Home/world/Od Hitlera do Walta Disneya. Szokujaca przeszosc tworcy V-2

world

Od Hitlera do Walta Disneya. Szokujaca przeszosc tworcy V-2

Z geniusza ktory konstruowa pociski dla Hitlera zrobi telewizyjnego celebryte. Z lekarzem odpowiedzialnym za eksperymenty w Dachau spacerowa po pokadzie transatlantyku. Do kreowania niemieckich naukowcow ze zbrodnicza przeszoscia na amerykanskich bohaterow Walt Disney doozy przynajmniej cegieke.

September 24, 2024 | world

Więcej podobnych wiadomości znajdziesz na stronie głównej Onetu Przypominamy archiwalny tekst Onetu Marzec 1955 r. Walt Disney , wówczas już ikona amerykańskiego przemysłu rozrywkowego, za parę miesięcy otworzy w kalifornijskim Anaheim pierwszy Disneyland. We współpracy ze stacją ABC, która jest stosunkowo nowym graczem na medialnym rynku, Disney przygotowuje od paru miesięcy serię programów telewizyjnych, które mają promować jego nowe przedsięwzięcie. Stacja dostaje wyprodukowane programy (będą absolutnym hitem), a Disney nie tylko gotówkę, ale i dostęp do wielomilionowych kredytów na rozbudowę parku. Nawet jego biznesowi wspólnicy uważają park za pomysł biznesowo ryzykowny. Ale Disney wie, że w epoce powojennego wyżu demograficznego masowa rozrywka okaże się strzałem w dziesiątkę. Gospodarczy boom i wzrost wynagrodzeń zapowiadają, że coraz więcej amerykańskich rodzin oprócz domu, samochodu i wakacji będzie sobie mogło pozwolić na takie atrakcje, jak choćby wizyta w Disneylandzie. Kosmiczny kaznodzieja w Krainie Jutra Interes trzeba wypromować. Każda z serii telewizyjnego show nazywa się tak, jak któraś z "krain" parku rozrywki. Jest wśród nich Tomorrowland – Kraina Jutra. Ta nazwa oddaje fascynację Disneya rozwojem technologii i badań naukowych. "Wiele rzeczy, które dziś uważamy za niemożliwe, jutro staną się częścią rzeczywistości" – mówi filmowiec na wstępie pierwszego odcinka: "Człowiek na Księżycu". Tajemnica misji Jurija Gagarina. Prawda wyszła na jaw po latach Program to fascynujące (nawet z dzisiejszej perspektywy!) połączenie dokumentu, wywiadu i animacji. Nic dziwnego, że ponad 40 mln Amerykanów ogląda modele rakiet i skafandrów ciśnieniowych, słucha o przeciążeniach i promieniowaniu kosmicznym, a na koniec dowiaduje się, że już niedługo człowiek poleci w kosmos. W tle słychać piosenkę "WhenYouWish upon a Star" z filmu "Pinokio", już wówczas ikoniczną czołówkę produkcji z szyldem Disneya. Amerykanie zachwycą się nie tylko wizją, ale i jednym z ludzi, którzy ją przedstawiają. Zaproszony przez Disneya naukowiec ma czterdzieści parę lat, zaczesane do tyłu blond włosy, nosi dwurzędowe garnitury, ma charakterystyczny głos z niemieckim akcentem. Mówi jak wizjoner, ale kompetentny i budzący zaufanie. Szybko stanie się telewizyjnym kaznodzieją, który będzie nawracać Amerykę na nową religię: podbój gwiazd. Doktor Wernher von Braun wie, jak opowiadać o rakietach (również o tych, nad którymi sam pracował). 12 lat wcześniej przy pomocy specjalnego pokazu filmowego przekonywał, że jego pociski pomogą wygrać wojnę. Jego najważniejszy widz, patrząc na zmyślnie zmontowane obrazki ze startów i przelotów eksperymentalnego pocisku, wpadł w euforię. Von Braun dostał wtedy setki milionów reichsmarek i tysiące przymusowych robotników do dyspozycji, a także stopień majora SS. Bo widzem tamtego pokazu był Adolf Hitler. Mroczny początek drogi do gwiazd Kiedy w 1955 r. Wernher von Braun pojawił się w amerykańskiej telewizji, padła nawet nazwa broni, którą naukowiec zachwycił Hitlera. Narrator ABC ogłosił z ekscytacją, że pociski V-2 były "najskuteczniejszymi rakietami wynalezionymi przez człowieka". Największy sadysta bezpieki. Nienawidzili go nawet komuniści O specjalnym pokazie dla Hitlera nie wspomniano słowem. Ani o atakach z użyciem V-2 m.in. na Londyn czy Antwerpię. Ani o tym, że wskutek użycia tej broni zginęło 9 tys. żołnierzy i cywilów. Ani o kilkunastu tysiącach robotników przymusowych i więźniów, którzy zmarli lub zostali zamordowani podczas produkcji V-2 w tajnych fabrykach Rzeszy. Był tylko von Braun – postać numer jeden. Większość telewidzów nie wiedziała nawet, w jakich okolicznościach genialny naukowiec znalazł się w Stanach. Był najważniejszym z uczonych, których objęła operacja Paperclip. W jej ramach tuż po wojnie przewieziono w sekrecie do USA ponad 1,5 tys. niemieckich naukowców: inżynierów, fizyków, chemików, lekarzy. Wielu z nich oficjalnie nie mogłoby nawet wjechać do Stanów z uwagi na związki z hitlerowskim reżimem, a czasem wręcz pewność, że brali udział w jego zbrodniach. Dlatego "importowano" ich po cichu, bez odprawy paszportowej – najważniejsze było to, co wiedzieli i do czego mogli się Amerykanom przydać. W samych Stanach wiedza na ten temat była wypieraną tajemnicą poliszynela. Protestował publicznie m.in. Albert Einstein (który w latach 30. uciekł z Rzeszy), ale mało kto noblisty słuchał. Von Brauna i wielu innych niemieckich naukowców trzymano przez kilka lat w swoistym internowaniu w teksaskim Fort Bliss. Okazali się przydatni, kiedy na dobre rozgorzała zimna wojna. Zespół von Brauna opracował m.in. pocisk balistyczny Redstone, a sam naukowiec naciskał na wojskowych i polityków, aby dali mu zielone światło do prac nad rakietą, która pozwoliłaby Amerykanom wystrzelić w kosmos sztucznego satelitę przed sowieckim Sputnikiem. Von Braun kupił luksusowy dom w Huntsville (Alabama), zaczął się starać o obywatelstwo, jego żona urodziła dwoje dzieci – na American Dreamzałapał się już na początku lat 50., ale "drogę do gwiazd" i statusu postaci kultowej otworzyły mu w dużej mierze disnejowskie występy w telewizji. "Praca dla dyktatury ma swoje zalety" Zdumiewające jest to, że von Braun już na początku lat 50. bez wstydu wypowiadał się publicznie o swojej pracy dla III Rzeszy. W wywiadzie dla tygodnika "New Yorker" mówił m.in. "Praca dla dyktatury ma swoje zalety, jeśli reżim cię wspiera". W zasadzie usprawiedliwiał wykorzystywanie niewolniczej siły roboczej do budowy broni, grając na amerykańskich lękach przed sowiecką bronią nuklearną: "Człowiek odpowiedzialny za budowę bomby atomowej dla Stalina musi tylko nacisnąć guzik i oddaje mu się do dyspozycji cały obóz koncentracyjny pełen siły roboczej". Wobec takich zagrożeń przeszłość von Brauna mało obchodziła amerykańską opinię publiczną. A jego telewizyjne występy oglądał na prywatnych pokazach w Białym Domu prezydent Eisenhower. Po tym, jak w kolejnych programach ABC von Braun opowiadał o podróży człowieka na Księżyc, a potem także "na Marsa i jeszcze dalej", w Disneylandzie szaloną popularność zdobyła "marsjańska" kolejka górska. W kolejnej dekadzie czekała na von Brauna praca w NASA, potem szefowanie Centrum Lotów Kosmicznych w Alabamie i kluczowa rola w amerykańskiej strategii podboju kosmosu. Trafił na okładkę "Time". Kiedy współtworzona przezeń rakieta pomogła dostarczyć załogę Apollo 11 na Księżyc, Ameryka dosłownie i w przenośni nosiła go na rękach. Jak na ironię właśnie wtedy zainteresowały się jego przeszłością władze RFN. Miał być przesłuchany na procesie załogi podziemnej fabryki Mittelwerk – tylko jako świadek, ale i tak miał powody do obaw. Niemieckich prokuratorów zmuszono, aby pofatygowali się za ocean. Usłyszeli od von Brauna, że owszem, szereg razy wizytował fabrykę Mittelwerk– ale sam nigdy nie widział, aby tamtejszych przymusowych robotników torturowano, wieszano czy rozstrzeliwano. Słyszał tylko "plotki". Pierwszy z błędów Hitlera w czasie II wojny światowej. Podjął dwie kluczowe decyzje W kolejnej dekadzie pojawiło się oskarżenie już bardziej jednoznaczne. Do redakcji "Paris Match" (pismo opublikowało entuzjastyczny materiał o von Braunie) napisało paru byłych więźniów Mittelwerk, którzy rozpoznali naukowca na zdjęciach. Twierdzili, że podczas wojny osobiście wydawał rozkazy egzekucji i że powinien stanąć przed sądem. Nigdy do tego oczywiście nie doszło. Von Braun umarł w 1977 r. Jak przyszły prezydent ściskał rękę zbrodniarza Losy Walta Disneya skrzyżowały się z jednym jeszcze cennym nabytkiem wspomnianej operacji Paperclip. Jeśli von Braun zachwycił Disneya jako ojciec amerykańskiego programu kosmicznego, to musiał go zafascynować także doktor Hubertus Strughold, określany jako "ojciec medycyny kosmicznej". Polski generał zginął w Bieszczadach. Wielka zagadka PRL Strughold, który przyjechał do USA w roku 1947, twierdził, że związki z nazistami miał raczej niewielkie, dystansował się od Hitlera, a z paroma Żydami nawet się przyjaźnił. Podejrzewano, że kłamie – ale nikomu to nie przeszkadzało. Doceniono go jako eksperta od medycyny wojskowej. Wydał nawet wyniki swoich badań przeprowadzanych w Niemczech w czasie wojny, dyskretnie jednak przemilczając, w jaki sposób do nich dochodził. Strughold dał się poznać w USA jako zwolennik odważnych doświadczeń – np. w 1958 r. uparł się, aby umieścić człowieka na tydzień w warunkach sztucznie symulujących te panujące w kosmosie. Personel obawiał się, że to niebezpieczne. Ale naukowiec znalazł ochotnika i kiedy okazało się po tygodniu, że pilotowi nic nie dolega, Strughold znalazł się na pierwszych stronach gazet. Jego rękę ściskał przyszły prezydent Lyndon Johnson. Bez wątpienia prace "Struggiego" – jak zaczęto go poufale nazywać – były kamieniem milowym, jeśli chodzi o możliwość wysłania człowieka w podróż kosmiczną w relatywnie bezpiecznych warunkach. Wanna pełna lodu i picie wody morskiej Strughold był już na emeryturze (lata 70.), kiedy kilku niestrudzonych tropicieli nazistów w USA dotarło do dokumentów z procesów norymberskich. O makabryczne doświadczenia na więźniach oskarżono tam m.in. ponad 20 niemieckich lekarzy. Większość z nich była podwładnymi lub współpracownikami Strugholda, gdy był szefem instytutu badawczego Luftwaffe. Przed ich procesem słał do trybunału "listy obrończe", zapewniając o niewinności oskarżonych. Ale jego nazwisko pojawiło się w zeznaniach tyle razy, że zapewne niebawem sam by do kolegów dołączył – tyle że zanim ktokolwiek zdążył go przesłuchać, po cichu przewieziono go do Stanów. I tu jego kariera zaczęła się na nowo.Tymczasem Strughold miał na sumieniu udział w zbrodniczycheksperymentach na ludziach. W 1942 r. nazistowscy lekarze szukali sposobu na przedłużenie życia pilotom, którzy musieli skakać na spadochronie nad Morzem Północnym i w lodowatej wodzie umierali niemal natychmiast. W Dachau naukowcy umieszczali zatem więźniów np. w wannie pełnej lodu i sprawdzali, kto jak długo przeżyje. Innych zmuszano do picia wody morskiej, aby testować sposoby jej odsalania. Dzieci chore na padaczkę zamykano w komorze ciśnieniowej i sprawdzano, jak będą reagować na zmieniające się warunki, w tym brak tlenu. Niektóre z tych eksperymentów przypominały najstraszliwsze doświadczenia osławionej japońskiej Jednostki 731. Ciała ofiar lądowały potem na stole sekcyjnym, bo naukowcy musieli zebrać jak najwięcej "danych". A Strughold, który i po wojnie dał się poznać jako zwolennik najbardziej odważnych doświadczeń, do takich badań osobiście zachęcał. Kiedy w latach 70. o wojennych losach Strugholda napisał wreszcie "New York Times", w obronie naukowca stanął m.in. kongresmen z Teksasu oraz wpływowy lider senackiej komisji zbrojeniowej. Amerykański urząd imigracyjny wycofał się z dochodzenia w sprawie "Struggiego" z podkulonym ogonem. Okryty szacunkiem i sławą uczony umarł w Teksasie w 1986 roku. Z Waltem Disneyem spotkał się niemal 30 lat wcześniej. Wieczorne rozmowy na pokładzie "Queen Mary" Żaden z nich tego nie planował. W roku 1957 Walt Disney na pokładzie transatlantyku "Queen Mary" podróżował do Europy. Podczas rejsu zorientował się, że wśród pasażerów jest doktor Strughold, o którym zdążył już wcześniej co nieco usłyszeć. Disney dosłownie uczepił się naukowca. Zaczął się z nim umawiać na wieczorne "wykłady" – i obaj panowie, będący w mniej więcej podobnym wieku, przechadzali się po kolacji pokładem statku. Strughold opowiadał o wszystkim, co miało znaczenie dla utrzymania człowieka przy życiu w samolocie i (już niebawem) w statku kosmicznym. Magnat świata rozrywki zapewne miał pokusę, aby wiedzę Strugholda zaadaptować do telewizyjnego show. Ale siwowłosy już naukowiec, przywiązany do kitla, muszki i fajki, był absolutnym przeciwieństwem von Brauna, jeśli chodzi o telegeniczność. Co nie znaczy, że Disney nie słuchał uczonego z rozdziawionymi ustami. Ślepi na jedno oko Nie wiadomo, który z nich zrobił na tym drugim większe wrażenie. Wiadomo natomiast, że Strughold spisywał w swojej kajucie szczegóły tych przechadzek. Podobno kiedy schodził na ląd we Francji, Disney popatrzył na księżyc i powiedział do naukowca: "Jeśli ktoś powiedziałby mi, że za mojego życia człowiek tam poleci, to, cholera, nie uwierzyłbym mu". Disney doczekał lotu człowieka w kosmos, ale księżycowej misji Apollo 11 już nie dożył. Umarł w 1966 r. – na długo przed tym, jak informacje o nazistowskiej przeszłości takich postaci jak von Braun czy Strughold zaczęły interesować amerykańską opinię publiczną. Tak czy inaczej, jego zachwyty były jednym ze wstydliwych przykładów "ślepoty na jedno oko" amerykańskich elit (naukowych, biznesowych czy politycznych) wobec importowanych geniuszy ze zbrodniczą przeszłością. Ta ślepota trwała długo po śmierci nie tylko Disneya, ale i takich postaci jak von Braun czy Strughold. Trzy awanse von Brauna w SS ujawniono w USA dopiero w latach 80. Imieniem Strugholda długo była nazwana np. biblioteka w jego dawnej bazie wojskowej, a jego podobizna znajdowała się (obok wizerunku Hipokratesa czy Marii Skłodowskiej-Curie) na Uniwersytecie Stanowym Ohio w galerii najważniejszych postaci w historii medycyny. Stowarzyszenie Medycyny Kosmicznej przejęło się protestami naukowców i przestało wręczać Nagrodę Strugholda dopiero w 2013 r.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS