Home/business/Dlaczego Rosjanie nienawidza Polakow Ekspert jestesmy postrzegani jako zdrajcy

business

Dlaczego Rosjanie nienawidza Polakow Ekspert jestesmy postrzegani jako zdrajcy

Nie wszyscy Rosjanie sa tacy ale wiekszosc obciazona jest dziedzictwem jarzma tatarsko-mongolskiego mowi dr Adam Eberhardt wicedyrektor Studium Europy Wschodniej UW o podejsciu mieszkancow tego kraju do stawiania kwestii terytorialnych ponad wasnym bytem co rozni ich od Ukraincow i Biaorusinow. Komentuje tez nastawienie do Polakow ktorzy dla moskiewskiej propagandy sa ulubionym wrogiem zaraz po Amerykanach. Przede wszystkim jestesmy postrzegani jako zdrajcy sowianszczyzny komentuje ekspert w rozmowie dla Business Insidera.

October 04, 2024 | business

Drugi element to system korupcji. Skoro wola przywódcy jest ważniejsza niż cały system prawny, to nie ma tu możliwości odwołania się i jedynym mechanizmem zapewniającym drożność jest system korupcyjny. To sprawia, że postęp nie jest procesem oddolnym tylko odgórnym. Nie jest przecież tak, że Rosjanie nigdy niczego nie wynaleźli – spójrzmy na liczbę naukowców, wynalazków technicznych czy nawet tablicę Mendelejewa. Natomiast rzeczywiście główny problem jest taki, że nowoczesność przychodzi na skutek pewnego administracyjnego nacisku. Pamiętajmy też, że bogactwo Rosji leży w surowcach energetycznych, a to nie sprzyja modernizacji, ale autorytarnej władzy. Każdy rządzący ma dostęp do łatwych pieniędzy. Utrata władzy w państwie autorytarnym oznacza utratę dostępu do wszystkich zasobów kraju, podczas gdy w demokracji po kilku latach podejmuje się nową walkę o przejęcie władzy. Z punktu widzenia putinowskiego reżimu kluczowe jest utrzymanie władzy i stąd tezy o odmienności Rosji od Zachodu: "my mamy nasze wartości konserwatywne, Zachód jest zgniły, my nigdy tacy nie będziemy" itd. Przekaz jest taki, że w Rosji nie sprawdzą się zachodnie eksperymenty. Jelcyn próbował i ludzie umierali z głodu, a państwo było na skraju załamania. Rzecz jasna powód był inny, ale ten przykład jest często wykorzystywany w propagandzie. Równolegle mamy też narrację o tym, że odbudowujemy imperium, a Ruś Kijowska to tak naprawdę państwo rosyjskie, skoro tam jest jego geneza. W tezie wielkomocarstwowej Ukraińcy są właściwie tym samym narodem. Dlatego, gdyby Ukraina byłaby w stanie stworzyć demokratyczne społeczeństwo dobrobytu odmienne od rosyjskiego, no to wtedy by podważało tę całą teorię o wyjątkowości ruskiego miru. Nie wszyscy Rosjanie są tacy, ale większość obciążona jest dziedzictwem jarzma tatarsko-mongolskiego. Ukraińcy natomiast to potomkowie wolnego chłopstwa, które zbiegło na ziemie stepowe. W ich przypadku to nawet nie wolność, ale anarchia kompletnie sprzeczna z nutą rosyjską. Białorusini są bardziej podobni do Rosjan, bo bardziej kolektywistyczni. Jednocześnie są pozbawieni genu imperialnego, gdyż byli społeczeństwem wiejskim na obrzeżach imperium z większym doświadczeniem dziedzictwa Pierwszej Rzeczpospolitej – państwa nieautorytarnego. Natomiast trend autorytarny jest we współczesnej Rosji wykorzystywany jako czynnik mobilizujący. Sami Rosjanie mogliby tak podsumować swój los: "będziemy żyli źle, pewnie krótko, bo polegniemy gdzieś w Donbasie, ale będziemy walczyć o to, aby Rosja była wielka". Przede wszystkim dlatego, że byliśmy tym najbardziej wesołym i liberalnym barakiem bloku wschodniego z dużo łagodniejszą cenzurą. Czasami w Polsce zapominamy o tym, że jednak system komunistyczny narzucony Europie Środkowej był dużo lżejszy, gdyż byliśmy zewnętrzną częścią imperium. Ukraina, Białoruś i Rosja były częściami wewnętrznymi z potężnym stopniem sowietyzacji i gigantycznymi przekształceniami społecznymi. Polska i inne kraje regionu z wyjątkiem NRD, gdzie dominował pruski dryl, miały pod tym względem dużo lepiej. W latach 70. i 80. polskie kino, czasopisma, nawet niewinne jak "Szpilki", pozbawione były rewizjonistycznego wielkiego nurtu. Rosjanom dawały jakiekolwiek otwarcie na inną rzeczywistość, bo wyróżniały się względnym liberalizmem. Kiedy Amerykanin kłócił się z Rosjaninem, to ten pierwszy powiedział "u nas jest wolność, więc mogę wyjść w każdej chwili na główny plac Waszyngtonu i powiedzieć precz z prezydentem Reaganem". Rosjanin odparł "ja także mogę wyjść na plac Czerwony i krzyknąć precz z prezydentem Reaganem". Komunizm i system putinowski różnią się jednak od siebie. Putinizm wymusza na Rosjanach to, co na początku nazywało się nową umową społeczną – pieniądze i względna gospodarcza stabilność w zamian za brak aspiracji do wpływania na politykę. Dzisiaj to wygląda gorzej. Władza nie daje już stabilności ekonomicznej w takim stopniu jak jeszcze 10 lat temu, ale narzuca wzmożenie ideologiczne. To powoduje, że Rosjanie dzisiaj, rzeczywiście jak w czasach sowieckich, jeżeli mówią to, co myślą, to zatrzymują to dla siebie. Znaczna część Rosjan jest także w kibolskim nastroju dopingowania swoich. Oni połknęli pigułkę imperializmu i całej retoryki walki ze zgniłym Zachodem, gdzie Ukraina jest przedstawiana jako przedmiot konfrontacji z ruskim mirem. Poza tym społeczeństwo rosyjskie jest bardzo zatomizowane. Rosjanie są trochę niezdolni do dbania o dobro wspólne i organizowania się na poziomie lokalnym. Pojawiły się w ostatniej dekadzie tego początki – np. inicjatywa antykorupcyjna Nawalnego. Sytuacja zaczęła się poprawiać, ale władze bardzo dbają o to, aby społeczeństwo było pozbawione wszelkiej zdolności do gromadzenia się. Przede wszystkim jesteśmy postrzegani jako zdrajcy słowiańszczyzny. Dzisiaj oczywiście największymi są Ukraińcy, ale ci nie wiedzą, co czynią, podczas gdy my wiemy. Czyli jesteśmy tym narodem, który nie przyjmuje do wiadomości, że został uratowany na przykład od eksterminacji w czasie II wojny światowej. Choć bliski językowo, to zawsze postrzegający państwo rosyjskie jako zagrożenie. Byliśmy także państwem, które dominowało w Europie Środkowo-Wschodniej, ale przegrało historyczną konfrontację z Moskwą. Jest także inny ważny wątek historyczny. Pamięć o XVII w., gdy zajęliśmy Kreml, nie jest może pamięcią o zagrożeniu, ale o tym, że Polacy są zdradzieccy, mają wielkie ambicje, których oczywiście nie są w stanie zrealizować, ale za to są zawsze przeciwko Rosji. Jesteśmy również ulubionym wrogiem przedstawianym przez propagandę zaraz po Ameryce. Taka jest ich retoryka wynikająca z takiego niby bardzo realistycznego podejścia do stosunków międzynarodowych, że silny może więcej. Próbują rzeczywiście relatywizować, mówiąc, że polityką nie rządzą wartości, ale prawo silniejszego. Ci, którzy są więksi, mają szczególne prawa i takież powinni mieć Rosjanie, jeżeli chodzi o obszar postsowiecki. Domagają się również świata wielobiegunowego, czyli stref wpływów największych mocarstw. To jest jedna rzecz. Druga to bardzo silna czkawka antyamerykańska, czyli poczucie upokorzenia związanego z zakończeniem zimnej wojny i rozpadem Związku Sowieckiego. Również wypominają Ameryce dwulicowość. Skoro oni w Kosowie i Iraku, to my możemy to robić na Ukrainie czy w Gruzji. Najgorsze jest to, że ta argumentacja trafia na arenie międzynarodowej do państw globalnego południa. Widzimy ją na przykład w wypowiedziach papieża Franciszka. Myślę, że ten silny odruch antyamerykański powoduje później wykrzywione spojrzenie na zbrodnie rosyjskie. Rosja to wykorzystuje. Kiedy spojrzymy na historię ostatnich 30 lat, to polityka interwencjonizmu amerykańskiego dała paliwo Rosji do tego typu działań. Mentalność kibola rozumiem jako amoralne zaangażowania się po swojej stronie. Nieważne zamordowane dzieci, bomby zrzucone na domy cywilne w Ukrainie – bardzo im dobrze, bo oni walczą przeciwko nam, a my dopingujemy swoich, nieważne, co zrobią. Tylko mentalność kibolska ma to do siebie, że jest napędzana sukcesami i bardzo szybko doping może się skończyć w przypadku braku zwycięstw. Dlatego, póki Putin tę wojnę wygrywa, to wszyscy go dopingujemy, ale gdyby ją przegrał, to nagle będzie mnóstwo Rosjan, którzy nigdy tych ukraińskich zbrodni Putina nie popierali. Dlatego ofensywa na Kursk na pewno jest drzazgą w oku Putina, bo pokazuje nieefektywność wojny, która wraca do Rosji. To oczywiście krótkoterminowo można wykorzystywać w propagandzie, ale w dłuższej perspektywie w społeczeństwie może w końcu zapaść przeświadczenie, że po co ta wojna, kiedy tylko generuje koszty, a nie umiemy jej wygrać. Nie wiem, kiedy może dojść do takiej zmiany w postrzeganiu tego konfliktu. Pewnie dopiero za jakiś czas. Myślę, że to jest strategia z punktu widzenia Ukraińców absolutnie właściwa – podnosić koszt polityczny dla władz rosyjskich. Ze względu na bardzo specyficzny sposób mobilizacji. Brane są przede wszystkim mniejszości narodowe z regionów nierozwiniętych. Nie bierze się studentów, ale ludzi z nizin społecznych, którym płaci się olbrzymie pieniądze. Czyli kupuje życie tych żołnierzy. To powoduje, że nawet jeśli umrą, to rodziny dostają miliony rubli, a w miejsce pijącego i bijącego męża przyjdzie duży przelew na miliony, którego żona, matka czy córka w życiu by nie widziały. To jest taka drabina awansu społecznego, ponieważ ci ludzie myślą, że są dzięki wojnie przydatni. Tak naprawdę tylko narody Kaukazu Północnego są kulturowo odmienne, dominuje tam islam, a sam region nie przystaje do reszty kraju. Dochodzi też rzeczywiście złe traktowanie nieetnicznych Rosjan – kiedy przyjeżdżają do Moskwy, są legitymowani na ulicach czy w metrze. Gdyby doszło do osłabienia władzy, to wówczas pierwszym zbuntowanym regionem będzie Kaukaz Północny. Natomiast nie jest tak, że Rosja zaraz się rozpadnie, bo republik, gdzie etnosy nierosyjskie stanowiłyby zdecydowaną większość, jest bardzo niewiele. Myślę, że to nie do końca jest związane z biedą. Są społeczeństwa biedniejsze, a dużo bardziej moralne. Myślę, że to jest to, co jest w Rosji postsowieckiej bardzo silne, czyli pewna demoralizacja, brak wartości. To pustka aksjologiczna po komunizmie spowodowana wieloma czynnikami jak zerwanie więzów społecznych czy słabością kościoła będącego na usługach władzy. Mógłbym powiedzieć, że Rosjanie są tak naprawdę najbardziej poharatani przez komunizm, bo doszczętnie zniszczono ich społeczeństwo. Nigdzie, może oprócz Chin, nie miało to aż tak złych skutków, jak w Rosji. Problemem nie jest to, do czego można dotrzeć, ale do czego chce się dotrzeć. W przypadku wojny, która się toczy, to jest element wyparcia, czyli niechęci wobec przyjmowania rzeczywistości, która byłaby niekomfortowa. To nie jest wojna o terytorium, ale o całkowite zniszczenie państwa ukraińskiego. Jakiekolwiek cesje terytorialne będą miały charakter tymczasowy i Ukrainę będzie czekała dogrywka. Zachód zresztą też. Możliwy jest scenariusz wojny czeczeńskiej, gdy Rosja przegrała w 1996 r., żeby trzy lata później ją wygrać. Chyba że Ukraina zostanie objęta twardymi gwarancjami bezpieczeństwa, ale musiałyby być wraz z obecnością wojskową, co jest mało prawdopodobne. Możliwy jest też scenariusz rosyjskiej implozji wewnętrznej. Ma małe szanse na tym etapie, jednak autorytaryzm powoduje dużo procesów "gnilnych", których nie widzimy, a które zachodzą i nagle dochodzi do przesilenia. To jest długa wojna na wyczerpanie obu stron. Ta presja będzie od razu. W Niemczech widać po sondażach poparcia dla partii politycznych, że jest bardzo silna nadzieja na odtworzenie powiązań z Rosją. Zaraz potem pojawią się argumenty o nowej architekturze bezpieczeństwa z Rosją właśnie, choć to byłoby zatoczenie koła. Jedyną nadzieją na przeciwny scenariusz będzie możliwość nowej zimnej wojny.

SOURCE : businessinsider_pl
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS