak prawdopodobne, że niszczenie rosyjskich dronów na terytorium krajów NATO można "sformalizować" bez identyfikowania ich jako faktu celowej agresji. Możliwe jest uznanie ich za zagrożenie dla życia i bezpieczeństwa obywateli lub infrastruktury i wyeliminowanie ich, jak w sytuacji jakiejś klęski żywiołowej. Ale wtedy w grę wchodzą inne czynniki — ekonomiczne, technologiczne i związane z bezpieczeństwem. Ukraiński ekspert wojskowy Iwan Stupak wyjaśnia, że eliminacja dronów jest możliwa za pomocą broni, której koszt jest wielokrotnie wyższy niż koszt dronów. Biorąc pod uwagę ich regularne pojawianie się w przestrzeni powietrznej NATO, zniszczenie dronów może po prostu uszczuplić zapasy drogich pocisków rakietowych, osłabiając zdolności wojskowe i gospodarcze Sojuszu. Poza tym nie można lekceważyć faktu, że Łotwa czy Polska nie mają możliwości technologicznych. W końcu nie bez powodu ich urzędnicy powtarzają, że nie mają niezbędnych systemów rozpoznawania obiektów latających ani niezawodnego systemu walki elektronicznej. Trudno powiedzieć, czy jest to wymówka mająca ukryć polityczne niezdecydowanie samego Sojuszu, czy rzeczywisty stan rzeczy. Jeśli to drugie, wygląda to nie mniej niepokojąco. Moskwa i Pjongjang wzmacniają więzi. Siergiej Szojgu spotkał się z Kim Dzong Unem Wreszcie, można również spekulować na temat powodów reagowania na drony, takich jak ocena zagrożeń dla bezpieczeństwa. Rzeczywiście, zniszczenie bezzałogowego statku powietrznego może spowodować niekontrolowane rozrzucenie jego szczątków po okolicy. Wojsko kraju, w którym latał rosyjski dron, musi zdecydować w bardzo ograniczonym czasie, czy bezpieczniej jest zestrzelić obiekt, czy monitorować jego ruch. Jak dotąd wszyscy skłaniają się ku tej drugiej opcji. Niezależnie od tego, który z tych czynników (lub nawet wszystkie razem) wyjaśnia reakcję NATO na rosyjskie bezzałogowe statki powietrzne, warto zauważyć, że niezależnie od tego, czy drony wlatują w przestrzeń powietrzną Sojuszu przypadkowo, czy też z zamierzonym prowokacyjnym celem, Rosja nadal jest beneficjentem tej sytuacji. I to nie dlatego, że w ten sposób odkrywane są wrażliwe punkty w systemie obronnym państw członkowskich i uwypuklane słabości ich możliwości technicznych. Za każdym razem, z każdym takim incydentem, NATO znajduje się w niezręcznej sytuacji politycznej, gdy jakakolwiek "wygodna" reakcja dyskredytuje zarówno Sojusz, jak i jego członków, powodując gorące debaty w krajach, które znalazły się w epicentrum incydentu, generując nieufność, strach i frustrację w społeczeństwie. Jest to jeden z celów rosyjskiej wojny hybrydowej przeciwko Sojuszowi, o czym sami urzędnicy NATO nie wstydzą się mówić.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS