Home/sports/Szok na Parken Mistrz Polski uciszy legendarny stadion w ostatniej akcji. Dunczycy nie mogli uwierzyc

sports

Szok na Parken Mistrz Polski uciszy legendarny stadion w ostatniej akcji. Dunczycy nie mogli uwierzyc

Co tu sie wydarzyo na Parken Kiedy Darko Czurlinow w ostatniej akcji spotkania trafi na 21 dla Jagiellonii Biaystok legendarny obiekt w Kopenhadze po prostu ucich Cieszyo sie tylko 700 kibicow z Biaegostoku odseparowanych od reszty obiektu ogromnymi strefami buforowymi. Dunczycy nie dowierzali nie wyobrazali sobie niezdobycia trzech punktow przeciwko mistrzom Polski nawet tuz przed decydujaca bramka mieli doskonaa sytuacje na zwyciestwo ale trzy punkty sensacyjnie jada do Biaegostoku

By Jakub Seweryn | October 03, 2024 | sports

Tutaj miało być opublikowane zupełnie co innego. Przecież nawet ten remis na Parken, który udało się Jagiellonii wywalczyć po golu Afimico Pululu i utrzymać przez kilkadziesiąt minut, mistrzowie Polski przyjęliby za pocałowaniem rękami. Kopenhaga cisnęła ile miała sił, miała kolejne sytuacje, ale gdy wszyscy już się z Parken zbierali, a frustracja gospodarzy sięgała , stało się coś, co przerosło wyobrażenia wszystkich. Przecież ledwie chwilę wcześniej German Onugkha zmarnował dobrą sytuację głową, która przyniosła jęk rozpaczy trybun, a równie dobrze mogła dać trzy punkty Kopenhadze. Irlandzki sędzia Robert Harvey już chciał gwizdać po raz ostatni, gdy piłkę wybił Sławomir Abramowicz, drugą piłkę zebrał czujnie Taras Romanczuk, po chwili Afimico Pululu doskonale ją zgrał do wychodzącego na czystą pozycję Darko Czurlinowa, a dla Macedończyka być może ta chwila trwała całe wieki, ale spokojnym płaskim strzałem zdołał zaskoczyć Nathana Trotta i po chwili mógł biec w szale radości do będącego nieopodal sektora kibiców z Białegostoku. Nie panował nad sobą, podobnie jak jego koledzy, którzy wraz z rezerwowymi i sztabem biegli ile sił w jego kierunku. Szok! To było szok! Parken nagle ucichło, szalało jedynie kilkaset osób w jednym z narożników boiska. Tę chwilę fani Jagiellonii zapamiętają na całe życie. Jagiellonia straciła lidera obrony i szybkiego gola. To nie miało prawa się skończyć dobrze Białostocki klub zadebiutował w fazie ligowej (wcześniej grupowej) europejskich pucharów tak, że lepiej się nie dało, a przecież po tym, co się wydarzyło z w meczach wyjazdowych z Bodo/Glimt i Ajaxem Amsterdam, trudno było być optymistą. Wszak białostoczanie mierzyli się na Parken z FC Kopenhagą. Rywal jeszcze w zeszłym sezonie był w stanie awansować do 1/8 finału Ligi Mistrzów, a na swoim obiekcie w tym sezonie jeszcze nie przegrał. Faworyta tej rywalizacji wskazać było nietrudno, jednak tym razem mistrz Polski przystępował do meczu w Kopenhadze po trzech zwycięstwach z rzędu w lidze, w których grał zdecydowanie bardziej wyrachowaną i mądrzejszą piłkę niż wcześniej. To miało pomóc również na Parken. - Zaczynamy z wysokiego "C" - Kopenhaga to nasz najsilniejszy przeciwnik, ale może to i dobrze. Będziemy chcieli pokazać, że mecze, które są za nami, dały nam sporo doświadczenia - deklarował na konferencji prasowej trener Adrian Siemieniec. I choć jeden z dziennikarzy na konferencji gospodarzy nazwał Ligę Konferencji Europy "Pucharem Myszki Miki", pewnie pozdrawiając przy tym Kamila Kosowskiego, Kopenhaga Jagiellonii w żaden sposób nie zlekceważyła, wystawiając najsilniejszą jedenastkę, podczas gdy tuż przed spotkaniem nieszczęście spotkało mistrza Polski, wszak Adrian Siemienic stracił niekwestionowanego lidera defensywy - powołany do reprezentacji Mateusz Skrzypczak doznał drobnego urazu mięśniowego. Silny rywal, grający w swojej twierdzy i dziurawa i tak defensywa Jagiellonii w dodatku grająca bez swojego lidera - taka mieszanka zwiastuje ogromne kłopoty, prawda? Szok na Parken, buzzer-beater Czurlinowa! Jagiellonia sprawiła olbrzymią sensację Ale jeszcze więcej kłopotów zwiastował początek spotkania, bo Jagiellonia w 12. minucie dała się zaskoczyć w najprostszy sposób. Gospodarze zdobyli bramkę po rzucie rożnym i za sprawą Pantelisa Hatzidiakosa objęli prowadzenie. Ale choć statystyki mogły tego nie pokazywać - Jagiellonia nie oddała ani jednego strzału przed przerwą - to był inny mecz w jej wykonaniu niż te w Bodo czy Amsterdamie. Nie była tak zdominowana, potrafiła się odgryźć wypadami pod strefę obronną przeciwnika, najczęściej brakowało jej tylko decyzji o strzale. Adriana Siemieńca za wszelką cenę szukali lepszego rozwiązania, ale to okazywało się błędem, bo kończyło się stratami. Kopenhaga miała więcej sytuacji, pewnie mogła podwyższyć wynik, ale tego nie czyniła i schodząc na przerwę z wynikiem 1:0 wcale nie miało się wrażenia, że ten mecz może zakończyć się tylko jednym rozstrzygnięciem. To się potwierdziło po przerwie, gdy w 54. minucie na lewej stronie boiska piłkę rozegrali Marcin Listkowski i Joao Moutinho, Portugalczyk dośrodkował płasko spod linii końcowej w kierunku Afimico Pululu, a ten efektownym strzałem piętą doprowadził do remisu. Parken zostało zaszokowane po raz pierwszy. Gospodarze trafiali do bramki Sławomira Abramowicza dwukrotnie, ale za każdym razem działo się to poprzez akcję poprzedzoną wyraźnym spalonym. Gole Mohameda Elyounoussiego oraz Eliasa Achouriego nie mogły być uznane i wiedział to nawet ktoś, kto z dobrego miejsca uważnie obserwował obie akcje Kopenhagi. W końcówce były dwie dobre szanse dla gospodarzy po strzałach głową, ale piłka jak zaczarowana nie wpadała do bramki Jagi. I wreszcie nadszedł ten "buzzer-beater" w wykonaniu Darko Czurlinowa. "Nowa" Jagiellonia znowu wygrała. Znów udowodniła, że "sky is the limit" Jagiellonia zagrała inaczej niż wcześniej. I po raz czwarty z rzędu wygrała, robiąc gigantyczny krok w kierunku fazy pucharowej Ligi Konferencji Europy. Teraz będzie mierzyła się z rywalami słabszymi od Kopenhagi i o ile norweskie Molde wydaje się wciąż rywalem na wyższym poziomie od mistrza Polski, to z pozostałymi Jaga powinna regularnie punktować. Kibice Jagiellonii już po końcowym gwizdku świętowali długo z drużyną, następnie też pozdrawiali trenera Adriana Siemieńca, dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego oraz przede wszystkim prezesa Wojciecha Pertkiewicza, który w tygodniu ogłosił odejście z Jagi wraz z końcem roku. Ich Jagiellonia raz jeszcze pokazała, że "sky is the limit". Któż by bowiem spodziewał się takiego scenariusza półtora roku temu, gdy białostoczanie bronili się rozpaczliwie przed spadkiem?

SOURCE : sport_pl
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS