Blogs
Home/health/Zmeczony jak Polak "Mamy prawo bo wciaz na tle Unii sie zaharowujemy"

health

Zmeczony jak Polak "Mamy prawo bo wciaz na tle Unii sie zaharowujemy"

W latach posttransformacyjnych norma i wrecz nobilitacja stao sie zapracowywanie sie. Powodem do dumy. A ze tracimy zycie osobiste Coz sa rzeczy wazne i wazniejsze jak sie wtedy mawiao. I teraz mamy efekty. Ludzi wypalonych zestresowanych chronicznie zmeczonych i rodziny w ktorych nie ma nic co by je aczyo bo zamiast pielegnowac wiezy rodzice przepracowali ten czas mowi w rozmowie z Onetem dr Anna Kieszkowska-Grudny psycholozka i psychoterapeutka szefowa Instytutu BezStresu.

September 16, 2024 | health

Magda Gałczyńska, Onet: Czy my, Polacy pokolenia posttransformacyjnego, faktycznie się zaharowujemy? Czy też sobie wmawiamy, że jesteśmy przepracowani, bo na przykład źle sobie pracę organizujemy? I kluczowe — skąd bierze się stereotyp "zmęczonego jak Polak"? Dr Anna Kieszkowska-Grudny,: Jesteśmy zmęczeni jak Polak, bo Polak w krajach OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju-red.) wciąż pracuje najdłużej i najwięcej. I to o ponad 60 godz. rocznie więcej niż średnia w tym obszarze gospodarczym i ponad 270 godz. więcej rocznie niż Niemcy, pracujący najmniej. Więc poniekąd mamy do tego prawo. Choć to żaden powód do świętowania. Przykładem niemal ikonicznym są choćby polscy lekarze specjaliści. Schemat dnia: do godz. 14 w państwowej klinice, potem bieg do prywatnego gabinetu i tam siedzenie do 21. Jak nie dłużej. Otóż to. Jak o tym słyszą ludzie z zachodu Europy, to włos im się jeży. I nie dziwi, że taki lekarz jest non stop zmęczony. Jak ten przysłowiowy Polak, nie przymierzając. A konsekwencje, patrząc bardzo pesymistycznie, mogą być przerażające, bo lekarz zmęczony równa się lekarz u progu wypalenia zawodowego, czy potencjalnie popełniający błędy. Niestety, przypłaca to też często własnym zdrowiem i życiem – średnia życia lekarza jest krótsza o około 10 lat w porównaniu do ogólnej populacji. Moja koleżanka, zatrudniona w szpitalu w Irlandii, ma w umowie o pracę zakaz zatrudnienia gdziekolwiek poza jej macierzystą jednostką. I właśnie na tym polega ta odpowiedzialność pracodawcy. Tyle że ten pracodawca musi zapewnić takiemu pracownikowi odpowiednie, godne wynagrodzenie. "Kultura »zapier...u« nie wzięła się znikąd" Czyli jeśli w Polsce pracodawca tego godnego wynagrodzenia zapewnić nie może, to co? To stąd ten nasz pęd do zaharowywania się? Działa syndrom: "więcej pracujesz, więcej masz?" Kilka lat temu głośno komentowane były słowa prof. Marcina Matczaka , który wywołał ferment stwierdzeniem, że: "tacy ludzie (w domyśle pokolenie Z -red.) nie są gotowi pracować po 16 godzin na dobę, żeby osiągnąć sukces". To nie jest takie proste. Jak zresztą nic w psychologii. Kultura "zapierd..u" nie wzięła się znikąd. Zanim powiem o motywach, chcę jakoś osadzić tę rozmowę w realiach naukowych. Jednym z podejść do motywacji jest teoria B.J. Fogga, która mówi, że każde nasze działanie musi mieć jakiś cel. A co ten cel determinuje? Według Fogga, żeby jakieś działanie było skuteczne, musi mieć motyw, możliwości i zachęty. I pokolenie X oraz Y wszystkie te trzy czynniki miało. A mianowicie, mieliśmy określone bodźce, które motywowały nas do działania. Kariera metodą "szybkiej ścieżki"? I owszem. W latach 90. i później nowy rynek pracy dopiero się w Polce kształtował. Możliwości awansu dla tych zaharowujących się były niemal nieograniczone. Oczywiście, generalizuję, bo każda sytuacja każdej jednostki jest odmienna, jednak próbujemy ocenić całość. I w tej całości wyraźnie widać, że w epoce transformacji i zaraz po niej polski rynek ewidentnie doceniał tę "kulturę wypruwania żył". To były niewiarygodnie dynamiczne przemiany gospodarcze, my wchodziliśmy w demokrację, rynek wchodził w kapitalizm i dopiero się tworzył... My byliśmy w tej zmianie i widzieliśmy – jeśli nie u siebie, to u kogoś innego, że "więcej pracujesz, to więcej masz". Po latach obowiązywania doktryny socjalizmu pod tytułem: "czy się stoi, czy się leży, stała pensja się należy", w Polakach pobudzonych wolnym rynkiem odżyła ambicja? I przeholowali? Zarobili się? O, to na pewno. Okazało się nagle, że możliwości dynamicznego rozwoju są niemal nieograniczone. I ludzie w to się sami wkręcili. W ten kierat, pod tytułem: "pracuj więcej, dostaniesz więcej". Życie prywatne jakby zeszło na drugi, jeśli nie na trzeci, czy wręcz ostatni plan. I to mimo tego, że w głębi świadomości każdy z nas jest hedonistą. I jeśli może wybrać wygodę, to ją zwykle wybierze. Tu raczej wybierał mrzonkę o wygodzie, którą miała mu przynieść jakaś bliżej nieokreślona przyszłość. Agnieszka jest przed pięćdziesiątką. Co wieczór mówi sobie: weź, przestań się bać Bowiem lata posttransformacyjne były jakby zaprzeczeniem tej zasady. Normą i wręcz nobilitacją stało się zapracowywanie się. Powodem do dumy. A że tracimy życie osobiste? Cóż, są rzeczy ważne i ważniejsze, jak się wtedy mawiało. I mamy teraz efekty. Ludzi wypalonych, zestresowanych, chronicznie zmęczonych i rodziny, w których nie ma nic, co by je łączyło, bo zamiast pielęgnować więzy, rodzice przepracowali ten czas. "Polak robi się wściekły, sfrustrowany, i permanentnie zmęczony" Można ich ganić? Że w tej pogoni za "złotym dolcem" się zatracili? Nie, absolutnie. Tak ich — czy, powiem wprost, nas — ukształtowały czasy. A te były takie, że my startowaliśmy w dorosłe życie w stanie gigantycznego deficytu. Samochodu, mieszkania — to z potrzeb podstawowych. Ale również z deficytem praw, przywilejów i wolności. Tak, pokolenie X, jak Y doświadczało jeszcze tego, że żeby wyjechać za granicę, to trzeba było pójść do urzędu wojewódzkiego, mieć książeczkę wizową, oddać paszport po powrocie. I to zaspokajanie tego gigantycznego deficytu potrzeb było motorem tej harówki, tego kieratu, w jaki w czasach rodzącego się i później okrzepłego kapitalizmu w Polsce wpadło pokolenie X i Y. Do tego dochodzi jeszcze przecież przekazany im z domów rodzinnych system wartości. A zarówno pokolenie wyżu powojennego, jak poprzednie— czyli ludzi urodzonych w latach 1925-1945 — miało niezwykle wysoki etos pracy. To praca definiowała człowieka, dodawała mu wartości. I jak tu się dziwić, że X czy Y tak chętnie godziły się harować, jak przysłowiowy "wół"? Było nawet takie, ewidentnie pejoratywne określenie tych niepracujących, że to są "niebieskie ptaki". Słowem, osoby nieodpowiedzialne. Dokładnie. I to w nas, X czy Y wciąż siedzi. I często niszczy od środka. Bo wydaje się nam, że jeśli wybierzemy rodzinę, a nie pracę, to będziemy takim właśnie "niebieskim ptakiem". I tkwimy w tym błędnym kole harówki, roboty przynoszonej do domu i znów wyjścia do roboty. I Polak robi się wściekły, sfrustrowany, i permanentnie zmęczony. Takie są skutki długoterminowego narażenia na stres, który pozornie — dobrowolnie — wybieramy. A tzw. wyścig szczurów? Pozornie zarzucony, ale mówiąc kolokwialnie, w części "korpo" realnie wciąż chyba istnieje? Podobnie, jak w każdym pracowniku na w miarę eksponowanym stanowisku, istnieje lęk, że jeśli nie pojawię się w pracy, to "ten drugi", czy "ta druga" wskoczy na moje miejsce? Wyścig szczurów był, jest i, obawiam się, w niektórych miejscach, będzie. I zapytam wprost. Czy ktoś, kto ten wyścig szczurów wygra, staje się kimś lepszym? A staje się? Ma awanse, "widać go". Kogo to nie kusi? No dobrze, choć w sumie ten niby-wygrany ciągle pozostaje szczurem, który tkwi w jakiejś klatce. Czy tego na pewno chcemy? ZOBACZ: Samotność zabija polskich seniorów. Szkodzi niczym wypalenie 15 papierosów dziennie "Zetki też niosą brzemię" Ten "sens ludzki", te "wartości rodzinne" czy "życie prywatne" dla pokolenia X czy Y stało się czymś mniej istotnym. Praca była bożkiem. Zetki, czyli pokolenie Z, urodzone w latach 1995-2012, zdają się ten schemat przełamywać. Zetki nie maja zamiaru się zaharowywać, Zetki chcą mieć swoje życie, spotkania z przyjaciółmi, relaks. Dla X czy Y sama formuła "relaksu" chyba trąci jakąś herezją. Czyli co, Zetki znalazły zdrowy balans? One się nie przemęczą? To mit. Zetki też niosą brzemię zmęczenia. Jak to? Czytam przecież wiele artykułów, mówiących m.in. o tym, że taki pracownik z pokolenia Z spóźnia się do pracy, bo musi zjeść śniadanie ze znajomymi w śniadaniowni. Rzecz dla X czy Y nie do wyobrażenia. Powiem więcej. W jednej z edycji studiów biznesowych, których jestem pomysłodawczynią, Akademii Przywództwa Kobiet, realizowanej przy współpracy z Akademią Leona Koźmińskiego, zdarzyło się jednej z pań, która prowadziła firmę, że przyszedł młody człowiek do pracy. Wcześniej zamówiono mu komputer i miejsce do pracy. Tak się złożyło, że ten sprzęt nie przyszedł na czas. I ten nowy, młody pracownik usiadł przed biurkiem, gdzie nie było komputera. Rozejrzał się, wstał, poszedł do kadr i złożył wypowiedzenie. Nie do uwierzenia. Mówię z perspektywy pokolenia X czy Y. O, absolutnie możliwe. Dla Zetek. Bo to Zetki właśnie pokazują — znów generalizuję, bo poziom startu ludzi z pokolenia Z w życie może być skrajnie różny — że jednak ten "deficyt początkowy" startu w życie już u tej grupy wiekowej prawie nie występuje, bo ich rodzice są w innym miejscu życia. Już swoje przepracowali i zyskali, dzięki czemu mogą swojemu dziecku zapewnić, choćby, mieszkanie . Ci z pokolenia Z pewne podstawowe potrzeby mają już zaspokojone, więc łatwiej jest myśleć im o jakości życia. To jest bardzo ważne. To nie jest pokolenie deficytu, a raczej bardziej dążące do poprawy jakości życia. W dużo większej mierze niż X, oni łapią balans, bo mają w większości podstawowe potrzeby zaspokojone. Ich szklanka już jest do połowy pełna, podczas gdy X lub Y, po obaleniu komuny, nawet tej szklanki nie mieli. "Jeśli długotrwale lekceważymy złe samopoczucie, to kończy się to chorobą" I tyrali, z nosami przy ziemi? Do dziś tyrają, teraz jako "sandwich generation", bo muszą zapewnić jakiś start tym nastolatkom w domach i zaopiekować się równocześnie wymagającymi opieki, chorymi często rodzicami? No, łatwo nie mają, to pewne. Pozornie nie mają wyboru, muszą tyrać nawet w wybitnie nieprzyjaznej firmie. Jednak trzeba się zastanowić. To znaczy? Viktor Frankl, wybitny psycholog i promotor logoterapii, który przeżył cztery obozy koncentracyjne w czasach II wojny światowej, mawiał, że nawet w sytuacji bez wyboru zawsze pozostaje jakiś wybór. I my, te wykończone X lub Y, też ten wybór mamy. Jaki niby? Możemy "zdecydować nogami". Czyli po prostu wyjść z pracy, gdzie nas źle traktują, zrezygnować z niej. Łatwo mówić, ale jak ma się kredyt, dzieci i rodziców na głowie, to "decydowanie nogami" jakoś traci na atrakcyjności. Niby tak, ale to nie ma być decyzja "na hop siup". Musimy się poważnie zastanowić. Bo jeśli stres w pracy sprawia, że coraz trudniej nam normalnie funkcjonować, a mimo to codziennie biegniemy do tego kieratu, to skutki mogą być bardzo szkodliwe nie tylko dla nas. To znaczy? Jeśli, co typowe dla X i Y, długotrwale lekceważymy złe samopoczucie, jeśli pracujemy niejako wbrew sobie, żeby dostać kolejne "głaski" od szefostwa, to kończy się to chorobą. Po prostu. Najczęściej, z gatunku tych psychicznych lub psychosomatycznych. Czyli, choćby, alergiami, zespołem jelita drażliwego, chronicznym zmęczeniem i, co gorsze, depresją, uzależnieniami, wypaleniem zawodowym. To nie są "fochy", to są realne choroby, na które zapadamy, bo od zawsze praca była i jest dla nas ważniejsza niż nasz dobrostan. W tym aspekcie my, pokolenie X i Y, jako pracownicy jesteśmy na równi pochyłej. "Z Zetkami nie jest tak fajnie, jak by się mogło wydawać" A Zetki? One czy oni mają na to sposób? Pozornie. Ten ich balans między pracą a życiem prywatnym też jest bardzo chwiejny. Dlaczego? Wydawać by się mogło, że przedstawiciele tego pokolenia Z wolą nawet mniej zarobić, byle "żyć swoim życiem". Słowem, mieć czas na siebie i dla siebie. Ale na to też potrzeba środków. Jak już mówiłam, pokolenie Z pewne podstawowe potrzeby ma już zaspokojone, głównie dzięki tej harówie ich rodziców, z pokolenia X lub Y. Ale z tymi Zetkami też nie jest tak fajnie, jak by się mogło wydawać. Im też nie jest lekko. I oni też mają prawo do zmęczenia. Jak ten przysłowiowy Polak. Po pierwsze, często ich oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością. Mają aspiracje, żeby dużo zarabiać, bez samoświadomości, że czasem nie mają jeszcze odpowiednich kompetencji. Po drugie, jeśli otrzymują wynagrodzenie, które ich nie zadowala, to często uznają, że w ogóle nie warto pracować, bo lepiej wycofać się do swojej "bańki". Hobby, komputera, znajomych. Dom zapewnią zaharowani rodzice z pokolenia X lub Y. I mamy błędne koło. I kolejna rzecz. Ci młodzi, te Zetki mają jednocześnie ogromną potrzebę afiliacji. Czyli, żeby ich "dopieścić" w miejscu pracy? Nie "dopieścić". Oni po prostu chcą — i mają prawo chcieć — czuć się w pracy dobrze. Jasne, zareagowałam jak typowy X czy Y, dla którego "praca jest, jaka jest, ale musi być". I to zrozumiałe, bo większość pokolenia X czy Y tak właśnie czuje, że praca to nie jest "ochronka". Jednak to błędne przekonanie. I to bardzo. Tak pokolenie X, jak Y znosiło zbyt wiele niewygód w tej pracy. Być może ten swoisty bunt Zetek jest na to jakąś odpowiedzią. Tyle że, wrócę do już zaczętego wątku, tym Zetkom też nie jest tak fajnie. Ta ich potrzeba afiliacji, czyli akceptacja i dobra atmosfera w miejscu pracy to jest chyba główna potrzeba. Chcą być z ludźmi i z tymi ludźmi czuć się dobrze. Paradoksalnie, co pokazują najnowsze badania, to jest pokolenie, w którym co trzeci młody człowiek przed 30. ma rozpoznane zaburzenia lęku społecznego, czyli tzw. fobię społeczną. Z czego to się bierze? To są młodzi ludzie, którzy panicznie boją się kontaktu z innymi. A jednocześnie ogromnie tego kontaktu pragną. Chcieliby przyjść do biura, ich pracodawca też tego pragnie, ale nie są w stanie się przełamać, by do tych ludzi wyjść. To są lęki pokolenia FOMO ( fear of missing out , lęk przed tym, że coś nas ominie-red.), pokolenia Zetek, które życie poznawało i poznaje za pośrednictwem smartfona lub komputera. Te Zetki z potrzebą afiliacji i, jednocześnie, z narastającymi objawami fobii społecznej, będą uciekać z typowej biurowej czy grupowej pracy przy pierwszych słowach krytyki pod ich adresem. To też jest ich męczarnia, a jednocześnie ogromne wyzwanie dla pracodawców i dla rynku pracy. Bo w świat wkracza nie pokolenie life-work-balance, jak to się potocznie o Zetkach mówi, ale pokolenie, które świat poznawało z ekranu komputera. I tym pokoleniem trzeba się jakoś zaopiekować, bo ono już jest, jak ten Polak, potwornie zmęczone psychicznie. Samą myślą, że może albo musi być w biurze obok innych ludzi. I może, jak najbardziej też ma do tego prawo, także przewlekły stres i zmęczenie czuć. Choć inne są jego źródła niż u jego zaharowanych rodziców z pokolenia X czy Y. My, zaharowani w biurach z wyboru, a pokolenie Z zaharowane samą myślą o byciu w biurze. Nie brzmi to dobrze. Bo nie jest dobrze. Ktoś, tam na górze, musi wymyślić jakiś "złoty środek", tak dla przepracowanych X i Y, jak dla zestresowanych i ucyfrowionych, pragnących ludzi i jednocześnie się ich bojących Zetek. Pracodawcy wydają się mylić człowieka z maszynami, choć nawet te potrzebują przestoju, serwisowania, regularnych przeglądów, czy wymiany części. Zatem, czy naprawdę chcemy zaprzeczać, że stres i zmęczenie w pracy istnieją i to bez względu na pokolenie, które reprezentujemy? I nawet, jeśli to obraz w dużym uproszczeniu, to jeśli pracodawcy się z tym nie zmierzą, to rynek pracy po prostu runie.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS