Blogs
Home/business/Rozmawia z kierowcami ktorzy zabili. Mowili wszyscy tak jezdza

business

Rozmawia z kierowcami ktorzy zabili. Mowili wszyscy tak jezdza

Swieczka zgasa pan Bog tak chcia dlaczego moje zycie ma zostac zniszczone mowia Bartoszowi Jozefiakowi kierowcy ktorzy spowodowali wypadki ze skutkiem smiertelnym. W swojej ksiazce "Wszyscy tak jezdza" reporter zastanawia sie skad wziea sie polska miosc do samochodow ktora porownuje do prawa do posiadania broni w USA. Jego zdaniem szybka brutalna jazda to pokosie modelu dzikiego kapitalizmu w jakim funkcjonujemy na co dzien.

November 15, 2024 | business

Sprawa jeszcze nie trafiła na wokandę, więc za wcześnie na ferowanie wyroków. Jeśli jednak potwierdzą się informacje, że jechał ponad 300 km/h, to Sebastian M. okaże się skrajnym przypadkiem tendencji, która pleni się na polskich autostradach i drogach szybkiego ruchu od lat. Kierowcy pędzący ponad 200 km/h, świecący długimi, żeby im zjechać, i siedzący na zderzakach to prawdziwa plaga. Na potrzeby książki sam jeździłem z takimi osobami. Najczęściej zachowują się tak ludzie, którzy się spieszą. Managerowie, przedstawiciele handlowi w dobrych autach, pokazujący swój status społeczny. Szybka, brutalna jazda to pokłosie modelu dzikiego kapitalizmu, w jakim funkcjonujemy na co dzień. Potrzeba dominacji, pokazania swojej pozycji przenosi się z biur na drogi. Spieszą się też ludzie, którzy mają ku temu zrozumiałe powody. Pracują na jednym końcu Polski, w piątek pędzą na drugi, by spędzić weekend z rodziną. Cisną 200 km/h, mają poodpalane yanosiki i znają modele samochodów, jakimi poruszają się policjanci z grupy Speed. W ten sposób dojechałem z jednym kierowcą z Łodzi do Trójmiasta w dwie godziny. Tacy ludzie twierdzą, że to dla nich normalna prędkość, że wyostrzają się ich zmysły, wszystko widzą. G*** prawda. Przy 200 km/h nie musisz nawet zapinać pasów. Przy najmniejszym błędzie zginiesz, a w najgorszym razie kogoś zabijesz, czego przykładem może być właśnie wypadek na A1. Bo też takiej refleksji nie było. Nie miałem wrażenia, żeby moi rozmówcy mieli przepracowany fakt, że kogoś zabili. Wszyscy byli w głębokim wyparciu. Obwiniali ofiary, społeczeństwo, mieli tysiąc powodów, dla których nie mogli jechać wolniej. A naczelnym argumentem było tytułowe: wszyscy tak jeżdżą. To też nasza wina. My wszyscy, którzy przekraczamy prędkość, budujemy im podglebie. Jeśli publicyści, a nawet zwykli komentatorzy w sieci krytykują przepisy i gloryfikują szybką jazdę, dają argumenty sprawcom. A potem słyszę: "wszyscy tak jeżdżą, to był wypadek" od dziewczyny, której chłopak zabił dwie osoby na pasach, ścigając się 130 km/h w terenie zabudowanym. Zazwyczaj rozmawiałem z ludźmi, którzy już wiedzieli, że trafią za kraty, ale jeszcze nie odbyli wyroków. Być może w więzieniu coś przemyśleli, ale w momencie, kiedy z nimi rozmawiałem, czuli się przede wszystkim skrzywdzeni. Świeczka zgasła, pan Bóg tak chciał, dlaczego moje życie ma zostać zniszczone? — usłyszałem od dwóch bohaterów. Kiedy zaczynałem pisać, myślałem, że namówienie ich na rozmowę będzie trudne. Chciałem mieć w książce choć jednego sprawcę wypadku, by opowieść była kompletna. Okazało się, że to żaden problem, prawie wszyscy chcieli rozmawiać. Wypadki, które opisuję, były głośne, przynajmniej na poziomie lokalnym. Gazety rzuciły się tym ludziom do gardeł, ani jeden dziennikarz nie zapytał o ich wersję wydarzeń. Byłem pierwszy. Nie chciałem nikogo wybielać, znałem wyroki, poparte ekspertyzami biegłych. Sprawcom zależało, żeby ich punkt widzenia poszedł w świat. Chcieli się usprawiedliwić, ale też po prostu zostać wysłuchani. Nie miałem osobistej motywacji, redakcja zaproponowała mi temat, który wydał się ważny społecznie i jednocześnie nośny. Poczułem, że mogę opowiedzieć o nieopisanej jeszcze części społeczeństwa — Polakach w samochodzie. Olga Gitkiewicz w "Nie zdążę" opisała wykluczenie transportowe. Ja pomyślałem, że to samo wykluczenie wpycha miliony Polaków za kierownice. Zająłem się więc drugą stroną medalu. Przyznam, że polubiłem część swoich bohaterów. Są sprawcami wypadków, ale też sympatycznymi ludźmi, którym można współczuć. Im też szybka jazda zrujnowała życie. A potem rozmawiałem z rodzinami ofiar i traciłem wiele z wcześniejszej empatii. Spotkania z rodzinami były poruszające i zmieniły moją perspektywę jako kierowcy. Od czasu pracy nad "Wszyscy tak jeżdżą" jeżdżę wolniej i ostrożniej, zwłaszcza w miastach. Mam taką intuicję, że wypadki z udziałem pijanych kierowców przesłaniają nam największy problem, jakim jest prędkość. To przykłady głośne, oburzające, na które rzucają się media. Pod tym względem społeczeństwo się zmieniło, nie ma już przyzwolenia na jazdę po pijaku. Co ciekawe, na cyku jeżdżą często celebryci, aktorzy, artyści, jak choćby Beata Kozidrak. To fascynujące, jaka nadreprezentacja pijanych kierowców panuje w tej grupie. Może, kiedy jesteś sławny i masz mnóstwo siana, myślisz, że wszystko ci wolno? Znani czy nie, pijani kierowcy stali się łatwym usprawiedliwieniem dla tych, którzy notorycznie przekraczają prędkość. "Może jadę 100 km/h w terenie zabudowanym, ale przynajmniej nie po pijaku. Ja po prostu lubię jeździć szybko, a pijani kierowcy powinni trafiać do więzienia" — myślą. Lubimy mieć w społeczeństwie ludzi, którzy są gorsi od nas. To dla mnie absolutnie oburzający przykład. Człowiek, który już wtedy pretendował do ponownego objęcia stanowiska premiera, jechał 107 km/h w terenie zabudowanym i nawet nie czuł potrzeby, żeby przeprosić. Śledziłem sprawę, słowo "przepraszam" nie padło w pierwszym tweecie, a dopiero dużo później. I w zasadzie Tuska nie spotkały żadne konsekwencje tej sytuacji. Gdyby jechał po pijaku, najpewniej nie mógłby ubiegać się już o stanowisko premiera. A kiedy jechał 107 km/h w terenie zabudowanym, nic nie stoi na drodze jego politycznej kariery, nikt już o sprawie nie pamięta. A przecież mógł kogoś zabić. Tak samo wkurza mnie obłuda polityków PiS. Zbigniew Ziobro zwołuje konferencję prasową, mówi, że będzie konfiskował samochody pijanym kierowcom, ale nad tymi, którzy przekraczają prędkość, nie pochylił się przez 8 lat. Dopiero w kampanii wyborczej osobiście angażuje się w poszukiwania kierowcy bmw, zamiast wcześniej przejść się do kolegi z ministerstwa infrastruktury zapytać, kiedy zostanie zainstalowanych więcej fotoradarów. To, co zrobił PiS, to podniósł taryfikator mandatów i chwała mu za to. Tylko potem politycy zaczęli się z dobrych zmian wycofywać rakiem, w obawie o głosy kierowców. Punkty karne można już odrabiać po roku zamiast dwóch, autostrady będą darmowe. A my zamiast darmowych autostrad potrzebujemy kontroli prędkości i zwężania pasów ruchu! Co ciekawe, ten argument podniósł kierowca rajdowy Krzysztof Hołowczyc, na skandaliczne wypowiedzi i sugestie pozwolił sobie też policjant i ekspert w zakresie ruchu drogowego Marek Konkolewski. Faktycznie, pieszy przekraczał drogę w miejscu niedozwolonym, ale mówimy o wypadku z winy kierowcy, który był pod wpływem alkoholu i ponad trzykrotnie przekroczył dozwoloną prędkość. Przypominam: statystyki jasno pokazują, że za 90 proc. wypadków odpowiadają kierowcy, a piesi i rowerzyści za 10 proc. Nie przyjmuję więc argumentów, że piesi pchają się na pasy. Piesi to nie jest grupa samobójców. Jeszcze większym marginesem są tzw. smartfonowe zombie. Nie słyszałem o żadnym przypadku, żeby pieszy zginął, korzystając z komórki. Wszyscy musimy uważać, ale nie mylmy sprawcy z ofiarą. I odwróćmy mentalność. Skoro jedziesz wielką furą, to nie masz prawa pierwszeństwa, a obowiązek uważania na słabszych od siebie. Chodzi mi przede wszystkim o aspekt emocjonalny. Dla Amerykanów broń nie jest po prostu przedmiotem. Jest symbolem wolności, nośnikiem wartości i emocji. Dziś, kiedy rozmawiamy, . Jednak kiedy mówi się o ograniczeniu prawa do posiadania broni w USA, za każdym razem podnosi się wrzask, że to zamach na wolność. Kiedy się stanie z boku, wniosek jest jeden: zabrać im broń, bo się pozabijają. Podobnie w Polsce eksperci mówią: więcej fotoradarów, węższe drogi w miastach, musicie zwolnić, bo giną ludzie. I wtedy też padają argumenty ze strony samochodziarzy, publicystów i polityków, że to ograniczanie ich wolności. Samochód nie jest obojętny emocjonalnie i dlatego dyskusja o nim nie jest pozbawiona emocji. Jest symbolem statusu, wyrazicielem wartości libertariańskich. Dla mnie ideologia pro samochodowa to postawa "wolnoć Tomku w swoim domku". A taki punkt widzenia to katastrofa dla społeczeństwa. Tutaj przechodzimy do dyskusji o tym, czym jest demokracja. Demokracja nie polega na tym, że pytamy wszystkich o wszystko. Nie robimy konsultacji społecznych, czy ludzie chcą płacić podatki, bo duża część powiedziałaby, że nie. Demokracja polega na tym, że wybieramy swoich przedstawicieli i głosujemy na pewną wizję, którą mają zrealizować. Prezydent Jaworzna pytał mieszkańców, czy chcą odkorkowania miasta i bezpiecznych dróg i na tak zadane pytanie większość odpowiedziała twierdząco. A potem zaczął realizować tę wizję, zawężając drogi, likwidując zatoczki autobusowe i miejsca parkingowe w centrum, budując chodniki, drogi rowerowe i — przede wszystkim — sprawną komunikację miejską. Kiedy zmiany wprowadza się inteligentnie, stopniowo, nawet niepopularne decyzje mogą się przyjąć. Kiedyś po rynku we Wrocławiu i w Krakowie jeździły samochody. Nikt nie pytał Krakowian, czy chcą ograniczyć parkowanie w centrum, ale jeśli zapytać, czy podoba im się rynek, odpowiedzą, że tak. Wokół Kolumny Zygmunta w Warszawie był kiedyś wielki parking. Gdyby zapytać wówczas mieszkańców stolicy, czy chcą jego likwidacji, pewnie nie byliby zadowoleni. W Gdyni jeszcze kilka lat temu był parking tuż przy plaży, dziś jest tam miejski plac. Te zmiany mogą się wydawać niedemokratyczne, ale będę się upierał, że są dobre. Ludzie będą korzystać z miasta w sposób, w jaki zostanie skonstruowane. Mamy bardzo dużą liczbę samochodów na mieszkańca, co wcale nie jest dowodem na bogacenie się społeczeństwa, a raczej na jego ubożenie. Dziś już każdy może kupić sobie samochód, wystarczy 1,5 tys., 2 tys. zł. Ogromna liczba samochodów wynika z katastrofalnego stanu komunikacji publicznej. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jechałem pociągiem, który nie byłby spóźniony. Zabiliśmy transport publiczny, co opisują takie publikacje jak "Ostre cięcie" Karola Trammera czy wspomniane już "Nie zdążę". W efekcie Polacy kupili samochody. A mogliśmy kupować tanio, bo graniczymy z Niemcami, którzy uwielbiają wymieniać auta. W efekcie mamy jedno z najbardziej "usamochodowionych" społeczeństw w Europie. Specyficznie polska nie jest natomiast kultura zapier***. Wystarczy pojechać do Ukrainy, Mołdawii, Rumunii, ale też na przykład Włoch, o krajach azjatyckich czy Indiach nie wspominając. Powiedziałbym, że jest odwrotnie — kultura bezpiecznej jazdy to coś specyficznego dla krajów Europy Zachodniej, państw skandynawskich. My stoimy w rozkroku między wschodem a zachodem. Musimy wybrać kierunek.

SOURCE : businessinsider_pl
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS