Blogs
Home/entertainment/Wiktor Zborowski jest wiele do naprawienia WYWIAD

entertainment

Wiktor Zborowski jest wiele do naprawienia WYWIAD

O paru swoich rolach chwalic Boga jest ich bardzo mao wolabym zapomniec przyznaje Wiktor Zborowski ktory na wielkim ekranie wykreowa tak popularne postaci jak Haber z "C.K. Dezerterow" Podbipieta z "Ogniem i mieczem" i Biesiekierski z "Kuchni polskiej". Od 3 stycznia aktora bedzie mozna ogladac w komedii "Dalej jazda". W wywiadzie mowi m.in. czym w zyciu nie warto sie przejmowac zdradza swoj stosunek do przemijania i tumaczy co jego zdaniem trzeba zrobic zeby nigdy wiecej populizm nie sia juz spustoszenia w Polsce.

December 28, 2024 | entertainment

Paweł Piotrowicz: "Zawsze warto żyć pełnią życia" — to chyba główne przesłanie filmu "Dalej jazda", czyli komedii ze sporą dawką nostalgii. Wiktor Zborowski: Reżyser Mariusz Kuczewski to także znakomity scenarzysta. To, co napisał, od początku było bardzo składne i tworzyło coś, co nazywam komedią geriatryczną. Strasznie śmieszną, bardzo wzruszającą i rzeczywiście namawiającą do życia pełną piersią. Trudno oprzeć się wrażeniu, że tak jak postać Józefa Gugulaka mogła powstać w głowie Kuczewskiego z myślą o Marianie Opani, tak pisząc jego nieco zrzędliwego sąsiada Antoniego Kryskę, prawdopodobnie widział w tej roli pana. Zdaje się, że tak właśnie było. Mariusz wiedział, że my się z Mańkiem przyjaźnimy od wielu lat i pracujemy razem często i chętnie . Charakterystyczna jest dla nas pewna czułość, a jednocześnie złośliwości, a nawet skakanie sobie do gardeł. Właśnie próbuję to sobie wyobrazić... Niech mi pan wierzy, autentycznie budziliśmy tym w ekipę grozę, chociaż po chwili spokojnie sobie siedzieliśmy i gadaliśmy, a potem wracaliśmy razem do domu. Nie od razu do mnie dotarło, że musiało to wyglądać szalenie zabawnie i wprowadzać na planie pewną konsternację. Nikt nie wiedział, czy my się tak naprawdę nienawidzimy, ujeżdżając się wzajemnie w tak nieludzki sposób, czy jednak kochamy. A my tak po prostu z Mańkiem ze sobą obcujemy. Macie na koncie wiele wspólnych występów teatralnych, filmowych czy scenicznych. Co stoi za sekretem waszego tandemu, nie licząc zasady przyciągania się przeciwieństw, wynikających także z warunków fizycznych? Jeżeli chodzi o sztukę, mamy w bardzo wielu sprawach podobne zdanie i gust, ale czasami się nie zgadzamy. I wtedy każdy walczy o swoje jak lew. Ale jest też ewidentny obopólny szacunek, bo ja po prostu wiem, jak znakomitym aktorem jest Maniek i mam nadzieję, a nawet w to wierzę, że Maniek ma też pewien rodzaj szacunku do mojego aktorstwa. I dla mnie osobiście to jest przyjemność grać z Marianem, aktorem naprawdę wybitnym. Kto częściej do kogo dzwoni? Jako że dużo mniej ostatnio pracujemy, to i mniej do siebie dzwonimy, ale w momencie, kiedy na przykład kręciliśmy film "Dalej jazda", dzwoniliśmy bardzo często. Pierwszy ten, który miał jakiś pomysł lub sugestię, by coś następnego dnia zakombinować w danej scenie. Myśmy się porozumiewali, a potem usiłowaliśmy Mariuszowi to przetłumaczyć. Czasem się zgadzał, czasem nie, jak to w takiej pracy. Ja w każdym razie muszę tak pracować, bo jak coś robię, to mi po prostu zależy. I Mańkowi też. Obaj chcemy być aktywnymi uczestnikami całego procesu. Czyli po tylu latach na scenie, przed kamerą, ciągle jest pan głodny grania? Czy ja wiem, czy głodny... W końcu strasznie dużo tego narobiłem. Jak kiedyś policzyłem, ile, to mi włosy dęba stanęły. To nie jest kwestia głodu grania, a tego, że jedne rzeczy grać lubię, a innych, wiadomo, nie lubię. Wtedy ich nie przyjmuję. Ale jak dostaję propozycję, która mnie zafascynuje, wchodzę w to. Natychmiast po "Dalej jazda", a nawet częściowo w trakcie, robiłem film w reżyserii Olgi Chajdas "Dziadku, wiejemy!" . Grałem z ogromną przyjemnością, bo to również był taki scenariusz, który mnie szarpnął z fotela i sprawił, że ruszyłem w bój. To bardziej familijny film, a ja jestem czarnym charakterem. Gram na ogromnym diapazonie. Ciekaw jestem, jak to wyszło, ale Olga na razie jest zadowolona. Zobaczymy. Panuje pogląd, że jak jest zabawnie na planie, to niekoniecznie na ekranie. Podpisałby się pan pod nim? Myślę, że skądś się to powiedzenie wzięło. Ale zabawność na planie filmu "Dalej jazda" nie wynikała z tego, że ludzie szaleli ze śmiechu, patrząc na to, jak my gramy. Grane było poważnie, każdy robił swoje. Komedia musi być grana poważnie. Natomiast po zakończeniu, w przerwach działo się rzeczywiście dość zabawnie, w związku ze specyfiką mojej i Mańka przyjaźni. Poza tym rozmawiamy w takiej sytuacji, że pan już film widział, a ja jeszcze nie. Nie mam pojęcia, jak wyszedł i jak wypadła moja rola. Jak pan sobie zapewne zdaje sprawę, aktor w filmie przede wszystkim dostarcza materiału do montażu. Nie wiem, co z tego zostało i jak to wygląda. Od kilku osób, które miały już okazję obejrzeć, słyszałem, że jest właśnie bardzo miło, wzruszająco, śmiesznie i zabawnie. Kojarzy się pan z rolami komediowymi, ale przecież nie brak też w pańskim dorobku cenionych ról dramatycznych — nie tylko w teatrze — by wspomnieć takie filmy, jak "Siekierezada", "Kuchnia polska" czy w ostatnich latach "Pokot". Komedia bywa nazywana jednym z najtrudniejszych dla aktora gatunków. Słusznie? O tyle, że jest trudna. Ogólnie wiadomo, że dużo łatwiej jest człowieka wprowadzić w stan pewnej nostalgii czy wzruszenia, niż szlachetnie rozśmieszyć. Ale żeby szlachetnie rozśmieszyć, trzeba czuć ten gatunek i grać na śmiertelnie poważnie. Bo gra się ludzi, którzy są w sytuacjach dla nich wręcz dramatycznych, a dla widza komediowych, śmiesznych do łez. I wtedy to jest prawdziwa komedia. Komedia to granie na serio ludzi, którzy są przerażeni, bo znaleźli się w jakiejś sytuacji z gruntu śmiesznej, ale dla nich dramatycznej. Jak będę chciał być śmieszny, to wyjdzie tak, jak mówił Dymsza, który oglądał coś i mówił: "Komiczne, ale nieśmieszne". Skoro "Dalej jazda", mimo komediowej otoczki, jest filmem nostalgicznym, to czy Wiktor Zborowski również taki jest? Chociażby względem swoich najbardziej popularnych ról, jak Haber z "C.K. Dezerterów", Podbipięta z "Ogniem i mieczem" , naczelnik z "Kogla-mogla", Biesiekierski z "Kuchni polskiej" czy nawet dubbingowani Mufasa z "Króla lwa" i Obeliks z "Asteriksów"... Z wiekiem coraz bardziej. Jak to pisał Boy-Żeleński: "Gdy się człowiek robi starszy, wszystko w nim po trochu parszy-wieje. Ceni sobie spokój miły i czeka aż całkiem wyły-sieje". I tyle. I rzeczywiście mam kilka czy nawet może kilkanaście ról, do których wracam z pewnego rodzaju rozrzewnieniem i czułością, chociaż o paru — chwalić Boga jest ich bardzo mało — wolałbym zapomnieć. A częściej wspomina pan role, zdarzenia czy ludzi? Coraz częściej ludzi, bo, cholera, człowiek wkracza w taki czas, że coraz częściej ci ludzie odchodzą. I dlatego tak bardzo ich wspominam. Przecież jeszcze nie minął rok, jak odszedł mój wielki mistrz i przyjaciel Janusz Majewski, dokładnie w moje urodziny [10 stycznia — przyp. red.]. Tak, żebym pamiętał o nim zawsze w moje urodziny. A 6 grudnia odszedł też wielki mój mistrz i przyjaciel bliski, Stasio Tym . Skoro mówi pan o mistrzach, to czego się pan od nich nauczył? Stasio nauczył mnie — i całe pokolenia Polaków — z czego się śmiać, z czego się nie śmiać, a co należy wyśmiać. Janusz był natomiast świetnym rozmówcą, znakomitym opowiadaczem. Znakomitym. Miałem to szczęście, że obsadzał mnie w rzeczach, co do których wiedziałem, że sobie poradzę. On też to wiedział, więc rzucał mi tylko minimalnie uwagi. Jest coś, czego może nie tyle się od niego nauczyłem, ale go za to zawsze szczególnie podziwiałem, za ogromną cierpliwość i taką czułość dla aktora. Cierpliwość miał doprawdy niezwykłą, anielską, nie tylko dla aktorów, dla całej ekipy. Nie każdy reżyser ma. Nie każdy. Wie pan, nie lubię pracować z tymi apodyktycznymi. Takimi, że ma być tak i już. Nie przyjmuje uwag, żadnej zmiany, propozycji, nic. Nie lubię, bo się wtedy zamykam i po prostu robię to, czego się ode mnie wymaga, bez specjalnego zaangażowania wewnętrznego. Janusz był tego przeciwieństwem. Czy jest pan człowiekiem przesądnym? Do pewnego stopnia, jak każdy aktor. Piątek trzynastego, czarny kot, przejście pod drabiną i tak dalej? To mniej. Bardziej, żeby nie gwizdać na scenie, a jak coś upadnie na ziemię, cokolwiek, nawet okulary, to trzeba przydeptać. U większości aktorów jest ten przesąd. I rzeczywiście nieszczególnie lubię, kiedy kot czarny przebiega mi drogę. Nawiązując do tytułu filmu "Dalej jazda" i jego treści — grany przez Mariana Opanię Józek postanawia ze swoją żoną wyruszyć we wspólną podróż przez Polskę — jak pan się czuje za kierownicą? Coraz mniej chętnie jeżdżę, ponieważ do obłędu mnie doprowadzają te wszystkie korki i miliony samochodów, które dla odmiany jeżdżą coraz chętniej. Częściej więc poruszam się taksówką, chyba że jadę do siebie na Mazury. Wtedy zabieram psy, wsiadam w samochód i jadę tam. Swoim tempem. Trudno mieszkać w Polsce i nie znać słynnego tanga Mariana Hemara "Upić się warto", które śpiewał pan wspólnie z Marianem Opanią, Marianem Kociniakiem i Jackiem Borkowskim. Co dzisiaj warto? Zależy pod jakim względem. Pytam życiowo. Zwłaszcza że rzeczywistość pędzi i wielu ludzi nie ukrywa, iż nie zawsze nadążają. A wtedy ważne rzeczy umykają. Naprawdę nie wiem, co warto, ponieważ na przykład ja i ludzie osiemnasto- czy dwudziestoparoletni nie mamy nic wspólnego. Mogę się ewentualnie domyślać, co dla mnie warto — jak najbardziej uciekać w kierunku natury — ale co dla nich, nie mam pojęcia. Przecież oni porozumiewają się zupełnie innym językiem, mają zupełnie inne słownictwo, muzykę, literaturę, używki. Wszystko mają inne. Wpłynęła na to chociażby przerażająca szybkość przenoszenia informacji. Gdybym mógł powiedzieć, co warto, to żeby się za bardzo nie wpakowywali w tę sztuczną inteligencję. Można przewidywać, że prędzej czy później zacznie się ona w jakiś sposób buntować, czyli to, co oglądaliśmy w filmach science fiction o buncie robotów czy maszyn, zacznie przybierać realne kształty. Prawdopodobnie już zaczęło. Warto się nad tym zastanowić. Czy aktorsko widzi pan w tych młodych siebie sprzed czterdziestu czy pięćdziesięciu lat? Oni są zupełnie inni, zupełnie inaczej grają, moim zdaniem znacznie ciekawiej i lepiej. Bardzo sobie cenię te dziewczyny i tych chłopaków, zwłaszcza na ekranie. Na scenie, podejrzewam, może być różnie, bo w teatrze dochodzi kwestia pewnego warsztatu. W filmie są jednak świetni, po prostu wspaniali. Ponad 30 lat temu wymyślił pan to hasło "Teraz Polska", stanowiące polski znak promocyjny, wpisujący się w ideę walki o odrodzenie prestiżu polskiej marki. Jak się panu podoba dzisiejsza Polska? Jest wiele do naprawienia. Jako że z wiekiem robię się coraz bardziej cierpliwy, rozumiem, że idzie to wszystko wolno. Musi tak iść — żeby nikt nie zarzucił, że coś jest robione niezgodnie z prawem, byle jak, po łebkach. Trzeba naprawiać powoli, systematycznie, z zastosowaniem maksymalnej liczby bezpieczników, żeby nigdy więcej populizm nie siał już spustoszenia w Polsce. Oczywiście wiele rzeczy mnie martwi. Patrzę na to, co się stało niedawno w Stanach, i nie rozumiem, jak można drugi raz wybrać tego samego faceta, który po prostu nic nikomu nie da. Mnie to przeraża. Przypomina mi się obrazek, który kiedyś narysował Andrzej Mleczko: stoi tłum z transparentem "Żądamy obietnic". Niektórym wystarczą obietnice. Czy kiedykolwiek jako aktor miał pan poczucie misji? Czy ja wiem... Może w stanie wojennym, kiedy byliśmy po przedstawieniach nagradzani oklaskami i kwiatami. Czym w życiu nie warto się przejmować? Chamstwem i głupotą. Chamstwo było, jest i będzie. Głupota była, jest i będzie, i to nawet w przewadze. Nie warto się tym przejmować. A reagować? Reagować należy, ale przejmować? W ogóle. Za co Wiktor Zborowski siebie po tych tylu latach na scenie najbardziej nie lubi? Nie bardzo lubię siebie oglądać. Jest w tym coś prawie ekshibicjonistycznego. Kiedyś to lubiłem, a teraz niekoniecznie. A lubi? Może za pewnego rodzaju wszechstronność, chociaż nie lubię siebie na przykład za to, że nie potrafię tak zagrać, jak niektórzy koledzy, którym strasznie tego zazdroszczę. To działa przecież obopólnie. Możliwe. Przed nami 2025 rok. Robi pan sobie noworoczne postanowienia? Nigdy nie robię. Nie widzę w tym żadnego sensu. Jaki ma pan stosunek do przemijania? Posłużę się cytatem z Czesława Miłosza: "Przemijanie? Jestem przeciwny". A czuje się pan spełniony? Wie pan, spełnieni to leżą na Bródnie i na Powązkach. Póki człowiek żyje, to jeszcze coś może zrobić.

SOURCE : kultura
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS