Blogs
Home/world/Noc kiedy runa Mur a Berlin znow sta sie Berlinem

world

Noc kiedy runa Mur a Berlin znow sta sie Berlinem

Trzydziesci lat temu w czwartkowy wieczor 9 listopada komunistyczni wadcy Niemieckiej Republiki Demokratycznej nagle ogosili ze obywatele ich kraju moga juz swobodnie podrozowac na Zachod. W efekcie dwa miesiace po tym jak w Polsce na czele rzadu stana pierwszy we wschodniej Europie niekomunistyczny premier w Berlinie runa Mur i by to ostateczny krok w strone rozpadu imperium sowieckiego - pisze dla POLITICO Rolf Falk swiadek tamtych wydarzen.

November 09, 2024 | world

Dziś, lata po upadku Muru Berlińskiego, myślimy, że był nieunikniony i na dodatek na pewno musiał nastąpić pokojowo – jednak wtedy wcale na to nie wyglądało Panowało przekonanie, że rewolucje w Europie nie bywają pokojowe i że przy kilku milionach gotowych do walki żołnierzy po obu stronach, lepiej nie eksperymentować Przez 28 lat od postawienia Muru w 1961 r., zastrzelono w jego okolicach około 200 osób, próbujących uciec z raju robotników na Zachód Lokalna gazeta Berliner Zeitung wyszła w nocy 9 listopada 1989 r. z nagłówkiem: "Berlin ist wieder Berlin" (Berlin jest znów Berlinem) Mur runął, ale nadal nie do końca upadł w głowach niemieckich Ossies i Wessies Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu Wciąż pamiętam tę woń Berlina Wschodniego. Uderzyła mnie natychmiast, kiedy po raz pierwszy jako dziennikarz belgijskiej gazety De Standaard przyjechałem tam w grudniu 1984 roku: mdły siarkowy zapach węgla brunatnego. W tamtym czasie miasto ogrzewano tą prymitywną odmianą węgla, jedynym dostępnym w państwie robotniczo-chłopskim źródłem energii, którym na dodatek szczodrze dzieliło się ze swoimi gośćmi. W zimowe noce, aby przeżyć to ogrzewanie, trzeba było w hotelu spać przy otwartych oknach. Niemcy Wschodnie, czyli Niemiecka Republika Demokratyczna to było państwo policyjne. Samochodów jeździło niewiele, wszędzie pełno mundurów. Witryny sklepowe nie zapraszały i nie było żadnych knajpek, o których warto pamiętać. Ludzie z zakłopotaniem odsuwali się przy próbie zadania pytania, bo nie wolno im było rozmawiać z dziennikarzami. To było państwo, które miało obsesję na punkcie bezpieczeństwa i centralnie zarządzanej gospodarki, w której brakowało zarówno towarów, jak i możliwości. Jeśli Niemcy Wschodnie miały jakiś jeden element uroku, to był to całkowity brak reklam i ogłoszeń, z wyjątkiem jedynie obowiązkowych plakatów z partyjnymi hasłami. POLECAMY: POLITICO w oryginale – Jak profesjonalnie obserwować brytyjskie wybory Czy tak musiało się stać? Po ponad trzech dziesięcioleciach od upadku Żelaznej Kurtyny wydaje nam się, że rozbicie Muru Berlińskiego było nieuniknione i na dodatek na pewno miało nastąpić pokojowo. Jednak wtedy wcale na to nie wyglądało. Panowało przekonanie, że rewolucje w Europie nie bywają pokojowe – i że przy 10 tys. głowic bojowych i kilku milionach gotowych do walki żołnierzy po obu stronach, mądrzej byłoby nie eksperymentować. Noc upadku Muru i kolejne dni były pełne radości i świętowania. Ale były również pełne napięcia, obciążone obawą przed aktami przemocy. Gdy patrzę wstecz na wydarzenia, które doprowadziły do upadku Muru i na ich następstwa, w miarę jak je przeżywałem, uderza mnie fakt, że przecież sprawy mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Kiedyś latem 1986 r. przeleciałem nad granicą niemiecko-niemiecką helikopterem bawarskiej policji. Widziałem płot z drutem kolczastym, głęboki rów, wieże strażnicze i reflektory. Ogrodzenie miało na dole małe otwory, które pozwalały dzikim zwierzętom prześlizgiwać się bez uruchamiania karabinów maszynowych, które, jak mi powiedziano, były "zarezerwowane dla ludzi". W Berlinie granicę stanowił lity betonowy mur. Przez lata, które minęły od jego postawienia w 1961 roku, zastrzelono w jego okolicach około 200 osób, głównie młodych mężczyzn – jak króliki – gdy próbowali uciec z raju robotników, aby dotrzeć na Zachód. Upadek krainy szczęśliwości Żelazna pięść NRD już nieco podrdzewiała, gdy w latach 80. zaczęły się pojawiać pierwsze pęknięcia w murze. Dziedzictwo Lenina powierzono drżącym dłoniom starców, którzy odmawiali usunięcia się od władzy, ale nie mogli już dłużej zabronić swoim poddanym oglądania zachodnioniemieckiej telewizji za pomocą prostych anten dachowych. Niemcy Zachodnie stały się trzecią najsilniejszą gospodarką świata, z najbardziej stabilną walutą i nieprzebranym Skarbem Państwa. Niemcy wschodni, siedzący w swoich spartańskich mieszkankach, widzieli ten postęp w telewizorach, widzieli grille w ogrodach, błyszczące urządzenia kuchenne oraz Mercedesy, letnie wakacje, koncerty, kulturę. Koncert Michaela Jacksona po zachodniej stronie Bramy Brandenburskiej w 1988 r. przyciągnął pod Mur tłumy młodzieży z Niemiec Wschodnich, które chciały go posłuchać, ale Volkspolizei rozproszyła je gazem łzawiącym i zatrzymała wielu uczestników. Dziś, patrząc z perspektywy czasu, widzimy, że było wiele oznak nadchodzącego trzęsienia ziemi. Ale nocą, w czwartek 9 listopada 1989 roku byłem tak samo skołowany, jak każdy, kto słuchał konferencji prasowej Güntera Schabowskiego, sekretarza ds. komunikacji Biura Politycznego partii komunistycznej. O siódmej wieczorem minęła właśnie godzina nudnej i pustej gadaniny. A wtedy nagle padło: "Tak, to postanowione. Otwieramy granicę natychmiast". Kiedy wysłałem artykuł faksem do gazety w Brukseli, zadbałem o to, aby nie zabrzmiało to zbyt definitywnie: NRD oświadczyła, że otwiera granicę z Berlinem Zachodnim, napisałem. "Czy to prawda, co pan tam pisze?", zapytała z desperacją w głosie recepcjonistka hotelowa, która jako Niemka, zrozumiała mój napisany po holendersku tekst, wysyłając go. Powiedziała mi, że w ciągu ostatnich kilku tygodni jedna trzecia personelu hotelu uciekła już na zachód przez Węgry i Czechosłowację. Obawiała się, że wszyscy wyjadą, jeśli otworzy się granica. Z kilkoma kolegami poszliśmy zobaczyć, co się dzieje na Checkpoint Charlie, najbliższym przejściu granicznym. Ale był to punkt kontrolny tylko dla gości międzynarodowych, a nie dla Niemców. Nic jeszcze się nie działo. A potem, o 22.30, stało się to w końcu – prawie – oficjalne, bo jak podała zachodnioniemiecka telewizja publiczna: "Rząd NRD poddał się presji społeczeństwa. Wyjazdy na Zachód są od tej pory dozwolone. Bramy zostały szeroko otwarte". Szalone dni Miała to być jedna z najdziwniejszych nocy w moim życiu. Krótko przed północą przeszedłem w Checkpoint Charlie na zachodnią stronę muru, gdzie ludzi rozsadzały już emocje. Starsi ludzie płakali, potrząsając głowami. "Dass wir das noch miterleben können!" ("Jak to się stało, że tego dożyliśmy!"), wzdychali. Były łzy, uściski, zaciśnięte pięści i szampan oraz kufle piwa, wspólnie wypijane przez Berlińczyków z zachodu i wschodu. Wszyscy chwytali specjalne wydanie lokalnej gazety Berliner Zeitung z nagłówkiem: "Berlin ist wieder Berlin" (Berlin jest znów Berlinem). Ale były też niepokój i obawa. Setki młodych ludzi tańczyło w nocnych światłach na murze, niektórzy już odłupywali na pamiątkę kawałki betonowej konstrukcji. Rząd wschodni o niczym nie informował, a milicja oblewała czasem ludzi z armatek wodnych. Jej karabiny maszynowe nadal były załadowane. Co by się stało, gdyby tłum wyrwał się spod kontroli? O świcie, w piątek 10 listopada, coraz więcej wschodnich Berlińczyków było już w drodze. Ulice były pełne ludzi, a samochody utknęły w niekończących się korkach. Tego wieczoru przywódcy polityczni zachodnich Niemiec, od Helmuta Kohla po lidera socjaldemokratów Willy Brandta, wygłosili emocjonalne przemówienia do ogromnego tłumu przed Rote Rathaus, siedzibą burmistrza miasta. W sobotę były już miliony tych, którzy przeszli przez granicę, ze wschodu na zachód, ale szli również i w drugą stronę. Niewielu ludzi ze Wschodu pozostało tego dnia na Zachodzie – większość z nich wróciła do domu, już teraz pewna, że ta granica jest wreszcie nieodwracalnie otwarta. Nowo wyzwoleni obywatele NRD, w większości z ograniczonymi lub zerowymi ilościami zachodnioniemieckich marek, kupowali pornograficzne czasopisma i biuletyny z ogłoszeniami o mieszkaniach. Podziwiali salony BMW i Mercedesa, "okna wolnego świata". Ten zimny, słoneczny listopadowy weekend pełen był euforii. Na ulicach było mnóstwo ludzi, ale obyło się bez większych incydentów. Wszyscy byli hojni, uprzejmi, gotowi pomagać sobie nawzajem. Pamiętam kobietę, która próbowała dostać się do przepełnionego metra i pasażerów robiących miejsce dla jej niemożliwie wielkiego wózka, bo po postu byli życzliwi w panującym wokół chaosie. Pod okiem burmistrzów Berlina Wschodniego i Zachodniego, którzy uścisnęli sobie dłonie, buldożery rozwaliły mur przed godziną 8 rano w niedzielę. Było zimno. Gdy tylko przekopano trawiaste skarpy między zniszczonymi murami, pokazały się rdzewiejące tory tramwajowe – to był Potsdamer Platz, największy węzeł komunikacyjny w Europie w latach 30-tych XX w. – Kiedy byłyśmy młode, wszędzie tu były kina – powiedziały mi dwie starsze panie, które przyszły popatrzeć. Na obrzeżach Berlina i w głębi kraju odbywały się żywiołowe uroczystości – wszyscy byli już pewni, że granica została rzeczywiście otwarta. Rozmawiałem z pewnym człowiekiem, który mieszkał w mieście Blankenstein, na granicy Turyngii i Bawarii, który powiedział mi ze łzami w oczach: – Dla nas jest już za późno, ale dla naszych dzieci wszystko będzie w porządku. Potem historia potoczyła się lotem błyskawicy W grudniu 1990 r. ludzie zagłosowali na Helmuta Kohla jako pierwszego kanclerza zjednoczonych Niemiec. To był raczej nieoczekiwany wybór. Przez lata wydawał się on nudnym, nieinspirującym i czasami dość prowincjonalnym przywódcą, który we wrześniu 1989 r. ledwo przetrwał próbę usunięcia go przez własną partię. Ale to właśnie Kohl jako pierwszy zrozumiał, czego chcą Niemcy ze wschodu. Obiecał im "blünde Landschaften" (kwitnące krajobrazy) i że Niemcy połączą się ponownie w jeden wspólny kraj. Zdecydowanie, ale dyskretnie, odrzucał wszelką ortodoksję budżetową – tę niemiecką obsesję. Wschodnioniemiecka waluta znikła na śmietniku historii, a wkrótce potem cała NRD. W 1991 r. niemiecki parlament przeniósł swoją siedzibę z Bonn do Berlina. Pod koniec lat 90-tych Berlin był jednym wielkim placem budowy, a wkrótce na Potsdamer Platz wyrosły biurowce, mieszkania, sklepy i kina. Dzisiaj, kiedy spaceruje się wśród lśniących, rozległych gmachów rządowych Berlina, łatwo zapomnieć, że koszty zjednoczenia doprowadziły niemiecki Wirtschafstwunder, ich powojenny cud gospodarczy, do niestrawności. Zjednoczenie wywołało też głęboką frustrację wśród Niemców wschodnich, którzy czują, że przegrali na połączeniu z Zachodem i z globalizacją, która na nich spadła. Trzydzieści lat po upadku muru z Berlina Wschodniego zniknął zapach węgla brunatnego. Od 2005 roku przywództwo kraju jest w rękach kobiety z Niemiec Wschodnich. Ale w głowach niemieckich Ossies i Wessies, Mur nadal nie został do końca zniesiony. Rolf Falk, były korespondent zagraniczny belgijskiego dziennika De Standaard, pracuje w dziale komunikacji Parlamentu Europejskiego.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS