Home/science/Od 14 lat pomagaja kolczastym pacjentom. "Nie ma drugiego takiego uczucia na swiecie"

science

Od 14 lat pomagaja kolczastym pacjentom. "Nie ma drugiego takiego uczucia na swiecie"

Maa spokojna wies Skierdy pod Warszawa. Z zewnatrz nic nie zdradza ze mamy do czynienia z osrodkiem w ktorym leczy sie kilkudziesieciu pacjentow. Podopieczni kliniki staraja sie nie rzucac w oczy a wiekszosc ma na grzbiecie kolce. Przez 14 lat Jezurkowo pomogo tysiacom jezy oraz setkom innych maych zwierzat.

October 05, 2024 | science

Do niezwykłego ośrodka prowadzonego przez państwa Szwedów trafiają dzicy pacjenci z całej Polski. Każdy z nich może liczyć w azylu na profesjonalną opiekę Choć w sezonie bywa trudno, wolontariusze w tym miejscu się nie sprawdzają. — Jak ktoś przyjdzie raz, to już nie wraca — opisuje pan Oktawian Szwed Ośrodek rozpoczął działalność w 2010 r., a sytuacja szybko zaczęła wymykać się spod kontroli. — Jeży, których miało być kilkadziesiąt w ciągu roku, nagle zrobiło się kilkaset — mówi Wśród największych zagrożeń dla kolczastych ssaków mój rozmówca wymienia ruch uliczny, psy, środki ochrony roślin i brak empatii. — Przed udzieleniem pomocy trzeba najpierw przyjrzeć się spotkanemu osobnikowi — wyjaśnia pan Oktawian Największa satysfakcja? — Kiedy zwraca się wolność zwierzęciu, zwłaszcza takiemu, które udało się uratować. Nie ma drugiego takiego uczucia na świecie Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu Po skręcie w boczną drogę moim oczom ukazują się ogrodzone posesje. Zwykłe jednorodzinne zabudowania, jakie można spotkać na obrzeżach większych miast. Nazwę ośrodka łatwo przegapić, bo niewielka tabliczka skryta jest pod bluszczem . Nie ma dzwonka, więc pukam w drewnianą furtkę. — Wpuszczę pana od drugiej strony — słyszę i udaję się w kierunku wskazanym ręką. Pacjenci starają się nie rzucać w oczy . Kiedy próbuję zagadać do jednego z nich, wyraźnie daje mi znać, żebym się nie zbliżał. Nie jest przyzwyczajony do odwiedzających. Wkraś jest tutaj tylko przelotnie. Nabiera sił, by wrócić na wolność . "Jak ktoś przyjdzie raz, to już nie wraca" Większość rekonwalescentów stanowią jeże . W sezonie zimowym pacjentów może być nawet 150, co dla opiekunów oznacza pracę od 12 do 14 godzin na dobę. — We dwójkę ledwo sobie nie radzimy — mówi Oktawian Szwed, który ośrodek prowadzi z żoną Małgorzatą. — Zmieniamy się w locie. Kiedy ona kładzie się spać o godz. 4 czy 5, ja wstaję i przejmuję obowiązki — dodaje. Sercem ośrodka jest szpital, który mieści się w przydomowym garażu. — Mamy w sumie 30-40 m kw. W sezonie stoją tam tylko klatki i transportery. Trudno się przecisnąć, nawet dwie osoby sobie nawzajem przeszkadzają — zwraca uwagę założyciel Jeżurkowa. Rozwiązaniem mogliby być wolontariusze, ale w tym miejscu się po prostu nie sprawdzają. — Mamy za mało miejsca, no i przychodzą wtedy, kiedy mają ochotę, a nie wtedy, kiedy potrzeba . Poza tym praca nie jest taka przyjemna, bo 80 proc. czasu zajmuje sprzątanie odchodów. Jak ktoś przyjdzie raz, to już nie wraca — podkreśla mój rozmówca. Imiona podopiecznych Jeżurkowa pochodzą zazwyczaj od miejsc, w których zostali znalezieni . Nietrudno zgadnąć, że na potrzebującego pomocy samca wydry o imieniu Wkraś natrafiono w pobliżu dopływu Narwi. Młody osobnik nieufnie prycha na mój widok. Nie chcę go stresować i szybko się wycofuję. Śledzony jest niemal każdy mój ruch. W końcu wychodzę z woliery, a Wkraś zaczyna mościć się pod taboretem . Na podejście znacznie bliżej pozwalają wiewiórki. Rude gryzonie chwytają się siatki, bacznie skanując otoczenie . Są niemal cały czas w ruchu. Zatrzymują się tylko wtedy, kiedy chcą coś przekąsić. Przeczytaj także: Przeciskał się przez ogrodzenie i utknął. Strażnicy miejscy uratowali... jeża Leczyli podopiecznych z własnych oszczędności. "Zwierzę przecież nie zapłaci" Dla małżeństwa Oktawiana i Małgorzaty Szwedów wszystko zaczęło się w 2010 r. — Już na studiach chcieliśmy się zajmować dzikimi zwierzętami. Początkowo robiliśmy to z własnych oszczędności, to miało być hobby — wspomina założyciel Jeżurkowa. — Naszym pierwszym zadaniem było odchudzenie jeża, a właściwie jeżycy . Pani wzięła ją na zimę, samica mieszkała u niej w pudle po telewizorze. Była dwa razy większa, niż powinna być i nie poradziłaby sobie na wolności . To tak, jakby 200-kilogramowemu mężczyźnie średniego wzrostu, który spędził całe swoje życie przed telewizorem, dać dzidę i kazać polować — mówi. Kuracja przyniosła efekty, ale jeży zaczęło nagle przybywać. — Założyliśmy ośrodek, a wiedzę na początku czerpaliśmy z internetu . Okazało się jednak, że potrzebna jest też specjalistyczna pomoc medyczna. W końcu znaleźliśmy dwie dobre lecznice, z przyjaznymi lekarzami. Przez pierwsze lata uczyliśmy się razem z nimi. Pan Oktawian podkreśla, że sytuacja szybko zaczęła jednak wymykać się spod kontroli. — Jeży, których miało być kilkadziesiąt w ciągu roku, zrobiło się kilkaset. Musieliśmy założyć fundację. To małe zwierzęta, ale badanie USG czy rentgen kosztują , karma schodzi kilogramami. A dzikie zwierzę przecież za siebie nie zapłaci . Domki dla jeży? "Nigdy ich nie potrzebowały" Założyciel Jeżurkowa wyjaśnia, że choć lista chorób małych zwierząt nie jest tak szerok, jak u ludzi, w miastach czeka na nie szereg zagrożeń. — W przypadku jeży i ruchu ulicznego wypracowana przez miliony lat strategia zwijania się w kulkę zupełnie się nie sprawdza — opisuje. Osobną grupą pacjentów są ranne osobniki. Według pana Oktawiana zdecydowana większość obrażeń to efekt pogryzienia przez psy . — Sporo utyka także w ogrodzeniach czy zbiornikach wodnych. Idealnie byłoby, gdyby oczka w ogrodach były tak urządzone, żeby dzikie zwierzę w nocy mogło z nich wyjść — zaznacza. — Problemem jest też niewiedza i brak empatii . Dlatego jesteśmy przeciwnikami przygotowywania domków dla jeży, jak zrobiła to m.in. warszawska dzielnica Ursynów. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zacznie wytrząsać jeże czy niszczyć te domki. Zwierzęta tego nie przeżyją. Ten gatunek jest starszy od ludzkości, przetrwał 15 mln lat i nigdy nie potrzebował specjalnych domków . Jeże są mistrzami w budowie gniazd — zwraca uwagę mój rozmówca. Zagrożeniem dla jeży są także środki chemiczne stosowane w ogrodach przeciwko ślimakom czy trutki na szczury . — To jest silna trucizna, groźna nawet dla dzieci i psów. Mieliśmy kilka takich przypadków. Nie ma na to odtrutki — podkreśla pan Oktawian i dodaje, że znalezionych zwierząt nie należy także na siłę przenosić choćby do lasu, bo tam czyhają na nie nieznane zagrożenia. Przeczytaj także: Mały jeż wyszedł na środek drogi. Uratował go kierowca autobusu [WIDEO] Jak odpowiedzialnie pomóc jeżowi? "Trzeba mu się przyjrzeć" Skąd w takim razie wiadomo, że dzikie zwierzę potrzebuje naszej pomocy? — Gdy wygląda lub zachowuje się nienaturalnie. Ma rany, jest wychudzone, pokryte dziwnym nalotem, futro lub kolce są posklejane i brudne, oczy przymknięte, zamglone, zapadnięte lub całkiem niewidoczne . Nienaturalnym zachowaniem jest na przykład kręcenie się w kółko, trudności w poruszaniu się, nienaturalny chód, utykanie, ciągnięcie za sobą jednej lub obu tylnych łap — wskazuje się mój rozmówca. — W przypadku jeży dobrym wskaźnikiem jest pojawienie się w ciągu dnia . Powinny być aktywne od zmroku do rana — opisuje pan Oktawian. Jeż powinien próbować się zwinąć się w kulkę na nasz widok . Jeśli tego nie robi, sytuacja jest poważna. Oznaką kłopotów są też zawsze latające nad zwierzęciem muchy. — Natomiast jeśli jeż drepcze gdzieś tam w nocy po trawniku w mieście, nie zabierajmy go stamtąd. Jeżeli przeniesiemy samicę, to zginą młode, które zostały w gnieździe lęgowym. Rolę odgrywa także pora roku. — Wraz ze zmianami klimatycznymi jeże coraz później hibernują, zdarza się, że zapadają w sen dopiero listopadzie czy grudniu. Jeżeli jednak zobaczymy jeża między grudniem a lutym, to znak, że coś się wydarzyło, a jego życie jest zagrożone . Nie zostawiajmy go samemu sobie, nie przeżyje bez naszej pomocy — apeluje pan Oktawian. — Zawsze w takiej sytuacji należy skontaktować się z najbliższym ośrodkiem rehabilitacji dzikich zwierząt , który doradzi, jak zachować się w danej sytuacji — dodaje. Przeczytaj także: Jeż napompował się jak piłka. Wolontariuszka musiała spuścić z niego powietrze "Czasami dzwonią weterynarze, a czasami wariaci" Osoby, które znalazły dzikie zwierzę potrzebujące pomocy, mogą liczyć w Jeżurkowie na fachowe wskazówki. W sezonie telefonów bywa 20-30 dziennie . — Staramy się udzielać porad, kierujemy do różnych ośrodków — opisuje mój rozmówca. Umiejętności państwa Szwedów cenione są w całej Polsce. — Czasem dzwonią do nas lekarze weterynarii z różnych części kraju z prośbą o poradę . Nie jesteśmy lekarzami weterynarii, ale uratowaliśmy kilka tysięcy zwierząt. Mamy ogromne doświadczenie — podkreśla z dumą pan Oktawian. Zdarzają się jednak też nietypowe zgłoszenia. — Raz zadzwonił jakiś człowiek, który chciał, żebym mu podarował wiewiórkę . Inny telefon: mężczyzna zgłosił, że w jego ogrodzie jest ranny jeż. Podałem mu adres ośrodka o pół godziny drogi od niego. Nie chciał zawieźć zwierzęcia, oczekiwał, że po nie przyjadę. Niestety, z takimi wariatami też mamy do czynienia — opisuje pan Oktawian. "Wszystko jest dobrze, a godzinę później..." Choć państwo Szwedowie skupieni są na kolczastych ssakach, pomoc niosą również innymi gatunkom. — Dzik czy sarna to na nasze warunki za dużo. Ale p omagamy także wiewiórkom, zającom, łasicowatym czy bobrom . Tego ostatniego jeszcze w tym roku nie było... — zamyśla się pan Oktawian. — Raz dzwonili do nas z jakiegoś urzędu gminy 120 km od nas, czy przyjmiemy rannego nietoperza , bo nikt nie chce się podjąć. Oczywiście przyjęliśmy. — Ludzie z Kielc przyjeżdżają, z Częstochowy, Lublina. W niedzielę wieczorem działa mało który ośrodek. W lecie zdarza się, że ludzie przywożą zwierzęta nawet z Mazur czy Władysławowa — opisuje mój rozmówca. Pan Oktawian dodaje, że mimo swojej powtarzalności praca nie jest wcale rutynowa. — Czasami na pierwszy rzut oka wiadomo, co dzikiemu pacjentowi dolega, ale zdarzają się zagwozdki — opisuje i wspomina historię jeża z Mazur . — Pani, która go przywiozła, tak się do niego przywiązała, że nie była w stanie go uwolnić. Był chory, ale nikt nie potrafił go do wyleczyć . Nie byliśmy w stanie nic znaleźć. Okazało się, że miał nowotwór płuc, którego nie widać go było na prześwietleniu — mówi z żalem. Według pana Oktawiana stosunkowo łatwo jest uratować osierocone właśnie młode jeże czy wiewiórki . Na przeciwnym krańcu skali są zające . — Mają bardzo niski poziom tolerancji na stres. Czasem jest tak, że wszystko jest dobrze, a tu nagle pół godziny później zajączek leży, a po godzinie — nie żyje. Dlaczego tak się dzieje? Nikt tego nie wie — wskazuje. Różnie ma się także sprawa z rannymi zwierzętami. — Ludzie czytają jakieś brednie, że należy je dogrzewać . Jeżeli rany zostały zaatakowane przez larwy much, to wtedy proces wykluwania się tych larw czterokrotnie przyspiesza — krytykuje internetowych znawców pan Oktawian. — Najtrudniejsze są choroby wewnętrzne, bo trudno je zdiagnozować. Zazwyczaj jednak USG pozwala postawić natychmiastową diagnozę. Czasem wychodzą nowotwory, a nowotworów u dzikich przecież zwierząt się nie leczy . Przeczytaj także: Złota, Źródlak i reszta. W Solcu Kujawskim pod Bydgoszczą pomoc znalazło prawie tysiąc jeży "To się osadza w duszy i zostaje w człowieku" Pacjenci, których stan się poprawia, przed wyjściem z ośrodka trafiają do zagrody zewnętrznej. Czasem jednak wiadomo, że jakieś zwierzę nie poradzi sobie na wolności. — Staramy się mu znaleźć miejsce, gdzie ktoś będzie się nimi opiekował . Choć niezwykle satysfakcjonujące, pomaganie dzikim zwierzętom na pełny etat nie jest usłane różami. — Nie mamy znajomych i przyjaciół, bo nie mamy na to czasu. Poświęciliśmy także życie rodzinne. Czasem się zastanawiam, czy za dużo nas to wszystko nie kosztuje — wskazuje mój rozmówca. Ponad trzy czwarte podopiecznych Jeżurkowa udaje się uratować. Każdego tygodnia na oczach opiekunów zwierzęta jednak odchodzą. Pan Oktawian opisuje, że po pewnym czasie nabiera się dystansu . Następnego dnia trzeba już przecież myśleć o kolejnych pacjentach. — T o się jednak osadza gdzieś tam w duszy i zostaje w człowieku przez cały czas — zamyśla się. Badania pokazują, że opiekunowie dzikich zwierząt zapadają na depresję znacznie częściej, niż średnia europejska. "Po to się żyje, żeby przeżyć coś takiego" Przechadzamy się po terenie ośrodka. Całość ma nie więcej niż 1500 m kw. Tu woliera wiewiórek, tam zagroda zewnętrzna dla jeży. O ile te pierwsze harcują, o tyle te drugie w dzień pogrążone są w głębokim śnie . Pod skrzydłami założonej fundacji Primum działa także ośrodek rehabilitacji Jerzy dla Jeży w Kłodzku , zniszczony na skutek katastrofalnej powodzi na południu Polski . Dzięki pomocy wolontariuszy i ludzi dobrego serca kłodzka klinika zaczyna jednak stawać na nogi . Pan Oktawian wyjaśnia, że głównym źródłem finansowania są odpisy podatkowe, ale także dobrowolne wpłaty od darczyńców. — Liczymy na to, że fundacja rozwinie się na tyle, że będziemy mogli zatrudnić normalnie ludzi na etatach . Mój rozmówca snuje także plany rozbudowy ośrodka w Skierdach . — Mamy nadzieję, że uda się wykupić sąsiednią działkę i postawić tam szpital z prawdziwego zdarzenia. Wtedy mogliby tam pracować weterynarze na dyżurach — mówi z ekscytacją. Największą satysfakcja? — Kiedy zwraca się wolność zwierzęciu, zwłaszcza takiemu, które udało się uratować. Nie ma drugiego takiego uczucia na świecie. To jest coś nie do podrobienia. Niektóre rozstania potrafią jednak pozostawić wyrwę w sercu. — Borsuk był moim ulubieńcem, przywiązałem się do niego — wspomina łamiącym się głosem mój rozmówca. — Wrócił, żeby się pożegnać. Podszedł, musnął nosem delikatnie moje kolano i spojrzał w górę. To spojrzenie, jakby wszystko rozumiał... Po to się żyje, żeby przeżyć coś takiego .

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS