Home/business/W dniu egzekucji osiwia w ciagu kilku sekund. Smierc za mieso

business

W dniu egzekucji osiwia w ciagu kilku sekund. Smierc za mieso

W dniu egzekucji mia osiwiec w ciagu paru sekund a zesztywniaa reka nie bya w stanie wozyc do ust ostatniego papierosa. By przerazony straznicy musieli sia wywlekac go z celi. Tak opisywa ostatnie chwile skazanego na smierc Stanisawa Wawrzeckiego jego wspowiezien. Gowny oskarzony w tzw. aferze miesnej stana po raz pierwszy przed sadem 20 listopada 1964 r. a juz piec miesiecy pozniej zosta powieszony. Po latach ten wyrok zosta okrzykniety mordem sadowym a sedzia ktory go wyda by znany jako funkcjonariusz stalinowskiego aparatu represji.

October 11, 2024 | business

Oskarżonych było więcej, ale Wcześniej było spektakularne aresztowanie i "nadmuchanie" afery do rozmiarów zorganizowanej przestępczości, zagrażającej bezpieczeństwu kraju. Tymczasem chodziło "tylko" o nielegalny obrót , którego w tamtych czasach brakowało na oficjalnym rynku. Podobnie zresztą jak wielu innych produktów żywnościowych i codziennego użytku. "U nas w MHM wszyscy kradną" Wszystko zaczęło się od jednego anonimowego donosu, który trafił do Komisji Kontroli stołecznej PZPR. List miał opisywać dokładnie mechanizm działania "podziemnego" systemu handlu mięsem, które trafiało na czarny rynek, ale pod przykrywką legalnej produkcji i sprzedaży. Donos zaczynał się od słów: "U nas w MHM wszyscy kradną" i prezentował ze szczegółami proceder, który skutkował wprowadzaniem nielegalnego mięsa do obrotu. Jak to działało? Pracownicy fałszowali dane o "ubytkach" , "spod lady". Zyski trafiały do kieszeni kierowników sklepów i dyrektorów odpowiedzialnych za handel mięsem w Warszawie. "Niektóre sklepy miejskiej sieci handlowej stawały się ni mniej, ni więcej tylko paserami sprzedającymi kradziony towar. Ale nadwyżki mięsne z warszawskich zakładów były wyprowadzone nie tylko do sklepów. Część z nich trafiła do prywatnych masarni jako dodatkowy przydział, również nigdzie nie ewidencjonowany, a więc wymykający się wszelkim kontrolom" — pisała w latach 60. w "Życiu Literackim" reporterka sądowa Barbara Seidler. Śledztwo na szeroką skalę Donos trafił na odpowiedni grunt. Rozpoczęło się na szeroką skalę. W ciągu kilku miesięcy aresztowano ponad 500 osób, zarzuty postawiono prawie 800 podejrzanych. Pracownicy zakładów mięsnych, zastraszani przez funkcjonariuszy milicji, szybko zaczęli ujawniać szczegóły całej operacji, momentami nawet na wyrost, byle tylko uniknąć odpowiedzialności. Dyrektor MHM Warszawa-Praga Stanisław Wawrzecki, którego uznano za "mózg" całej operacji, miał przyznać się do winy już trzy dni po aresztowaniu. Liczył na to, że za szczerość dostanie mniejszy wyrok i że w ogóle tego rodzaju przestępstwo zostanie potraktowane jako niegroźny sposób na walkę z trudnościami na rynku. Bardzo się przeliczył. Szybka kariera na miarę PRL Stanisław Wawrzecki był wtedy dyrektorem Miejskiego Przedsiębiorstwa Handlu Mięsem Warszawa Praga. Urodzony w 1921 r. w rodzinie rolniczej, jako 20-latek przyjechał do Warszawy, by zrobić tam szybką karierę. Działał aktywnie w PZPR i m.in. dzięki temu awansował na stanowisko dyrektora MHM. Oprócz wysokiej pensji, służbowego samochodu i mieszkania, Wawrzecki otrzymał też "w pakiecie" duży prestiż i ogromne wpływy w odpowiednich kręgach. Później, już po aresztowaniu, media pisały o jego majątku, na który składało się m.in. " ". Ale tego wszystkiego nie było widać na zewnątrz. "Stanisław Wawrzecki żył skromnie, ponieważ wiedział, że posiadanie luksusowych rzeczy groziłoby wpadką. Złoto, które gromadził, zakopywał w ogródku" — czytamy na facebookowym profilu Historia, o której się nie mówi. Media, które w latach 60. szeroko omawiały "aferę mięsną" sugerowały, że Wawrzecki nie wszedłby w przestępczy proceder, gdyby nie został w niego wciągnięty przez "mafię" prywaciarzy — właścicieli zakładów mięsnych, którzy byli żądni wzbogacenia się za wszelką cenę. "Dyktator mięsny Śródmieścia" – tak nazywała Wawrzeckiego "Polska Kronika Filmowa". "Sądzi Kryże? Szykuj krzyże!" Wawrzecki po aresztowaniu przyznał, że brał łapówki od kierowników sklepów mięsnych, w sumie ok. 3,5 mln ówczesnych złotych. Oprócz niego oskarżono czterech dyrektorów handlu mięsem, czterech kierowników sklepów i właściciela masarni. Prokurator zażądał trzech kar śmierci, ostatecznie orzeczono jedną. Ponad 40 lat później, w odpowiedzi na kasację rzecznika praw obywatelskich, sąd przyznał, że taki wyrok nie zostałby wydany, gdyby nie fakt, że sprawców "afery mięsnej" sądzono w tzw. trybie doraźnym. "Według sądu, tamten proces miał określony cel propagandowy" — pisał w 2011 r. "Newsweek". — "Według wielu opinii, był to mord sądowy, a wyrok wydano faktycznie na najwyższych szczeblach władzy — nalegać miał na to szef PZPR Władysław Gomułka". Bez prawa do apelacji, bez prawa do pogrzebu Co oznaczał tryb doraźny? Wprowadzony przez komunistów w 1945 r. (dekretem Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej), był specjalnym, zaostrzonym trybem orzekania kary. Za przestępstwa uznane za zagrożenie dla stabilności i bezpieczeństwa państwa przewidywał nawet karę śmierci. Zgodnie z art. 175 ust. 2 Konstytucji orzekanie w trybie doraźnym dopuszczalne jest tylko w czasie wojny, jednak w przeszłości tryb ten był nadużywany, w szczególności w pierwszych latach po II wojnie światowej, jak i w czasie stanu wojennego, w latach 1981-1983. Nie dopuszczał możliwości odwołania, a wyroki były natychmiast wykonywane. Tak się stało również w przypadku Stanisława Wawrzeckiego, chociaż jego prawnicy do samego końca walczyli o unieważnienie orzeczenia. Wnosili o zmianę trybu sądzenia, ale wniosek został odrzucony. Wnieśli kasację, ale odrzucono ją ze względów formalnych. Próbowali nakłonić prokuratora generalnego, aby wniósł rewizję nadzwyczajną, lecz to także się nie udało. Podobnie jak prośba o ułaskawienie, wniesiona przez adwokata w ostatniej dobie przed zaplanowaną egzekucją. Również bez skutku. . Jego współwięzień opowiadał potem reporterom, że skazany miał osiwieć w ciągu kilku sekund i nie był w stanie sam zapalić ostatniego papierosa. Rodzina nie miała prawa do pogrzebu. Wyrok uchylony, ale o 40 lat za późno Po niemal 40 latach od egzekucji, w 2004 r. Sąd Najwyższy — uwzględniając kasację rzecznika praw obywatelskich Andrzeja Zolla — orzekł, że wyroki zapadły z rażącym naruszeniem prawa i uchylił je. W 2007 r. warszawski sąd uznał, że bliscy Wawrzeckiego nie dostaną rekompensaty za skonfiskowany wówczas majątek — mieszkanie, dom pod Warszawą, a także kilka kilogramów złota w sztabkach i biżuterię. Jeszcze później z oddzielnym powództwem wystąpił jeden z synów skazanego — Andrzej Wawrzecki, który domagał się rekompensaty za śmierć ojca w wysokości 500 tys. zł. Jak informował w 2011 r. "Newsweek", sąd przyznał 200 tys. zł. "Cześć tato, widzimy się za tydzień" Drugi syn Stanisława Wawrzeckiego — Paweł — jest znanym aktorem. Wiele razy w mediach wypowiadał się na temat afery mięsnej i wyroku swojego ojca. W dniu śmierci Stanisława Wawrzeckiego miał 15 lat. O swoim ostatnim spotkaniu z ojcem opowiadał w filmie Leszka Ciechońskiego i Piotra Pytlakowskiego "Śmierć w majestacie prawa": "Wychodziłem rano do szkoły, ojciec się przygotowywał, przed południem miał odlatywać samolotem. Wszedłem do pokoju stołowego i powiedziałem: »No to cześć tato, widzimy się za tydzień«". Zatrzymanie na Okęciu Ale nie było żadnego "za tydzień", bo Wawrzeckiego zatrzymano na lotnisku Okęcie, gdy wracał z podróży służbowej i od razu skuto kajdankami. Później Paweł Wawrzecki zobaczył ojca na procesie, ostatniego dnia. — Byłem na ostatnim słowie taty w sądzie — wspominał "Gazecie Wyborczej". — Nie chcę dziś o tym mówić. Słowa, słowa, jakby się worek z mąką rozsypał. I co z tego? Nic.

SOURCE : businessinsider_pl
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS