Blogs
Home/business/Za mao dyscypliny w budzecie by juz ciac stopy

business

Za mao dyscypliny w budzecie by juz ciac stopy

W srodowisku wysokich stop procentowych banki nie potrzebuja dodatkowej kroplowki w postaci oprocentowania rezerwy obowiazkowej. Odsetki na poziomie stopy referencyjnej czyli 575 proc. to transfer od podatnika do bankow komercyjnych uwaza Ludwik Kotecki czonek Rady Polityki Pienieznej.

November 17, 2024 | business

PB: Narodowy Bank Polski ma nową projekcję inflacji i wzrostu gospodarczego. Czy zmienia ona jakoś scenariusz dla stóp procentowych? Ludwik Kotecki : Kluczowa różnica w tej projekcji inflacji w porównaniu z poprzednią to ścieżka PKB. Niestety, wygląda ona gorzej we wszystkich trzech latach projekcji, czyli w okresie 2024-26. To istotna różnica w dół. Ponadto uważam, że nawet listopadowa projekcja PKB na 2025 r. może być nieco zbyt optymistyczna. Nie widzę czynnika, który w najbliższym czasie mógłby istotnie przyspieszyć wzrost gospodarczy do poziomu potencjalnego. Ani sytuacja wewnętrzna opisywana wskaźnikami produkcji, sprzedaży czy sytuacją na rynku kredytowym, ani sytuacja za granicą nie wskazują na jakieś szybkie odbicie aktywności gospodarczej. À propos sytuacji za granicą — czy chodzi tu tylko o spowolnienie w Niemczech i stagnację w całej strefie euro, czy również o czynniki ryzyka, takie jak wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA? Oczywiście wybór Donalda Trumpa to dodatkowy powód zwiększonej niepewności i prawdopodobnie będzie miał negatywne skutki dla Europy w postaci nieco słabszego wzrostu PKB i nieco wyższej inflacji, choć raczej w średnim terminie. Dodatkowo dochodzi kwestia wojny handlowej z Chinami, co też będzie raczej hamować wzrost. Jeśli chodzi o Polskę, to kluczowy będzie jednak stan koniunktury w Niemczech i stagnacja przedłużona prawdopodobnie przez niepewność polityczną związaną z przedterminowymi wyborami w tym kraju. Jaki jest z tego wniosek dla naszej polityki pieniężnej? Czy jest więcej argumentów za obniżką stóp procentowych, aby nieco wesprzeć gospodarkę, czy to nadal nie jest wskazane? Słabsze tempo wzrostu gospodarczego oznacza niższą presję inflacyjną. W związku z tym prawdopodobieństwo obniżek stóp procentowych w przyszłym roku raczej rośnie. Trudno jednak powiedzieć, kiedy dokładnie i w jakiej skali obniżki mogłyby nastąpić. Zakładam, że nie wcześniej niż w marcu będzie pierwsza możliwość dyskusji na ten temat, bo musimy mieć jasność co do tego, co będzie się działo z cenami energii i cenami administrowanymi, które zwykle w styczniu są zmieniane. Zakładam, przeciwnie do NBP, że ceny energii pozostaną niezmienione. Marcowa projekcja potwierdzi, jak sądzę, dochodzenie do celu inflacyjnego jak nie w 2025, to w 2026 r. Czy to wystarczy RPP do podjęcia decyzji o rozpoczęciu luzowania polityki pieniężnej, trudno w tej chwili przesądzać. Tak czy inaczej, nie sądzę, że ewentualne cięcia stóp będą mocne. Moim zdaniem należy je wprowadzać ostrożnie i stopniowo. Ale czy moment pierwszej obniżki nie przesuwa się już gdzieś na początek przyszłego roku w kontekście tego, o czym rozmawialiśmy wcześniej, czyli zwycięstwa Donalda Trumpa i stagnacji w Europie? Nie, bo istotne są też czynniki krajowe, np. sprawa cen energii. I na pewno nie mogą to być zbyt pochopne decyzje, z których RPP musiałaby się wycofywać, albo skutkujące przedłużeniem okresu z podwyższoną inflacją. Inflacja i tak utrzymuje się zbyt długo. Premier Donald Tusk wyraźnie powiedział, że chce dalszego zamrożenia tych cen... Też zakładam, że scenariusz bazowy z projekcji NBP zakładający odmrożenie cen raczej nie zostanie zrealizowany. Prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia z zamrożeniem cen, przynajmniej do połowy przyszłego roku. Warto byłoby jednak poznać szczegóły — w jakiej formie, jakim kosztem, czy będzie utrzymany bon energetyczny itd. Drugą kwestią są podwyżki innych cen administracyjnych, chodzi np. o opłaty za wodę, ścieki czy śmieci. Ich skalę i skutki dla inflacji poznamy w pierwszym kwartale przyszłego roku. W marcu zobaczymy również skutki podwyżki akcyzy na wyroby tytoniowe. Skoro mówimy o czynnikach krajowych, to jest jeszcze przyszłoroczny budżet, który zresztą RPP ostatnio analizowała. Jak on wpływa na perspektywy polityki pieniężnej? Niestety, budżet rozczarowuje. Okazało się, że zacieśnienie budżetowe w przyszłym roku będzie tylko symboliczne w ujęciu nominalnym, a w ujęciu strukturalnym prawdopodobnie nie będzie go w ogóle. To oznacza, że nadzieja na bardziej zdyscyplinowane finanse publiczne, co byłoby argumentem za przyspieszeniem obniżek stóp procentowych, była płonna. Cały czas mamy do czynienia z luźną polityką fiskalną, zarówno w tym, jak też w przyszłym roku, której sytuacja makroekonomiczna nie uzasadnia. Mamy wzrost gospodarczy na poziomie około 3 proc. PKB, a deficyt sektora finansów utrzymuje się na poziomie 5-6 proc. PKB. Optymalny byłaby policy mix, czyli kombinacja polityki pieniężnej i fiskalnej, gdzie polityka pieniężna byłaby trochę luźniejsza, a fiskalna bardziej zacieśniona. To ma się jednak wydarzyć dopiero po 2025 r. Rząd tłumaczy większy deficyt dużym wzrostem wydatków na obronność... Wysoki deficyt jest spowodowany zwiększonymi wydatkami obronnymi, ale tylko w części. Są inne obszary, gdzie nie zdecydowano się na oszczędności. Być może dopiero w 2026 r. będziemy mieli jakieś bardziej zdecydowane działania konsolidacyjne w budżecie, ale brakuje informacji, jak to ma przebiegać. W średniookresowym planie budżetowo-strukturalnym, gdzie jest nakreślona czteroletnia ścieżka zmniejszania deficytu, rząd wskazuje na przyjęcie strategii wyrastania z niego dzięki wzrostowi gospodarczemu. Tymczasem tempo wzrostu PKB może być zbyt wolne i to nie wystarczy, żeby wyrosnąć z deficytu w terminie czterech lat. Rozmawiając o polityce pieniężnej, skupiamy się na stopach procentowych, ale wiemy, że bank centralny dysponuje również innymi instrumentami. Czy nie ma pomysłów, by po nie sięgnąć? Na przykład po stopę rezerwy obowiązkowej, którą banki odprowadzają do NBP, albo po oprocentowanie tej rezerwy? Mamy obecnie około 350 mld zł nadpłynności w sektorze bankowym. NBP wchłania ją głównie sprzedając, bankom bony pieniężne, ale również przez utrzymywanie rezerwy obowiązkowej i przyjmowanie depozytów na koniec dnia. Sęk w tym, że za obowiązkową rezerwę bank centralny płaci bankom komercyjnym relatywnie wysokie oprocentowanie. Mamy do czynienia z niekonsekwencją — z jednej strony NBP dużym kosztem ściąga płynność z rynku, z drugiej jeszcze jej dolewa, wypłacając wysokie odsetki od rezerwy. To kilka miliardów złotych. Wszystkie liczące się banki centralne dawno już zredukowały oprocentowanie rezerwy obowiązkowej do zera. My natomiast wciąż tego nie zrobiliśmy, a oprocentowanie jest najwyższe w Unii Europejskiej i nie bardzo wiadomo, dlaczego. Wcześniej argumentowano to pandemią COVID-19, ale to już dawno nie jest aktualne. W środowisku wysokich stóp procentowych banki nie potrzebują takiej dodatkowej kroplówki. Co więcej, oprocentowanie obowiązkowej rezerwy na poziomie stopy referencyjnej, czyli 5,75 proc., jest de facto transferem od podatnika do banków komercyjnych. W jakim sensie? Skoro NBP ponosi wysokie koszty z tytułu odsetek od rezerwy, to zmniejsza swój zysk, a tym samym potencjalne wpłaty do budżetu państwa. To są pieniądze, które powinny trafić do budżetu, a nie pozostawać w rękach banków. Uważam, że to jest sytuacja, którą należy bardzo szybko przeanalizować i podjąć decyzje. W literaturze ekonomicznej wskazuje się, że rezerwa obowiązkowa może m.in. spełniać funkcję fiskalną, przysparzając dochodów bezpośrednio bankowi centralnemu, a pośrednio państwu. Tak byłoby, gdyby była nieoprocentowana. Zmniejszenie oprocentowania rezerwy ma najczęściej jednak zwiększać efektywność polityki pieniężnej. To był argument Europejskiego Banku Centralnego, gdy to oprocentowanie obniżał do zera. Co więcej, trzeba przypomnieć o ujemnych kapitałach własnych NBP. Mając podobny problem, bank centralny Czech w październiku ubiegłego roku obniżył oprocentowanie rezerwy obowiązkowej do zera. Ostatnio Adam Glapiński, prezes NBP, zaprzeczał jednak, jakoby NBP prowadził analizy na temat oprocentowania rezerwy. Z mojej wiedzy wynika, że od lipca do listopada toczyła się dyskusja w banku centralnym, a NBP wykonał pewne prace analityczne w związku z bardzo wysokim oprocentowaniem rezerwy obowiązkowej. Przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji taka kompleksowa analiza o skutkach obniżenia oprocentowania rezerwy obowiązkowej byłaby niezbędna. Wszystkie liczące się banki centralne dawno już zredukowały oprocentowanie rezerwy obowiązkowej do zera. My natomiast wciąż tego nie zrobiliśmy, a oprocentowanie jest najwyższe w Unii Europejskiej i nie bardzo wiadomo, dlaczego. Banki ostrzegają, że w przypadku obniżenia oprocentowania rezerwy obowiązkowej one obniżą oprocentowanie depozytów dla klientów. Nie rozumiem tego argumentu. Banki dziś płacą za depozyt około 4 proc. rocznie, same otrzymując od NBP niemal 6 proc. za obowiązkową rezerwę. Rezerwa obowiązkowa stanowi zabezpieczenie wkładów wniesionych przez klientów. Odsetki od niej są pozyskiwane praktycznie bez ryzyka. Koszt pozyskiwania kapitału przez banki jest bardzo niski, co wynika z nadpłynności w sektorze. Banki po prostu nie muszą konkurować o depozyty, skoro i tak mają nadpłynność. W poprzednim roku z NBP popłynęło do banków komercyjnych ponad 20 mld zł. Biorąc jednak pod uwagę główny cel polityki pieniężnej, czyli stabilizowanie inflacji, czy obniżenie oprocentowania rezerwy obowiązkowej byłoby skutecznym instrumentem w kontekście kanałów transmisji tej polityki? Czy osiągnęlibyśmy dzięki temu oczekiwany rezultat? Tak, ponieważ przestalibyśmy w ten sposób zwiększać płynność w sektorze bankowym, zwiększając tym samym efektywność polityki pieniężnej. Wysoka nadpłynność powinna także stać się interesująca dla ministra finansów, który mógłby jej części użyć do bieżącego finansowania deficytu. Do tego jednak musiałyby wrócić emisje bonów skarbowych, czyli krótkoterminowych skarbowych papierów wartościowych. Wspomniał pan, że w sprawie oprocentowania rezerwy brakuje kluczowej analizy. Jak w tym kontekście ocenia pan współpracę między zarządem NBP a RPP? Rada podejmuje decyzje dotyczące polityki pieniężnej, ale ich podstawą powinny być analizy dostarczane przez zarząd. Czy ta współpraca jest optymalna? Niestety, nie jest. Chociaż trochę się poprawiła, wciąż daleko jej do optymalnej. Spotykając się z kolegami z poprzednich kadencji RPP, słyszę, jak bardzo inaczej wyglądała ich współpraca z prezesami, z całym zarządem i pracownikami banku centralnego w poprzednich latach. Wtedy byli włączani w codzienne funkcjonowanie banku centralnego, mieli wgląd we wszystkie ważne sprawy szeroko rozumianej polityki pieniężnej. Dziś tego nie ma. Wprawdzie spotykamy się dwa razy w miesiącu, ale otrzymujemy tylko niezbędne minimum materiałów na kilka dni przed posiedzeniem. Jeśli wnosimy o dodatkowe analizy, to są one realizowane z dużym opóźnieniem lub w długim terminie. Właśnie tak było z kwestią rezerwy obowiązkowej — prezes Glapiński obiecał, że zajmie się tym, ale wyniki tych prac nie dotarły do całej RPP. Czy to nie utrudnia wykonywania waszego mandatu? Tylko bardzo trudno jest udowodnić i wykazać, że coś jest niezbędne, aby sprawować ten mandat w optymalny sposób. Niestety, brakuje pełnej otwartości i chęci korzystania z ogromnej wiedzy analityków NBP z jednej strony i członków RPP z drugiej. Można tylko nad tym ubolewać. Zgodnie z prawem RPP jest przecież organem NBP na równi z prezesem i zarządem.

SOURCE : pb
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS