Blogs
Home/entertainment/Anna Czartoryska-Niemczycka wiem ze wielu osobom moje zycie moze wydawac sie bajka

entertainment

Anna Czartoryska-Niemczycka wiem ze wielu osobom moje zycie moze wydawac sie bajka

Gdy rodzi sie dziecko zycie wywraca sie do gory nogami. Mamy dla siebie mniej czasu pojawia sie stres jestesmy niewyspani. To nie jest atwy moment dla zwiazku. ... Jako moda dziewczyna czesto stawiaam relacje na ostrzu noza dzis wiem ze to nie jest dobra droga. Taki chwilowy kryzys moze byc szansa na to by pogebic zwiazek zblizyc sie do siebie odkryc sie na nowo i lepiej sie zrozumiec mowi Plejadzie Anna Czartoryska-Niemczycka. Aktorka szczerze opowiada o swoim zyciu rodzinnym i zawodowym.

September 27, 2024 | entertainment

Anna Czartoryska-Niemczycka w rozmowie z Plejadą: Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu Michał Misiorek, Plejada.pl: W jednej z piosenek na twojej płycie "Euforia/Panika" śpiewasz: "W doskonałości swej tak niedorzeczna, bezkonfliktowa i zawsze bezsprzeczna. Jestem tak grzeczna, aż niebezpieczna". To o tobie? Anna Czartoryska-Niemczycka : Tak! Kiedyś często słyszałam, że jestem za grzeczna, że powinnam pokazać więcej pazura i stać się bardziej wyrazista. Czułam na sobie dużą presję. W pewnym momencie mi się ulało. Stwierdziłam, że jestem, jaka jestem i nie ma w tym nic złego. Pomyślałam sobie: a właśnie, że będę grzeczna! I poprosiłam Pawła Bulaszewskiego, żeby napisał dla mnie piosenkę, która będzie protest songiem grzecznej dziewczynki. Bywały momenty, kiedy chciałaś pokazać, że szalona i niegrzeczna też potrafisz być? Kilka dekad temu próbowałam trochę zaszaleć. (śmiech) W granicach rozsądku, oczywiście! Skrycie marzyłam, by zostać gwiazdą rocka, miewałam więcej szczęścia niż rozumu, ale zazwyczaj trzymałam się ustalonych zasad. Rodzice dawali mi sporo wolności, więc chyba miałam poczucie, że bunt dla samego buntu nie ma sensu. Nie zależało mi na tym, by prowokować i na siłę wyróżniać się z tłumu. Czyli nigdy żadnego skandalu nigdy nie chciałaś wywołać? W życiu! Bardzo źle bym się z tym czuła. Do dziś, gdy mam chęć wypowiedzieć się na jakiś budzący emocje temat, zazwyczaj dochodzę do wniosku, że przyniesie to więcej złego niż dobrego. Media polaryzują nasze społeczeństwo, clickbaitowe tytuły stały się normą. W czasach, kiedy ludzie tak bardzo chcą zaznaczyć, po której stronie światopoglądowego sporu stoją, staram się szukać raczej tego, co nas łączy, niż dzieli. Nie jest to łatwe, ale to moja mała rewolucja. Wychowałam się w domu, w którym staraliśmy się dążyć do kompromisu . I tego się trzymam. Myślę, że tylko poprzez porozumienie możemy coś prawdziwie i trwale zmienić. Nigdy nie słyszałaś, że z takim podejściem kariery w show-biznesie nie zrobisz? Mnie nigdy nie interesowała kariera, która polegałaby na tym, że zabłysnę, zrobię wokół siebie zamieszanie, a potem się w tym spalę. Myślę, że skandal i związane z nim negatywne emocje, w pewnym momencie zaczynają nas samych zżerać od środka. Zależy mi na dobrych relacjach z ludźmi. Myślę, że więcej możemy zrobić, działając razem, niż walcząc ze sobą. Wolę, żeby o mnie nie mówili, niż żeby mieli mnie atakować. Staram się nie narzucać nikomu na siłę. Jeśli komuś podoba się to, co robię, zapraszam do teatru na moje spektakle. Jeśli nie, rozejdźmy się w zgodzie i tyle. Może spotkamy się w innych okolicznościach. Anna Czartoryska-Niemczycka wspomina szkołę teatralną: pewne docinki i komentarze były niepotrzebne Pierwszym krokiem w stronę artystycznego świata i szeroko pojętego show-biznesu w twoim przypadku była szkoła teatralna. Jak ty się w niej odnajdywałaś? Nie miałaś poczucia, że nie do końca pasujesz do ludzi, których tam spotkałaś? Myślę, że każdy student szkoły teatralnej mógł mieć chwilami takie poczucie. Wywodziliśmy się z różnych środowisk, mieliśmy na koncie różne doświadczenia, różne ścieżki doprowadziły nas do tego miejsca. Łączyła nas za to ogromna chęć kreowania, wyrażania siebie i szukania inspiracji. Każdy jednak lubił coś innego i inaczej patrzył na ten zawód. Wszyscy mniej lub bardziej działaliśmy sobie na nerwy, podkręcaliśmy się wzajemnie i sprawdzaliśmy, kto, na co się odważy. Wielokrotnie miałam poczucie, że interesuje mnie inne aktorstwo i inny rodzaj sztuki, niż moich kolegów i koleżanek z roku. Każdego z nas próbowano skłonić do szukania poza naszym naturalnym emploi i to było dla nas wszystkich trudne. Wyjście z roli grzecznej dziewczynki kosztowało mnie mnóstwo pracy, musiałam robić wiele rzeczy wbrew swojej intuicji. Nie mam o to do nikogo pretensji, bo na tym polega szkoła teatralna. Ale dopiero później – w życiu zawodowym – przekonałam się, że mam takie warunki, jakie mam i że to też stanowi ogromną wartość i pozwala mi grać różnorodne role. Ta droga do zaakceptowania siebie zaprowadziła mnie w pewnym sensie do punktu wyjścia, ale dziś jestem dużo bardziej świadoma siebie samej i swoich możliwości. Twoje nazwisko i korzenie robiły jakieś wrażenie na studentach i profesorach? Na wszelkie możliwe sposoby z nich żartowano, byłam zawsze klasową "księżniczką", ale nie było w tym złośliwości, raczej życzliwość i sympatia. Myślę, że to, że moi przodkowie mieli duży wkład w historię polskiego teatru, też nie było bez znaczenia, bo temat często pojawiał się na zajęciach, zwłaszcza u siejącej postrach wśród studentów profesor Lasockiej. Starałam się być zawsze dobrze przygotowana z teorii, żeby nie było wstydu. (śmiech) Twoi wykładowcy nie przekraczali żadnych granic? Nie stosowali metod, które zamiast otwierać studentów, zamykały ich? Czytałam o tym, co działo się w innych szkołach i nie przypominam sobie, żeby u nas dochodziło do tak drastycznych sytuacji. Miałam wspaniałego opiekuna roku – Wiesława Komasę, który rozbudzał naszą wyobraźnię i dawał nam poczucie bezpieczeństwa. Mnie takie podejście było bliskie, ponieważ wychowywałam się za granicą, chodziłam do szkoły w Holandii, potem kontynuowałam edukację w międzynarodowych placówkach i wszędzie tam normą było, że uczniów motywuje się pozytywnie, zachęcając, by rozwijali swoje talenty. Niestety, do niedawna w szkołach artystycznych często uważano, że uczniem trzeba wstrząsnąć, że trzeba go skrytykować i upokorzyć, żeby wziął się w garść. Że trzeba człowieka złamać, by wyleciał z niego piękny motyl, że z cierpienia rodzi się piękno. Może na kogoś to działa, ale myślę, że młodzi ludzie do rozwoju potrzebują przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Profesor Komasa to rozumiał i zawsze nam je zapewniał. Czyli nie masz żadnych traumatycznych wspomnień ze szkoły teatralnej? Nie. Aczkolwiek uważam, że jako studenci mogliśmy być wobec siebie bardziej empatyczni. Każdego dnia odsłanialiśmy się, mierzyliśmy się z trudną dla wszystkich materią, więc pewne docinki i komentarze były niepotrzebne. Ale wtedy wszyscy wychodziliśmy z założenia, że trzeba być dzielnym i przyjmować złośliwości z dystansem albo zbywać je żartem. Przez długi czas głośno się o tym nie mówiło. Dopiero teraz na rynek wchodzi młode pokolenie, które walczy o swoje i dla którego nie ma tematów tabu . W związku z tym zostają wprowadzane procedury, które mają aktorom zapewniać poczucie bezpieczeństwa i sprawiać, by pewne granice nie były przekraczane. Bardzo to doceniam. Bywało, że na planie filmowym czy serialowym reżyser czy inny aktor zachował się wobec ciebie w sposób dalece odbiegający od profesjonalnego? Wiele razy znalazłam się w sytuacjach, które nie były profesjonalne od strony organizacyjnej, komunikacyjnej czy po prostu – międzyludzkiej. Teraz postawiłabym granice, a wtedy uważałam, że profesjonalny aktor to taki, który nie będzie sprawiał problemów i zagra w każdych warunkach. Nawet jeśli pojawiały się problemy, zaciskałam zęby i grałam dalej. Dziś wychodzę z założenia, że profesjonalizm polega na niezgadzaniu się na to, żeby ktoś był wobec mnie nieprofesjonalny i na sygnalizowaniu tego, że coś dzieje się nie tak. Ale wiele się zmieniło w ostatnich latach w naszej branży. I to właśnie dzięki kilku osobom, które odważyły się odezwać jako pierwsze. Masz na koncie role w norweskiej i brytyjskiej produkcji. Po tych doświadczeniach nie zamarzyło ci się spróbowanie swoich sił w Hollywood? Oczywiście, że zamarzyło. Ale najpierw miałam dużo propozycji w Polsce, a potem wyszłam za mąż i pojawiły się dzieci. Nie było więc opcji, żebym wyjechała za granicę i chodziła tam na castingi. Poza tym tutaj grałam pierwszoplanowe role w serialach i pracowałam w cenionych warszawskich teatrach, miałam możliwość pracy przy projektach, które dawały mi satysfakcję i spełnienie, a tam musiałabym zaczynać wszystko od zera. Pracując z language coachem na planie kręconego w Polsce brytyjskiego serialu, przekonałam się, że dziewczynom z Europy Środkowo-Wschodniej, nawet mówiących dobrze po angielsku, będzie bardzo trudno zawalczyć o pierwszoplanowe role , ze względu na akcent. Myślisz, że jeszcze zdecydujesz się powalczyć o role za granicą? Być może tak. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Aktorski świat bardzo się otworzył. Powstały międzynarodowe platformy castingowe, można nagrywać self tape'y i wysyłać je do reżyserów obsad w innych krajach. Poza tym dziś różnorodność jest wartością, a kiedyś dla osób spoza Stanów Zjednoczonych nie było zbyt wielu ciekawych ról. Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Anna Czartoryska-Niemczycka szczerze wyznaje: to był dla mnie trudny moment Mimo że masz na koncie sporo filmowych i serialowych ról, to od kilku lat rzadko można zobaczyć się na małym i dużym ekranie. Z czego to wynika? Zauważyłam, że w moim przypadku propozycje przychodzą falami. Ostatnia była tuż po pierwszym lockdownie . Zagrałam wtedy w serialach "Usta usta" i "Kowalscy kontra Kowalscy". Obie produkcje, mimo sympatii widzów, miały pecha. Pierwsza została dotknięta przez pandemię i niedane nam było dokończyć wszystkich zaplanowanych odcinków. Druga była na rosyjskiej licencji, więc po wybuchu wojny w Ukrainie, zrezygnowano z jej kontynuacji. A potem urodził się Stefan. Myślę, że tak naprawdę dopiero teraz nadszedł moment, kiedy jako rodzina jesteśmy na tyle zorganizowani, że mogłabym sobie pozwolić na wejście w jakiś większy projekt . Na szczęście, sporo gram w teatrze. Bywało tak, że telefon z propozycjami w ogóle do ciebie nie dzwonił? Tak. To był dla mnie trudny moment. Miałam dobry start, mogłam przebierać w propozycjach i wydawało mi się, że tak będzie już zawsze. I o ile po urodzeniu pierwszego dziecka telefon z propozycjami dość szybko się rozdzwonił, to po urodzeniu drugiego – długo milczał. I znowu myślałam, że tak będzie zawsze, myślałam, że może pora rzucić ten zawód, ale w końcu postanowiłam na tyle, na ile mogłam, wykorzystać twórczo ten czas. Nagrałam płytę "Euforia/Panika", a potem niespodziewanie, gdy byłam już w trzeciej ciąży, pojawiła się propozycja zagrania w Teatrze Capitol. To był spektakl "O co biega?", w którym gram do dziś. Nauczyłam się we wszystkim widzieć dobre strony. Gdy przez jakiś czas nie mam pracy, moja rodzina bardzo na tym korzysta. Nie mam więc powodów, żeby się nadmiernie frustrować. Zakładam jednak, że były też propozycje ról filmowych czy serialowych, które otrzymałaś, a z których nie skorzystałaś. Jeśli odmawiasz, to najczęściej z jakiś powodów? Wtedy, gdy scenariusz jest źle napisany albo gdy rola jest mało ciekawa. Unikam też grania w taśmowych produkcjach, bo uważam, że łatwo w nich popaść w rutynę, stracić pewną dociekliwość, a ja lubię mieć czas, by stworzyć wiarygodną postać, opowiedzieć o jej emocjach i relacjach. To jest dla mnie ciekawe i na takiej pracy mi zależy. A co jeśli w scenariuszu są rozbierane sceny? W "Usta usta" były rozbierane sceny i uważam, że świetnie nam wyszły. Były bardzo zabawne i dużo wnosiły do fabuły. Ale kiedyś zaproponowano mi rolę, która ograniczała się do jednej erotycznej sceny. Wtedy odmówiłam. Reżyserzy i producenci nie obrażają się, gdy im odmawiasz? Tego nie wiem. To pewnie zależy od okoliczności. Raz odmówiłam, bo wiedziałam, że będę chciała mieć zaraz kolejne dziecko i nie byłabym się w stanie zaangażować w żaden większy projekt. Szczerze powiedziałam o tym reżyserowi. Mam wrażenie, że to docenił. Kiedyś zdarzyło mi się źle ocenić scenariusz. Zrezygnowałam z roli, a potem okazało się, że wyszedł świetny film. Musiałam wziąć to na klatę. Nie wiem, czy ten reżyser będzie chciał ze mną jeszcze kiedyś pracować... Ale nie ma sensu zastanawiać się, co by było gdyby. Trudno. Uważam, że jeśli podjęło się jakąś decyzję, trzeba ponieść jej konsekwencje. Zdaje się, że kiedyś odmówiłaś Patrykowi Vedze. Tak, byłam w ciąży, to był sam początek, więc nie chciałam nikomu mówić. Musiałam zrezygnować, tłumacząc się brakiem terminów, co reżyser chyba odebrał jako kiepską wymówkę, ale wyjaśniliśmy to sobie kilka miesięcy później. Myślę, że nie ma do mnie o to żalu, zwłaszcza że praca z nim na zdjęciach próbnych była dla mnie ciekawym aktorskim wyzwaniem. Chciałabyś jeszcze zagrać w jakimś jego filmie? Nie wiem. Mieliśmy pracować ze sobą wiele lat temu. Od tego czasu on nakręcił sporo filmów, z których jedne były mniej, a inne bardziej udane. Część z nich miały mocne światopoglądowe przesłanie, które nie zawsze podzielałam. I mimo że wiele osób wychodzi z założenia, że aktorzy są tylko od grania, to ja jednak uważam, że w pewnym stopniu podpisujemy się pod przekazem filmu czy serialu . Dlatego jeżeli wydźwięk całego dzieła byłby niezgodny z moimi przekonaniami, nie wiem, czy chciałabym w nim wziąć udział. Obecnie sporo grasz na deskach teatralnych – głównie w stołecznym Teatrze Capitol. Dużo radości, satysfakcji i spełnienia ci to daje? No pewnie! Uwielbiam grać w spektaklach komediowych. Mam wrażenie, że działają one na widzów wręcz terapeutycznie – zwłaszcza "O co biega?". Ta sztuka jest tak absurdalna i zabawna, że ludzie nie są w stanie powstrzymać śmiechu. Przez chwilę zapominają o swoich problemach i świetnie się bawią. Potem wychodzą z teatru rumiani, radośni, z błyszczącymi oczami. Mimo że gramy to przedstawienie od lat, cały czas zapraszam na nie kolejne osoby, które jeszcze go nie widziały. Widząc reakcje publiczności, mam pewność, że każdy, kto wybierze się na tę sztukę, świetnie spędzi czas i wróci do domu rozbawiony i zrelaksowany. Od jakiegoś czasu możemy oglądać cię też w spektaklu "Razem czy osobno?" wystawianym na Foksal 11 – nowej scenie Teatru Capitol. Nie tylko w nim grasz, ale też śpiewasz i tańczysz. Ta rola to dla ciebie duże wyzwanie? Dla mnie największym wyzwaniem jest kabaretowo-standupowa forma tego spektaklu. Zdarzało mi się śpiewać komediowe piosenki i pomiędzy nimi mówić parę słów do publiczności, ale nigdy nie grałam w niczym, co miałoby konwencję zbliżoną do "Razem czy osobno?". W tej sztuce wychodzimy do widzów, zagadujemy ich, czasem nawet wciągamy na scenę. Nigdy nie wiemy, co nam odpowiedzą i jak rozwinie się sytuacja. Są tacy, którzy wyrywają się do tego, by wejść z nami w dialog. A są też tacy, którzy spuszczają wzrok w obawie przed tym, że zostaną przez nas zaczepieni. Dodatkowo, forma tego przedstawienia jest taka, że każda z nas gra wiele ról, pozostając wciąż tą samą postacią. Brzmi tajemniczo i skomplikowanie, ale to chyba właśnie było dla mnie największym wyzwaniem. W tym spektaklu zabieracie widzów w podróż po świecie damsko-męskich relacji i szukacie odpowiedzi na pytanie, czy lepiej być razem, czy osobno. Ty wyobrażasz sobie życie w pojedynkę? W ogóle nie. I absolutnie nie tęsknię za czasami, gdy byłam singielką. Ale znam osoby, które wiodą satysfakcjonujące życie w pojedynkę. Najważniejsze to nie nudzić się ze sobą, być ciekawym świata i otwartym na różne relacje – nie tylko miłosne, ale też rodzinne, przyjacielskie czy zawodowe. Anna Czartoryska-Niemczycka o mężu: jeśli chodzi o sprawy fundamentalne, jesteśmy do siebie podobni Gdy poznałaś Michała, od początku wiedziałaś, że będzie twoim mężem? To była miłość od pierwszego wejrzenia? To było tak dawno temu... (śmiech) Ale myślę, że oboje szybko wiedzieliśmy, że to jest to. Czym on cię zauroczył? Czym zrobił na tobie wrażenie? Wzrostem! (śmiech) A tak serio, to poczuciem humoru i wielkim sercem. Wy jesteście do siebie podobni, czy jednak jesteście dowodem na to, że przeciwieństwa się przyciągają? Wiadomo, że pod pewnymi względami się różnimy. Ale doszliśmy już do tego, że nie wszystko musimy robić razem. Każde z nas ma swoją przestrzeń i swoich znajomych, z którymi może realizować swoje pasje. Natomiast jeśli chodzi o sprawy fundamentalne, jesteśmy do siebie podobni. Ważne są dla nas te same wartości, oboje dążymy do kompromisów , mamy podobną wizję tego, jak chcemy wychować nasze dzieci. To bardzo ułatwia wspólne życie. Długo zastanawialiście się nad tym, czy powiedzieć głośno o tym, że jesteście razem? Mieliśmy świadomość, że im dłużej utrzymamy to w tajemnicy, tym dłużej będzie to tylko nasze. Dziś show-biznes funkcjonuje trochę inaczej, ale wtedy było tak, że jeżeli jakiś fakt z twojego prywatnego życia wychodził na jaw, media momentalnie go zagarniały i robiły z nim, co chciały. Czytałam artykuły o sobie, które od początku do końca były wymyślone. Naprawdę? Tak. Kiedyś przeczytałam, że pojechałam z Michałem samochodem w wielką podróż po Europie. Mało tego, przy artykule umieszczono mapę, na której zaznaczono miejsca, które rzekomo odwiedziliśmy. Nic takiego nie miało nigdy miejsca! W pewnym momencie zgłupiałam i zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno o czymś nie zapomniałam. (śmiech) W każdym razie – po moich wcześniejszych doświadczeniach z show-biznesem – wiedziałam, że w momencie, w którym prasa dowie się, że jestem z Michałem, nasze życie nie będzie już tylko nasze. Dlatego też zdecydowaliśmy się wziąć ślub w tajemnicy. Chcieliśmy, żeby to był nasz moment, nasza przysięga i by byli przy nas tylko ci, którzy dobrze nam życzą i chcą cieszyć się naszym szczęściem. Od momentu, kiedy wyszło na jaw, że jesteście razem, mieliście paparazzi codziennie pod oknami? Może nie codziennie, ale zdarzało się, że szliśmy do restauracji na obiad, a następnego dnia w mediach ukazywały się zrobione nam z ukrycia zdjęcia. W sumie straszne nudy. Nie wiem, kogo to interesuje, ale ja czułam się jak przestępca, którego ktoś próbuje przyłapać na gorącym uczynku. Gdy ktoś cię goni, naturalne jest to, że chcesz uciec, schować się gdzieś. Kiedyś uciekając w ciąży przed śledzącym mnie samochodem, przestraszyłam się, że z nerwów mogę zrobić coś głupiego lub niebezpiecznego, więc pojechałam na posterunek policji. I jak zareagowali na to policjanci? Przyjęli moje zgłoszenie, wyszli na zewnątrz i chyba wylegitymowali tych paparazzich, żebym mogła spokojnie odjechać. Na szczęście to było dawno i nie tęsknię za tym. Uwierz mi, bycie śledzonym wcale nie jest komfortowe, zwłaszcza gdy ktoś fotografuje twoje dzieci. Nigdy nie wiadomo, w jakim celu to robi. Jak zatem udało wam się utrzymać datę i miejsce ślubu w tajemnicy? Początkowo planowaliśmy wziąć ślub w czerwcu. Data szybko wyszła na jaw, media zaczęły rozpisywać się o przygotowaniach – oczywiście, większość informacji była wyssana z palca, a paparazzi oznajmili nam, że czują się zaproszeni. Poczułam, że wszystko wymyka się spod kontroli . Przecież to nie miał być event, tylko bardzo ważne dla nas, intymne wydarzenie! Postanowiliśmy więc przenieść ślub i zaprosiliśmy wyłącznie najbliższych, którym powiedzieliśmy o nowej dacie w ostatniej chwili. W związku z tym, że to była Wielkanoc, nikogo nie dziwiło to, że nasza rodzina zaczęła zjeżdżać się do Warszawy z różnych stron świata. Do ostatniej chwili udało się utrzymać wszystko a tajemnicy, a my mieliśmy piękny, kameralny ślub, o jakim marzyliśmy. Po ślubie dla plotkarskich mediów byłaś już nie tylko "księżniczką", ale też "żoną miliardera". Jaki masz stosunek do tych przydomków? Na początku bardzo mnie wkurzały. Z czasem nabrałam do nich dystansu i dziś traktuję je z przymrużeniem oka. Poza tym wydaje mi się też, że zapracowałam już na swoje nazwisko jako aktorka i wokalistka. Zagrałam trochę ról w serialach, od lat jeżdżę po Polsce ze spektaklami i koncertami. Dzięki platformie, jaką jest Instagram, mogę na bieżąco udzielać prawdziwych informacji na swój temat, opowiadać o swoich rolach i pokazywać siebie taką, jaką jestem. Jeśli ktoś w tym wszystkim nadal chce widzieć we mnie "księżniczkę", nie przeszkadza mi to. Anna Czartoryska-Niemczycka o swoim życiu: wielu osobom może wydawać się bajką Joanna Przetakiewicz często powtarza, że pieniądze szczęście dają. Zgadzasz się z tym? Pieniądze przede wszystkim dają względne bezpieczeństwo i ułatwiają nam życie. Dają nam dostęp do edukacji, opieki zdrowotnej, pozwalają podróżować, zapewniają dach nad głową. Nie gwarantują nam ani zdrowia, ani miłości, ani szczęścia, ale na wielu polach dają nam wybór. To, jak decydujemy się nimi gospodarować, może doprowadzić nas do sukcesu lub do upadku. Bardziej więc niż złotych klamek, staram trzymać się złotego środka i rozsądnie planować przyszłość. To, w co inwestujemy nasze zasoby – nie tylko pieniądze, ale naszą uwagę, energię, nasz talent i czas, stanowi po latach nasz "dorobek". Historia mojej rodziny pokazuje, że koniec końców najważniejsze to, co nosimy w sobie – zdrowie, wykształcenie, odporność psychiczna, relacje z bliskimi. Dzięki temu, niezależnie od tego, co wydarzy się w naszym życiu, będziemy mieli podstawę do tego, by budować je od nowa w każdych warunkach. Masz poczucie, że prowadzisz wystawne, luksusowe życie? To zależy od tego, jaką przyjmiesz perspektywę. Wiem, że wielu osobom moje życie może wydawać się bajką. Ale przecież to nie ostrygi – których nie jadam, czy buty z czerwoną podeszwą – których nie noszę, czynią je naprawdę szczęśliwym. Dlatego uważam, że tak ważne jest, aby, poza pieniędzmi, mieć wykształcenie, wiedzę, zdrowie, zaufanych doradców, kochającą rodzinę, świetnych współpracowników... Wiem, że znowu wymieniam te same rzeczy, ale moim zdaniem to jest to baza, bez której nie da się zbudować szczęśliwego życia. Kiedyś powiedziałaś, że twoje dzieci mają większość ubrań po sobie. Myślę, że twoja wypowiedź zdziwiła sporo osób. Moim zdaniem w tym, że moje dzieci noszą ubrania po sobie lub po kuzynach, nie ma żadnego obciachu. Wydaje mi się to normalne i racjonalne, zwłaszcza że nowe rzeczy także muszą przejść próbę błotnych kąpieli i rozlanej zupy pomidorowej. Mam duży sentyment do ubranek, w którym chodziły moje starsze dzieci. Wywołują we mnie zawsze lawinę uczuć i wspomnień i stają się pretekstem do wielu naszych rodzinnych rozmów. Zawsze wiedziałaś, że chcesz mieć dużą rodzinę? Tak. Dokładnie pamiętam moment, kiedy stwierdziłam, że to musi być coś wspaniałego, mieć dużo rodzeństwa. Czwórką można już przecież zagrać w planszówkę albo rozegrać jakiś mecz. Oczywiście, wielu rzeczy nie przewidziałam i teraz zbieram tego owoce. (śmiech) Ale dzięki temu, że mamy tyle dzieci w różnym wieku, nasze życie każdego dnia jest wyjątkowe. Bardzo nas to wszystkich wzbogaca. Ludzie często dziwią się, że zdecydowałaś się na tak liczne potomstwo? Tak. Dla mnie nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ w moim otoczeniu jest sporo wielodzietnych rodzin. Zawsze widziałam w tym dużą wartość. Natomiast wiele osób to dziwi, a nawet zaskakuje. Myślę, że wynika to z tego, że każdy, kto ma chociaż jedno dziecko, wie, jak ogromnym wyzwaniem jest rodzicielstwo. Wy radzicie sobie z czwórką, a do tego oboje działacie zawodowo. Gdy byłam w ciąży, ciągle pytano mnie, jak się czuję. Odkąd mamy czwórkę dzieci, wszyscy pytają mnie, jak dajemy sobie ze wszystkim radę. (śmiech) Co wtedy odpowiadasz? Na to składa się wiele małych rzeczy. Mieszkamy blisko szkół i przedszkoli naszych dzieci, żeby nie tracić godzin w samochodzie na dojazdach. Dużym ułatwieniem jest dla nas też to, że Michał pracuje głównie w ciągu dnia, a ja gram w teatrze wieczorami. Możemy więc wymieniać się opieką nad dziećmi. Próby w teatrze mam zazwyczaj w godzinach, gdy dzieci są w szkole, a gdy pracuję intensywniej na planie serialu albo tuż przed premierą, pomagają nam niania i babcie. Bywają miesiące, gdy większość weekendów spędzam w trasie, ale po takim intensywnym okresie zazwyczaj jestem potem częściej w domu, mogę sobie wygospodarować więcej wolnego w ferie i wakacje – takie są uroki wolnego zawodu. Myślę, że gdybym pracowała codziennie od 8 do 16 w biurze i miała do dyspozycji 20 dni urlopu, byłoby mi dużo trudniej. "Każde kolejne dziecko to kryzys dla związku" – powiedziałaś w jednym z wywiadów. Co dokładnie miałaś na myśli? Gdy rodzi się dziecko, życie wywraca się do góry nogami. Mamy dla siebie mniej czasu, pojawia się stres, jesteśmy niewyspani. To nie jest łatwy moment dla związku i myślę, że wiele par przeżywa wtedy kryzys. Czytałam gdzieś, że kiedyś rzeczy się naprawiało, dzisiaj, jak się zepsują, wyrzuca się i kupuje nowe. Jako młoda dziewczyna często stawiałam relacje na ostrzu noża, dziś wiem, że to nie jest dobra droga. Taki chwilowy kryzys może być szansą na to, by pogłębić związek, zbliżyć się do siebie, odkryć się na nowo i lepiej się zrozumieć. Pokonując go, stajemy się silniejsi i mocniejsi. Dowiadujemy się, jakie są nasze słabe punkty i nad czym warto pracować. Nie mówię, że należy za wszelką cenę być razem, ale warto dać sobie szansę. Czyli rozumiem, że mówiąc te słowa, nie chodziło ci o to, że po narodzinach każdego z waszych dzieci, chcieliście się rozstać? Absolutnie nie. Nigdy o tym nie myśleliśmy. To po prostu były momenty, kiedy musieliśmy przemeblować i ogarnąć nasze życie na nowo. Myślę, że nikt, kto nie ma dzieci, nie zrozumie, jak wielką rewolucją jest pojawienie się ich na świecie. Wierzysz w miłość do grobowej deski? Wierzysz, że można spędzić całe życie z jedną osobą? Wierzę. Najlepszym dowodem na to są moi dziadkowie, którzy niebawem będą świętować 70. rocznicę ślubu. No to mamy chyba rozwiązanie dylematu ze spektaklu "Razem czy osobno?". Jednak razem. Zdecydowanie! Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. W serwisie Plejada.pl każdego dnia piszemy o najważniejszych wydarzeniach show-biznesowych . Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google. Odwiedź nas także na Facebooku , Instagramie , YouTubie oraz TikToku . Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: [email protected] .

SOURCE : plejada
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS