Home/business/Odkrywam siebie gdy odkrywam gory

business

Odkrywam siebie gdy odkrywam gory

Martin Zahuranec z plecakiem wypenionym cukrem trenuje w centrum handlowym i marzy o ukonczeniu wyzwania Siedmiu Szczytow czyli zdobyciu najwyzszych szczytow siedmiu kontynentow.

September 27, 2024 | business

Martin Zahuranec to współtwórca i prezes Eyerim.com, największego na Słowacji internetowego sprzedawcy okularów, który działa także w Polsce. Urodził się na Spiszu, u podnóża słowackich Tatr, ale minęło trochę czasu, zanim zaczął się wspinać i ruszył w świat. Teraz to już nie tylko hobby, ale styl życia. Wszystkie oszczędności i wolny czas poświęca na przygotowania do kolejnych ekspedycji, rezygnując z innych form odpoczynku czy luksusów. Jak sam mówi, każda wyprawa to test zarówno ciała, jak i ducha. Góry, zwłaszcza te najbardziej wymagające, pozwalają mu odkryć, ile tak naprawdę jest w stanie znieść i jak silny może być w obliczu przeciwności. Tatry, Kaukaz, Himalaje – Nie miałem nigdy znajomych, którzy profesjonalnie wspinali się w górach. To były spontaniczne wyprawy z kolegami, podczas których razem uczyliśmy się zasad trekkingu, pakowania plecaka i niezbędnych rzeczy. Na zasadzie prób i błędów. Z wyprawy na wyprawę wiedzieliśmy coraz więcej i byliśmy też lepiej przygotowani – mówi Martin Zahuranec. Kompanów na wyprawy ma dwóch. Pierwszy, którego zna z czasów pracy w Malezji, namówił go w 2017 r. na eskapadę na Kilimandżaro, a później na podjęcie wyzwania zdobycia najwyższych szczytów siedmiu kontynentów. Razem zdobyli Elbrus, następnie Aconcaguę w Ameryce Południowej, a za kilka dni wyruszają do Oceanii zdobyć Puncak Jayę (4884 m n.p.m.). Następny szczyt na liście jest nie byle jaki – będzie nim Mount Everest (8849 m n.p.m.). Z drugim przyjacielem, jeszcze z dzieciństwa – Peterem Kosą, również przedsiębiorcą – rusza na mniejsze wyprawy w Europie. Kilka lat temu weszli na Mont Blanc, Monte Rosa, Gran Paradiso, a w zeszłym roku na Matterhorn. W te wakacje pojechali do Azerbejdżanu i wspięli się na Bazardüzü, najwyższy szczyt na azerskim Kaukazie. Udali się także do Nachiczewanu i jako pierwsi ludzie z Zachodu wspięli się na Kaputjugh, najwyższy szczyt Gór Zangezurskich. – Jesteśmy bardzo zajęci życiowo i biznesowo, ale każdego lata wpisane są w nasze grafiki wspólne wyjazdy. Rozmawiamy wtedy o rodzinie, biznesie, książkach – mówi Martin Zahuranec. Na wyprawach w wysokie góry priorytetem jest dla niego bezpieczeństwo. Zawsze wynajmuje lokalnych przewodników – ale nie tylko po to, by iść z kimś, kto lepiej zna teren. – Wzbogacają mnie rozmowy o lokalnej kulturze, regionie, języku, ludziach idących w góry. Kiedy wspinałem się na Mont Blanc, miałem przyjemność rozmawiać z Pierre’em, który jest przewodnikiem od 40 lat i wspiął się na Mont Blanc ponad sto razy. Ten człowiek o górach wiedział niemal wszystko. Wspinaczka, Alpy, historia tego sportu były jego całym życiem. Podczas wyprawy na Matterhorn towarzyszył mi przewodnik z Włoch – Roger, który uczestniczył we włoskiej ekspedycji na Broad Peak w Pakistanie – mówi Martin Zahuranec. Pierwsza jego wyprawa to nie była bułka z masłem – celem było Kilimandżaro. Jak wspomina, było to jedno z najtrudniejszych fizycznie i psychicznie doświadczeń w jego życiu. Dni spędzone w niewygodnych warunkach, wśród obcych ludzi, którzy – podobnie jak on – byli wyczerpani, niewyspani, brudni i pozbawieni podstawowych wygód, takich jak prysznic czy toaleta. Jedzenie było marnej jakości, a zimno i choroba wysokościowa dawały się we znaki. Martin Zahuranec wspomina moment, gdy zaledwie kilkaset metrów przed szczytem niemal zrezygnował, rozrywany bólem i wyczerpaniem. Był to punkt krytyczny, który nauczył go wiele o własnych granicach i wytrwałości. Nieprzygotowany na to, jak jego ciało zareaguje na wysokość, na początku nie odczuwał żadnych poważnych dolegliwości. Czuł się na tyle pewnie, że razem z towarzyszem zaczął wyprzedzać innych wspinaczy, ignorując jedną z podstawowych zasad górskich wypraw – wolne, jednostajne tempo. Dopiero później zrozumiał, jak wielki był to błąd. Na dużej wysokości każdy szybki ruch może prowadzić do tzw. długu tlenowego, co powoduje problemy z oddychaniem i może być niebezpieczne dla zdrowia. Na Kilimandżaro nauczył się, że cierpliwość i konsekwencja są kluczowe – zasada „pole pole”, co w języku suahili oznacza „powoli, powoli”, obowiązywała tam nie bez powodu. – Problemem na takich wyprawach jest oczywiście wysokość. Żeby sobie z nią poradzić, stosuję zasadę „train high, sleep low”, zgodnie z którą po osiągnięciu pewnej wysokości i odczuciu szoku trzeba się cofnąć w niższe partie i tam przespać. Aklimatyzację osiąga się małymi krokami – dodaje współwłaściciel Eyerim.com. Trening z plecakiem cukru Martin Zahuranec przed wyjazdami nie korzysta z coraz popularniejszych w środowisku wspinaczy namiotów i pokojów hipoksyjnych, których celem jest aklimatyzacja organizmu do niedotlenienia jeszcze przed wyjazdem. – Mieszkam w Bratysławie i przygotowuję się w inny sposób. Pakuję do plecaka 30 kg cukru i idę z nim z centrum miasta do pomnika Slavin – najwyższego punktu Bratysławy. To lepsze niż bieganie, bo bardziej przypomina warunki trekkingu w górach. Dodatkowo nakładam też maskę, jakie noszono podczas pandemii, żeby osiągnąć niedotlenienie. Jestem człowiekiem start-upu, więc lubię proste rozwiązania – dodaje z uśmiechem Martin Zahuranec. Jego złotą zasadą jest, by po pracy od razu pójść na trening. – Nie daję sobie nawet szansy na zastanowienie się, czy mam inny pomysł. Dopiero skończony trening kończy mój dzień pracy. Uwielbiam siłownię, ale niestety w górach duża masa ciała nie jest pożądana. Jeśli mam przed sobą ważną i trudną ekspedycję, często rezygnuję z pójścia na siłownię i zamiast tego idę biegać – nawet przy złej pogodzie. Staram się trenować kilka razy w tygodniu, ale problemem jest to, że często podróżuję służbowo i prywatnie. Nie jest łatwo to wszystko zgrać – mówi Martin Zahuranec. Poznawanie świata esencją życia Do branży optycznej trafił przez przypadek. Wyjechał na studia do Wiednia, szukał pracy, myślał, że trafi np. do Deloitte’a czy KPMG, ale zobaczył ofertę pracy w... Wietnamie i stwierdził: OK, jadę. Następnie trafił do Malezji, gdzie poznał Yass, późniejszą współzałożycielkę Eyerim.com, i od razu wiedział, że chce z nią założyć biznes. – W Malezji oboje pracowaliśmy w firmie sprzedającej okulary. Poznaliśmy biznes i dostawców, więc stwierdziliśmy, że warto wrócić do Europy i zająć się tym samym – wspomina Martin Zahuranec i dodaje – tym bardziej że po kilku wyprawach w wysokie góry i w tropiki zrozumiałem, jak ważne jest noszenie dobrze dobranych okularów przeciwsłonecznych. A już szczególnie przy wspinaczce, kiedy w związku z wysokością oczy są jeszcze bardziej narażone na działanie promieni UV. Dlatego też od lat jednym z podstawowych elementów w moim plecaku jest jeden z modeli Oakleya. Wiara w branżę, produkt i sens ochrony oczu daje mi dodatkowego kopa w biznesie. Jak podkreśla, zawsze chciał pracować na własnych zasadach. – I te marzenia się spełniły. Mam świetną firmę, która zapewnia mi wyzwania, daje satysfakcję, ale też umożliwia robienie tego, co chcę najbardziej. W Eyerim pracuję trzy tygodnie, a później biorę tydzień wolnego. Zawsze chciałem podróżować po świecie, czując się jak odkrywca, a nie turysta, spotkać się z mieszkańcami, rozmawiać i lepiej ich zrozumieć. Podczas pandemii podróżowałem po Ameryce Południowej. Boliwia była wtedy zupełnie zamknięta dla turystów, ale z kolegą spędziliśmy tam półtora miesiąca. Właściwie nie było tam wtedy turystów, dlatego poznawaliśmy kraj taki, jaki jest naprawdę – mówi Martin Zahuranec. Odkrywanie miejsc uważa za esencję swojego życia. – Na ile tylko będzie mnie stać, będę chciał poznawać świat. Nie mam samochodu, mieszkania, domu, rodziny, a wolne chwile chcę przeznaczyć na podróżowanie. Nawet jeśli ma być to niedaleko od Bratysławy – dodaje. Jak wylicza, był już na 110 terytoriach (86 z nich to kraje należące do ONZ), a licznik dalej bije. Kuszą go wyjazdy do krajów nie do końca bezpiecznych albo do których niełatwo się dostać – jak Erytrea albo Korea Płn. Chciałby też pojechać do Uzbekistanu i Turkmenistanu, marzy mu się Afryka Środkowa – zwłaszcza Kongo z dżunglą i lasami deszczowymi. – Dwa miesiące temu pojechałem do Azerbejdżanu, do miasta Nachiczewan. Zorganizowałem grupę, która wspinała się w tamtejszych górach – byliśmy tam pierwszymi Słowakami w historii. Lubię wyprawy do miejsc, do których nie dotarło jeszcze zbyt wiele osób. W tym roku w marcu pojechałem do Ugandy i wspiąłem się na trzeci najwyższy szczyt na kontynencie – Górę Stanleya (5109 m n.p.m.), gdzie niestety w ciągu pięciu, siedmiu lat zniknie tropikalny lodowiec, więc cieszę się, że jestem jedną z ostatnich osób, które po nim chodziły – podsumowuje Martin Zahuranec.

SOURCE : pb
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS