Home/entertainment/Film "Napad" na Netflix jest inspirowany prawdziwa historia. Co wydarzyo sie w filii Kredyt Banku w 2021 roku

entertainment

Film "Napad" na Netflix jest inspirowany prawdziwa historia. Co wydarzyo sie w filii Kredyt Banku w 2021 roku

Micha Gazda zdecydowa sie na odswiezenie jednej z najokrutniejszych historii w polskiej kryminalistyce. Wyrezyserowany przez niego "Napad" nawiazuje do mordu jakiego dokonano w warszawskim Kredyt Banku 3 marca 2001 roku. Co sie wydarzyo

October 21, 2024 | entertainment

Michał Gazda zdecydował się na odświeżenie jednej z najokrutniejszych historii w polskiej kryminalistyce. Wyreżyserowany przez niego "Napad" nawiązuje do mordu, jakiego dokonano w warszawskim Kredyt Banku 3 marca 2001 roku. Co się wydarzyło? W rolę dociekliwego śledczego Tadeusza Gazdy wciela się , który skutecznie rozszyfrowuje morderców, a przy okazji daje się poznać jako niezłomny detektyw. Choć oś fabularna nieco różni się od tego, co naprawdę stało się przy ulicy Żelaznej, to kontekst został zachowany. Jak wyglądał naprawdę przebieg wydarzeń sprzed 23 lat? Kto stoi za jedną z najgorszych zbrodni w Polsce? Zbrodnia w Kredyt Banku Był marcowy ranek. Sobota, czyli dzień pracujący dla osób obsługujących klientów w filii nr 6 I oddziału Kredyt Banku przy ul. Żelaznej w Warszawie. Pan Stanisław Wóltański był ochroniarzem w placówce. To nie miał być jego dyżur, a Krzysztofa Matusika. Panowie zamienili się jednak na prośbę tego drugiego. Nie było to jednak zrządzenie losu, a perfidnie uknuty plan, którego finał okaże się brutalniejszy niż niejeden film. W dniu wspomnianego dyżuru pana Stanisława nagle w drzwiach pojawił się kolega z pracy, Krzysztof Matusik. Nie tego spodziewał się 50-letni pracownik banku. Był zdziwiony, ale otworzył koledze, który miał wrócić się po uniform pracowniczy. W jednej w chwili życzliwa dyskusja przerodziła się w jatkę, od której wszystko się zaczęło. Pana Stanisława ogłuszono. Krzysztof Matusik już wtedy wiedział, że nie może wycofać się z założonego planu, dlatego pośpiesznie poszedł po swoich wspólników, czyli Grzegorza Szelesta oraz Marka Rafalika. Wiedzieli, że ten dzień skończy się zabójstwem aż czterech osób. Wszystko mieli zaplanowane co do minuty. O 9:00 w banku pojawiły się kasjerki, które tego dnia miały dyżur: 29-letnia Mariola Młynarska, 29-letnia Agnieszka Radulska oraz 33-letnia Anna Zembaty. Jedna z nich zaczynała dopiero pierwszy dzień w nowej pracy. Oprawcy doskonale znali ich harmonogram pracy, w końcu wśród nich był jeden pracownik banku. Znali także mechanizmy, którymi posługiwano się w podobnych placówkach. Dwóch z nich pracowało w ochronie, a trzeci był niespełnionym muzykiem. Jak później przyznają śledczy, po ich chaotycznym ataku widać było, że nie są zawodowcami, a to ich pierwsza zbrodnia. Jednak to, co powalało najbardziej, to zimne i przekalkulowane działanie. Cztery ofiary w Kredyt Banku Stanisław Wóltański został zaatakowany w piwnicy po tym, gdy został tam przeniesiony. Grzegorz Szelest oddał w jego stronę strzały, które okazały się śmiertelne. Nie przemyśleli najwyraźniej tylko tego, gdzie na tę krótką chwilę, zanim przyjdą kasjerki, powinni ukryć ciało. W końcu znaleźli miejsce i pośpiesznie zaczęli wkładać zwłoki 50-latka do ukrytej pod wykładziną studzienki odpływowej. Przepełnieni adrenaliną czekają na Annę, Agnieszkę i Mariolę. Drzwi koleżankom otwiera kolega z pracy, Krzysiek. Żadna z nich nie spodziewa się, że za chwilę straci swoje życie. Bez strachu zamieniają kilka zdań z Krzysztofem, po czym schodzą do piwnicy, aby otworzyć sejf z gotówką. To w tym momencie wyrosło przed nich trzech oprawców. Nie miały gdzie uciec, a napastnicy stawali się agresywni. Tak jak zapewniali, mieli im nic nie zrobić, a jedyne, na czym im zależało, to zawartość sejfu. Byli wściekli, gdy okazało się, że po prognozowanych przez nich milionach nie było śladu. Mieli jedynie ponad 100 000 złotych, z czego 30 000 złotych było w obcych walutach. Wściekłość zwyciężyła z ostatnimi pokładami rozsądku. Grzegorz Szelest oddał strzały w tył głowy kobiet. W toku śledztwa nazwano je "strzałami katyńskimi". Mijały godziny od otwarcia, a Kredyt Bank był mimo wszystko zamknięty. Rodziny ofiar zainteresowały się brakiem kontaktu z kobietami, a syn kierownika, który był chłopakiem jednej z kasjerek, podniósł alarm, gdy jego ukochana nie pojawiła się w umówionym miejscu po pracy. Kierowany intuicją pojechał pod Kredyt Bank, który był zamknięty, ale przez okno można było dostrzec włączone nadal sprzęty. To zaniepokoiło go do tego stopnia, że zatelefonował do ojca, a ten z kolei do zastępcy dyrektora oddziału. Szybko przy Żelaznej pojawili się funkcjonariusze policji, którzy po wybiciu szyby i wejściu do środka, przeżyli szok. Ich oczom ukazały się cztery leżące ciała pracowników banku. Brakowało także pieniędzy w sejfie i podręcznych rzeczy ofiar, w tym walkmanów i telefonów komórkowych. Zaczął się wyścig z czasem. Mordercy z ulicy Żelaznej W tym samym czasie Krzysztof Matusik z kolegami wierzyli, że ich plan był planem doskonałym, pozbawionym jakiejkolwiek rysy. Usunęli taśmy z monitoringu, zorganizowali sobie alibi i odjechali czerwonym fiatem do rodzinnej miejscowości. Wrócili do podwarszawskiego Łochowa, z którego pochodzili, licząc, że tam przeczekają najgorsze. W Kredyt Banku w tym czasie śledczy zbierali dowody i próbowali poznać prawdę o tej straszliwej zbrodni. Mijały tygodnie, a policjanci zebrali ponad 1000 śladów, przesłuchano ponad 500 osób, ale nadal nie znaleziono sprawców. Jednak według detektywów najczęściej sprawcy znajdują się w pierwszym tomie sprawy. Tak było i w tym przypadku. Śledczy zwrócili uwagę na brak włamania, a także znajomość terenu banku, a w szczególności piwnicy, w której w studzience schowano ciało pana Stanisława. Nie mógłby o tym wiedzieć nikt spoza pracowników. Dotarli do Krzysztofa Matusika, Grzegorza Szelesta i Marka Rafalika. Ten ostatni miał być najsłabszym ogniwem według oceny psychologicznej i to właśnie on pierwszy złamał się, odpowiadając śledczym na pytanie związane z morderstwem. Do tej pory każdy z nich trzymał się wspólnie ustalonej wersji. Rafalik się wyłamał. Skazani na dożywocie Mordercy w dniu napadu szacowali, że uda im się wynieść z banku nawet pół miliona złotych. Realna kwota była zdecydowanie niższa i szybko ją wydali. Matusik sprawił sobie samochód, Rafalik opłacił studia narzeczonej, a Szelest kupił złotą biżuterię. Resztę według ich zeznań "przepili i przeżarli". Sprawę bestialskiego mordu śledziła cała Polska. Grzegorz Szelest, który miał być odpowiedzialny za pociągnięcie za spust, bez skrupułów i w pozbawiony szacunku sposób opowiadał o zbrodni: zeznawał Każdy z nich został skazany na dożywocie, różni się jedynie czas warunkowego zwolnienia. Grzegorz Szelest będzie mógł starać się o opuszczenie murów więziennych po 40 latach, Krzysztof Matusik po 35, a Marek Rafalik po 25.

SOURCE : pudelek
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS