Sensacja wyborcza w Rumunii. Niedoceniony kandydat na prowadzeniu

Elena Lasconi, reprezentująca centroprawicową partię USR, wyprzedziła Ciolacu o zaledwie kilkaset głosów, obydwoje osiągając identyczny procent poparcia na poziomie 19,16 proc. Biorąc pod uwagę tak niewielką różnicę, nie jest jeszcze jasne, kto z nich zmierzy się w decydującej rundzie wyborów. Tymczasem na prowadzeniu, z wynikiem zbliżającym się do 23 proc., plasuje się Calin Georgescu, postać do tej pory nieznana większości elektoratu, reprezentująca ultraprawicowe, prorosyjskie poglądy. Jego sukces jest traktowany jako absolutna sensacja bieżących wyborów, a dane publikowane przez Stały Urząd Wyborczy potwierdzają jego niespodziewane prowadzenie. "Wynik wyborów jest taki, że Rumunia przegrała i może przegrać jeszcze bardziej" – napisał komentator Andrei Craciun na portalu gazety Libertatea. "Przegrać może wszystko, co było podstawą rumuńskiej demokracji, jak słaba by nie była: integracja w ramach NATO i Unii Europejskiej" – dodaje analityk. Analizując tę sytuację, media i eksperci są zgodni – jest to kompromitacja dla instytucji badania opinii publicznej, które nie przewidziały takiego obrotu spraw. Przedwyborcze sondaże sugerowały, że to Ciolacu stanie w szranki z liderem radykalnie prawicowej partii AUR, George'em Simionem, który ostatecznie zajął czwarte miejsce. Niedzielne exit polle również nie przewidziały sukcesu Lasconi. Zwycięstwo Georgescu, polityka o antysystemowych i prorosyjskich inklinacjach, wzbudza w Rumunii poważne zaniepokojenie. Obawy te dotyczą przede wszystkim możliwości dominacji radykalnej prawicy w zbliżających się wyborach parlamentarnych, które zaplanowane są na najbliższą niedzielę, 1 grudnia.