Static Ad
Static Ad
Blogs
Home/health/Alkohol wsrod zonierzy przy granicy. "Jak sklepowa cos chlapnie to juz nie przyjda"

health

Alkohol wsrod zonierzy przy granicy. "Jak sklepowa cos chlapnie to juz nie przyjda"

Przychodza na jedzenie na piwo na drinki na wszystko. Wielu z nich pije duzo niektorzy bardzo duzo. Sa tacy ze po Krynkach chodza pijani. Wiadomo ze to zonierze bo sie chwala ze sa z wojska pracownik restauracji przy polsko-biaoruskiej granicy mowi o swoich obserwacjach. Starsi mieszkancy i sprzedawczynie w sklepach na pograniczu nie mowia zle o mundurowych i zapewniaja ze nie widzieli by zonierze kupowali alkohol. Uwazam ze kupuja na pewno nie w sklepie. Jesli juz to gdzies tam po cichu zeby wasnie ludzie nie widzieli opowiada sklepowa ktora ma na mysli lokalny bimber. Podejrzewa ze zonierz z Mielnika "dopad do jakiegos zroda".

January 06, 2025 | health

— Jest taki sklepik na osiedlu, właścicielka tam jest codziennie w dzień i w noc. Samochodów wojskowych tam na okrągło, ciężarówki, gaziki, różne, ale co oni tak kupują, to trudno powiedzieć — zauważa mieszkaniec Michałowa — Teraz to picie jest wszędzie. A co, w policji nie ma? Dzisiaj w każdej sytuacji szuka się winnych, czy zginie dziecko, czy żołnierz. Ja nie wiem, mam tyle spraw na głowie, że nie interesują mnie takie zdarzenia — mówi nam sprzedawczyni w Gródku Zdecydowana większość mieszkańców pogranicza jest już przyzwyczajona do obecności wojska w ich miastach i wsiach. Żołnierze nie utrudniają im życia, incydenty ich nie odstraszają, miejscowi traktują ich jak swoich i zarabiają na ich obecności — Teraz wszyscy mają podkręcony kurek po tych incydentach — przyznaje młody strażnik graniczny Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu Zima przy granicy Krynki. Podlaskie miasto tuż przy granicy z Białorusią. Do Białegostoku jest stąd blisko 50 km. Znane są w całym kraju z produkcji wody i napojów gazowanych Krynka, szczególnie oranżady w małych szklanych butelkach. Życie w Krynkach kręci się wokół wielkiego ronda z 12 promienistymi odnogami i parkiem w środku. To jedyne takie rondo w Polsce i drugie na świecie obok Paryża, teraz przystrojonym świątecznymi lampkami z oświetloną bożonarodzeniową szopką między drzewami. Po zmroku, przed szesnastą, w mieście jest już pusto. Co jakiś czas pod jeden ze sklepów podjedzie samochód albo ktoś pośpiesznie przemknie z reklamówką z zakupami. Ciemno i mroźno. Ludzie pochowani w domach. Z ponad dwóch tysięcy mieszkańców, większość to seniorzy. Młodzi powyjeżdżali przeważnie do Białegostoku. Wiosną i latem coś się ruszy, jak przyjedzie trochę turystów. Życie w miasteczku rozkręcają żołnierze, którzy stacjonują tu, odkąd zaczęło się źle dziać na polsko-białoruskiej granicy. Tutejsi mówią, że żołnierze mieszkają teraz w kontenerach i w starym budynku Straży Granicznej przy ul. Bema. — Część mieszka w kontenerach w Łużanach koło 20 km stąd, niedaleko Bobrownik. W Szudziałowie też są, to jakieś 10 km od nas — wylicza jedna z mieszkanek. "Oby siła była" Większość sklepów spożywczych działa w budynkach wokół kryńskiego ronda. W jednym z nich sprzedawczyni nie tylko słyszała o 25-letnim żołnierzu, który w pierwszym dniu tego roku pijany strzelał do cywilów w Mielniku. Żołnierz strzelał do cywilów na Podlasiu. Jest decyzja sądu wojskowego — Barszczewo... tu zaraz za Białymstokiem. Żołnierz z sylwestra wracał i kierowca go nie zauważył, bo pijany siedział na środku drogi. Potrącił i zabił. Przecież tak głośno o tym było — w pośpiechu opowiada sprzedawczyni. — Później wojsko takie biedne, a ten przecież sam pijany na asfalcie siedział — kobieta kilka dni po wypadku rozmawiała o wypadku z siostrą. — Jeszcze wczoraj było w mediach, że był pijany. Zresztą, po co siedział na środku drogi? — szuka w komórce newsa na potwierdzenie i rzuca pod nosem, że do wojska biorą dziś wszystkich, "oby siła była". Dzień po zdarzeniu w lokalnych i ogólnopolskich mediach wojsko potwierdziło, że ofiarą wypadku jest 20-letni żołnierz 1. Podlaskiej Brygady Obrony Terytorialnej. W tym dniu był poza służbą. Kierowca był trzeźwy, kiedy po szóstej nad ranem potrącił młodego mężczyznę. Całe zdarzenie zarejestrowała kamera w jego samochodzie. — U nas w Krynkach takich sytuacji za bardzo nie ma — sklepowa łagodzi ton, pytana o swoje podwórko. — Gdzieś tam, coś człowiek słyszy, ale żeby widzieć, to nie za bardzo — niepewnie kręci głową. — Nieee, po alkohol nie przychodzą. Chłopcy kupują jogurty, jakieś tam parówki, słodycze, izotoniki, ale żeby alkohol kupować, to nieee — powtarza kilka razy. Żegnamy się. Po chwili podchodzi do drzwi sklepu. Wygląda na zewnątrz, by sprawdzić, z kim rozmawiała. O "swoich" mówi się tylko dobrze Inne starsze — widać, że doświadczone — sklepowe też niechętnie wypowiadają się o koszykach zakupowych przyjezdnych żołnierzy. Są podejrzliwe wobec obcych, którzy zadają pytania o alkohol kupowany przez mundurowych. Pytane anonimowo, ale wprost o głos mieszkańców w reportażu, bojaźliwie spoglądają na siebie i odsyłają do pobliskich gospody i restauracji. Strzały w Mielniku. Dziennikarka do ministra: powinien podać się do dymisji — Czy żołnierze kupują alkohol w naszym sklepie? — powtarza pytanie. — No nie wiem — unika odpowiedzi. — Tam w innym, większym sklepie pani spyta. — U nas to nie kupują — zza kasy ucina druga sprzedawczyni. Mężczyzna spotkany pod sklepem w Krynkach o strzelaniu w Mielniku i wypadku pod Białymstokiem też słyszał. — U nas takiego zdarzenia nie było, nikt z bronią nie chodzi po mieście i nie widziałem, żeby ktoś z żołnierzy kupował alkohol. Wszystko po staremu, nic się nie zmieniło, uchodźców zbyt wielu nie chodziło, sam nie odczuwam różnicy — odwraca się na pięcie i idzie dalej. Młodzi mówią chętniej Kolejny sklep w Krynkach. Tym razem samoobsługowy. — Alkohol jest dla mądrych ludzi — młody mężczyzna krótko komentuje noworoczne zdarzenia z żołnierzami na Podlasiu. — Tutaj nic takiego się nie dzieje, tu nie ma jak — słyszę od młodego strażnika granicznego. Szybko zmienia wątek: — Są tam jakieś przejścia, ale mamy dobre systemy perymetryczne, ciężko teraz się przedostać. Jeśli ktoś już przechodzi, to od razu są na miejscu wszystkie służby — zaprzecza, żeby strażnicy zatrzymywali pijanych żołnierzy przy granicy. — Teraz wszyscy mają podkręcony kurek po tych incydentach — dorzuca. Strzały na Podlasiu. "Zdarzenie z żołnierzem i karabinem" W jednym z tutejszych lokali gastronomicznych klientami są żołnierze stacjonujący w mieście. Tu słychać, że zimą mundurowych jest o wiele mniej, niż latem. Młody pracownik zauważa, że wszystkie odchylające się od normy zachowania żołnierzy przy granicy z Białorusią, zależą od wieku. — Starszym to się rzadko trafia, nawet jak do nas przychodzą, to są spokojniejsi, poczuwają się do odpowiedzialności — w lokalu młody mężczyzna obsługuje też młodych żołnierzy, na jego oko nawet poniżej 20 lat. — Przychodzą na jedzenie, na piwo, na drinki, na wszystko. Wielu z nich pije dużo, niektórzy bardzo dużo — przyznaje. — Są tacy, że po Krynkach chodzą pijani. Wiadomo, że to żołnierze, bo się chwalą, że są z wojska — młody chłopak mówi o swoich obserwacjach. — Teoretycznie w ogóle nie mogą pić alkoholu, bo cały czas są pod bronią, ale co oni tam robią, to przecież nikt ich cały czas nie sprawdza alkomatem, kiedy przychodzą do bazy. Tylko wyrywkowo — jest przekonany. Kebab i czteropak na wieczór Baza wojskowa między Łużanami a Jaryłówką w niedalekiej odległości od zamkniętego przejścia granicznego w Bobrownikach to jakieś 16 km od Krynek. Służbę pełni tu blisko półtora tysiąca żołnierzy z różnych stron kraju. Mniej więcej tyle samo drogi mają do Gródka, jadąc drogą krajową nr 65 w kierunku Białegostoku. Do Gródka też jeżdżą na zakupy, kebaby i do paczkomatu. Nowe fakty na temat żołnierza, który strzelał do cywili na Podlasiu. "Gdyby odsłużył chociaż rok..." — Dwa razy mały kebab, mięso wołowe, sosy mieszane. Dla mnie będzie... średnia pita, mięso kurczak, sos mieszany — zamawia jeden z żołnierzy i dopytuje Hindusa, czy dostanie kebaba z samą kapustą. Drugi z żołnierzy poleca mi na wieczór małą pitę, najlepiej z kurczakiem. — Regularnie tu nie jemy, ale tak raz w tygodniu — zachęca dalej. Proszą o zapakowanie zamówienia na wynos i razem idziemy na zakupy do marketu po przeciwnej stronie. Do koszyków wrzucają energetyki w puszkach, jakieś przekąski, colę i czteropak piwa. — Nikt tam nie strzela u was do ludzi, jak w Mielniku? — pytam wprost. — U nas nie ma takich sytuacji. A tam chłopak za dużo promili chyba miał — żołnierz skarży się jeszcze na słaby zasięg w podleśnym obozie przy granicy i znudzenie w wolnym czasie. — Oglądamy telewizję, gramy na PlayStation — to teraz nasze główne zajęcia. Czasami jeździmy na mecze. Żołnierz strzelał do cywilnego pojazdu. Szokujące nowe ustalenia Sklepowa: lekkomyślni jak większość młodzieży W sklepach w Gródku też żadna sklepowa nie powie, że sprzedaje żołnierzom alkohol. Wypierają się, że nie widziały, że im się nie zdarzyło, że nie mają czasu, żeby śledzić, co się dzieje przy polsko-białoruskiej granicy. — Widzę ich przejazdem, jak na kebaby zajeżdżają, albo przy food trucku po przeciwnej stronie. U mnie nikt nie kupuje alkoholu — dopytywana dorzuca ostrożnie: — Może ktoś im kupuje, skoro coraz głośniej o tych dziwnych sytuacjach. Do mnie raz na jakiś czas zajdzie żołnierz po energetyka, czy coś jeszcze. W powietrzu czuć silny zapach wędzonej kiełbasy. Sklep z drugiej strony wsi. Sprzedawczyni z bujną fryzurą stoi przy kasie i wzrok wlepia w notatki. Nie bardzo jest zainteresowana rozmową. — Teraz to picie jest wszędzie. A co, w policji nie ma? Dzisiaj w każdej sytuacji szuka się winnych, czy zginie dziecko, czy żołnierz. Ja nie wiem, mam tyle spraw na głowie, że nie interesują mnie takie zdarzenia — krąży, aż wreszcie odpowiada. — Ja pani powiem tak: u mnie się nie zdarzyło. Być może do księżycówki mają jakiś dostęp, ale nic mi o tym nie wiadomo — i przy piciu alkoholu rozróżnia, że zależy, czy chodzi o zawodowego żołnierza, czy takiego z WOT-u. — Wydaje mi się, że młodzi z obrony terytorialnej są lekkomyślni, jak większość młodzieży w dzisiejszych czasach. Jak pracuję, to widzę, że mają zupełnie inne podejście do życia — otwiera się kobieta. "Jak sklepowa chlapnie, to już do niej nie przyjdą" W Michałowie, 10 km od Gródka, gdzie od ponad trzech lat mundury i wojskowe jelcze to codzienność, właśnie przed godz. 19 spod Biedronki odjeżdża ciężarówka z kilkoma żołnierzami po zakupach. Od pracownika dyskontu słyszę, że "nie korzystają z alkoholu" i nie widzą, żeby mieli w koszykach. Mieszkańcy dywagują, czy "może ktoś im kupuje i wynosi". — Jest taki sklepik na osiedlu, właścicielka tam jest codziennie w dzień i w noc. Samochodów wojskowych tam na okrągło, ciężarówki, gaziki, różne, ale co oni tak kupują, to trudno powiedzieć — emerytowany mieszkaniec Michałowa podejrzewa, że skoro właścicielką jest była żona strażnika granicznego, to "oni tam wszystko mają, co chcą". A z drugiej strony w Michałowie dopowiadają, że jeśli "sklepowa coś niechcący chlapnie, to do niej już nie przyjdą". — One mają z tego interes, a jak ktoś dopatrzy się, że ta, czy inna coś powiedziała, to już więcej do niej nie pójdą — mężczyzna wzrusza ramionami. "Kupują po cichu, żeby ludzie nie widzieli" W jednym z mniejszych sklepów przy głównej ulicy miasteczka, kiedy pytam ekspedientkę o jej klientów w mundurach, potwierdza, że przychodzą często. Wtem do sklepu wchodzi para strażników granicznych na służbie, a sklepowa sztywnieje przy pytaniu o ilość sprzedawanego alkoholu żołnierzom. — Ja takiej informacji w ogóle nie mogę przekazać — cedzi przez zęby. Klienci biorą wodę, colę i energetyka. Żołnierz strzelał do cywilów na Podlasiu. Stanowcza reakcja szefa MON — Robią u nas zakupy, ale nie widzę, żeby kupowali u nas alkohol, to rzadkość — bez zastanowienia przyznaje sprzedawczyni marketu w Michałowie. — Ale kto wie, gdzie oni kupują... uważam, że na pewno nie w sklepie. Jeśli już kupują, to gdzieś tam po cichu, żeby właśnie ludzie nie widzieli tego — sklepowa ma na myśli lokalny bimber. Podejrzewa, że żołnierz z Mielnika "dopadł do jakiegoś źródła". Kobieta przytacza swoją rozmowę z żołnierzem, który kupuje u niej energetyki, co często widzi w koszykach zakupowych mundurowych. Pytała go, czy nie za dużo tego pije. "Wie pani, ja wolę to wypić, niż właśnie alkohol" — odpowiadał jej. Kobieta zastanawia się też, czy energetyk to podkładka. — Mówił mi też: ja alkoholu nie kupię, bo ludzie zaraz na języki wezmą. Energetyka ma prawo wypić, a jak alkohol będę brał, to ludzie stoją w kolejce i widzą, co się dzieje — przytacza jego słowa. — Nie wiedziałam, żeby psychikę swoją topili w alkoholu. A jak jedno, dwa piwa kupią, to nie jest zabronione, ani nie sprawia, że im odbija — sklepowa z Michałowa strachu nie czuje. — To normalni ludzie!

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS