Home/sports/Szczesny zosta gwiazda Barcelony. Polacy zadomowili sie w wielkich klubach

sports

Szczesny zosta gwiazda Barcelony. Polacy zadomowili sie w wielkich klubach

W PRL-u taki scenariusz byby niemozliwy. W przasnych latach 90. polscy pikarze nie dorastali do najwiekszych klubow. Na poczatku XXI wieku wydawao sie ze jesli juz to bede penic w nich drugoplanowe role. W 2024 roku nikogo nie dziwi ze 36-letni Robert Lewandowski i 34-letni Wojciech Szczesny sa gwiazdami Barcelony.

October 02, 2024 | sports

W PRL-u taki scenariusz byłby niemożliwy. W przaśnych latach 90. polscy piłkarze nie dorastali do największych klubów. Na początku XXI wieku wydawało się, że jeśli już, to będę pełnić w nich drugoplanowe role. W 2024 roku nikogo nie dziwi, że 36-letni Robert Lewandowski i 34-letni Wojciech Szczęsny są gwiazdami Barcelony. Wiadomo, że piłka nożna już dawno nie krąży wokół samych meczów. Liczy się biznes: ten karmi się pieniędzmi, a one płyną za narracjami, które napędzają zainteresowanie masowego odbiorcy. Stąd też sukces Gerarda Romero, hiszpańskiego streamera, który w dzień przylotu Szczęsnego do Barcelony nadawał przez bite pięć godzin. Zawsze tak robi, gdy „coś się dzieje”. Gerard Romero z powiedzonka „coś się dzieje” zrobił swój znak rozpoznawczy, wzniósł je właściwie do czegoś w rodzaju zbiorowej modlitwy przy udziale swoich fanów. Niedawno Hiszpan publicznie stwierdził, że współczesnego kibica bardziej grzeją ruchy transferowe niż spotkania ulubionych klubów. Można się na to oburzać, ale miał rację: Szczęsny w Barcelonie to w pierwszej kolejności czarująca narracja. Również o nas samych, historię polskiej piłki przez długie dekady najlepiej streszczał bowiem fragment piosenki „Plamy na słońcu” Kazika Staszewskiego. „ Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka Gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka Gdyby to najczęstsze słowo polskie ” Wiadomo, to głównie późnonocne rozważania nad sensem rozgrywania „Meczu na wodzie” z RFN w 1974 roku, kiedy kałuże uniemożliwiły Polakom awans do finału mistrzostw świata czy pokoleniowe żale wokół zakończonego na poprzeczce strzału Jana Karasia w spotkaniu z Brazylią, która dwanaście lat później wyrzuciła nas za burtę na mundialu w Meksyku. Ale też swojego rodzaju rozczarowanie, że dla złotego pokolenia reprezentantów Biało-Czerwonych z lat 70. i 80. wyjazd do dużego klubu z Zachodu był praktycznie niemożliwy. Władze PRL na „dewizową emeryturę” pozwalały tylko piłkarzom, którzy przekroczyli trzydziesty rok życia. Z czasem przepis ten złagodzono, limit nieznacznie obniżono, ale wciąż nad zagranicznymi karierami polskich gwiazd łapy trzymali dygnitarze PZPR. Czasami politycy PRL miękli wobec sukcesów gwiazd „ Orłów Górskiego ” i medalistów z 1982 roku. Taki Robert Gadocha załatwił sobie wyjazd do FC Nantes przed skończeniem regulaminowego wieku. Edwarda Gierka poprosiła o dyspensę jego żona Irena, na co dzień sekretarka... ministra spraw wewnętrznych. Na specjalne względy przy przejściu do Juventusu liczyć mógł też Zbigniew Boniek, który wyjechał, mając zaledwie dwadzieścia sześć lat, ale to był przypadek wybitny, a poza tym ludzie partii na jego transferze również swoje zarobili. Mimo wszystko Sebastian Pilarski z Instytutu Pamięci Narodowej w „Rzeczpospolitej” doliczył się kiedyś ponad czterdziestu rodzimych zawodników, którzy uciekli na Zachód w „nielegalnym” trybie. Cezary Tobolik czmychnął po meczu Cracovii z austriackim Sturmem Graz w 1983 roku, żeby grać dla Eintrachtu Frankfurt czy Lens. Bramkarze Aleksander Famuła i Jacek Jarecki do Niemiec pryskali prosto ze zgrupowań kadry. Najgłośniejsza była chyba historia ucieczki Andrzeja Rudego, później gracza FC Köln czy Ajaksu Amsterdam, na krótko przed transformacją ustrojową. Polska czasów żelaznej kurtyny, oprócz „nielegalnych” ucieczek, miała oczywiście wielkiego Zbigniewa Bońka w Serie A czy wspaniałego Józefa Młynarczyka w FC Porto, ale też wyrzuty sumienia epoki. Włodzimierza Lubańskiego, który mógłby być gwiazdą Realu Madryt, a nie Lokeren, gdyby tylko urodził się kilkanaście lat później. Kazimierza Deynę, który pograł trochę w Manchesterze City, ale w innej erze za młodu czarowałby w Bayernie czy innym Milanie, w których się nim zachwycano. Grzegorza Latę, króla strzelców MŚ 1974, poza ojczyzną strzelającego tylko w Belgii i Meksyku, choć mógłby robić to w Hiszpanii czy innej Anglii... Przełom XX i XXI wieku przyniósł na świecie transferową rewolucję, właściciele największych klubów zaczęli prześcigać się w wydawaniu bajońskich sum na gwiazdy i gwiazdeczki najróżniejszej maści, powstawały i rozpadały się galaktyczne zespoły. Polacy częściej niż wcześniej ruszali w Europę. Robili nawet niezłe kariery. Rzadko, ale jednak dostawali szanse w największych markach. Jerzy Dudek był bohaterem finału Ligi Mistrzów w barwach Liverpoolu i niejako w nagrodę został zmiennikiem Ikera Casillasa w Realu Madryt, Tomasz Kuczczak siedział na ławce w Manchesterze United, Łukasz Fabiański zaś w Arsenalu. Dopiero w ostatniej dekadzie Polacy tak naprawdę i na dobre zaczęli liczyć się jednak w tym gwiazdorskim światku. Łukasz Piszczek i Jakub Błaszczykowski stali się legendami Borussii Dortmund. W ich złotych czasach jednym poważnie interesował się Real, drugim Manchester City. PSG zapłaciło prawie trzydzieści milionów euro za Grzegorza Krychowiaka, wtedy lidera Sevilli. Naszpikowane wielkimi postaciami Monaco wydało jedenaście baniek, żeby sprowadzić do siebie Kamila Glika z Torino. Wspaniałe CV ma Arkadiusz Milik: Bayer Leverkusen, Ajax Amsterdam, Napoli, Marsylia, Juventus. Krzysztof Piątek po wybitnej rundzie w Genui wylądował na chwilę w Milanie. Piotr Zieliński przebił się przez Udinese i Empoli do Napoli i Interu. Jakub Kiwior ze Spezii powędrował do Arsenalu. Nicola Zalewski jest w Romie. Symbolami tej obfitującej w światowe kariery ery polskiego futbolu są jednak przede wszystkim Robert Lewandowski i Wojciech Szczęsny. Lewy wychował się w erze, kiedy system szkolenia trwał w bidzie i nędzy, politycy, ratusze i biznesmeni nie prześcigali się jeszcze w inwestowaniu publicznych i prywatnych środków w sportową infrastrukturę. Odstrzelono go w Legii, gdzie ani myślano pomóc młodemu zdolnemu chłopakowi w leczeniu pierwszej poważnej kontuzji. Wybił się z poobijanej świeżym kataklizmem korupcyjnym Ekstraklasy, której nie poważano nigdzie indziej na świecie. Widział bezkres beznadziei tego środowiska. Sam po latach w „Kwartalniku Sportowym” z ubolewaniem wspominał, że w polskim futbolu brakuje światowców. W tej kwestii wyróżniał jedynie Zbigniewa Bońka, poza nimi całymi latami nie było u nas żadnego inspirującego „success story”. Na tym gruncie kariera Lewego była jak błąd w rodzimym Matrixie: z Lecha Poznań do Borussii Dortmund, z Borussii Dortmund do Bayernu Monachium, z Bayernu Monachium do Barcelony. W 2022 roku fascynujące było śledzenie sagi tranferowej na linii Bayern-Barcelona, której bohaterem był bohaterem, stając się zarazem na swój sposób większym niż największe kluby: kiedy powiedział publicznie, że chce zamienić Bawarię na Katalonię, Hasan Salihamidzić i Oliver Kahn, włodarze Bayernu, musieli go sprzedać, a Joan Laporta, prezydent Barcy, musiał znaleźć czterdzieści pięć milionów euro, żeby go kupić. Musieli. Tak było, serio. To był koniec pewnej ery w naszym futbolu. Ery kompleksów wobec krajów z lepszego piłkarskiego świata. Polskie gwiazdy zaczęły rozdawać w tym środowisku karty. Gra w Barcelonie wznosi na zupełnie inny poziom popularności. Podkreśla to każdy, kto o Blaugranę choćby zahaczył. W tym klubie zakochani, ale tak autentycznie zakochani, są nie tylko ludzie w Katalonii, nie tylko w Hiszpanii, nie tylko na Półwyspie Iberyjskim, nie tylko w Europie, ale też w Azji, w Afryce, w Australii, w obu Amerykach, a i pewnie na Antarktydzie. Podobnie rzecz ma się w przypadku Realu Madryt . I wyłącznie Realu. Otoczenie Szczęsnego jego powrót z emerytury do czynnego bronienia ograło w przekonujący dla wszystkich sposób: Barcelonie się nie odmawia. Nic więcej Polak nie musiał mówić. Barca jest większa niż Arsenal. Barca jest większa niż Roma. Barca jest większa niż Juventus. Niewykluczone, że ta sama Barca w aktualnym składzie przegrałaby i z Arsenalem, i z Romą, i z Juve, ale... piłka nożna już dawno nie krąży wokół samych meczów. Zakończenie kariery w Barcelonie to dla Szczęsnego poczucie spełnienia. Gwarancja, że gdy już na dobre odłoży rękawice do szafy, zajmie się życiem młodego milionera albo dowolną inną pasją, choćby architekturą, którą się interesuje, nigdy nie będzie musiał spoglądać w przeszłość z poczuciem rozczarowania: „Może nie powinienem kończyć kariery po wypchnięciu z Juventusu?”. Nieważne nawet, czy ostatecznie wygra rywalizację z Inakim Peną. Powinien, bo dzięki temu znalazł się w Barcelonie. Bez żadnego kazikowego „Gdyby”, które Lewandowski, Szczęsny i spółka, przynajmniej w kwestii obecności rodaków w składach wielkich klubów, na dobre wykopali z historii polskiego futbolu. Korzystanie z portalu oznacza akceptację Regulaminu . Prywatność . Copyright by INTERIA.PL 1999 - 2024 . Wszystkie prawa zastrzeżone.

SOURCE : interiasport
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS