Home/entertainment/"Tygrysy Europy" czyli polskie lata 90. w krzywym zwierciadle. Pawe Delag wspomina elity miay kompleks

entertainment

"Tygrysy Europy" czyli polskie lata 90. w krzywym zwierciadle. Pawe Delag wspomina elity miay kompleks

"Tygrysy Europy" liczyy zaledwie 11 odcinkow ale zdazyy sporo namieszac w polskiej telewizji. 17 pazdziernika 2024 r. mineo 25 lat od premiery serialu stworzonego przez Jerzego Gruze. Staa sie on kapsua czasu w ktorej schowano wszystkie wciaz obecne w naszej mentalnosci przywary. Satyra na rodzacy sie w Polsce kapitalizm nadal jest tak samo aktualna i bawi. Z okazji cwiercwiecza produkcji porozmawialismy z odtworca gownej roli kierowcy Jacka Nowaka Pawem Delagiem.

October 19, 2024 | entertainment

Paweł Deląg opowiada nam: Mateusz Kamiński, Plejada: Jak w ogóle doszło do tego, że pan dołączył do obsady "Tygrysów Europy"? Paweł Deląg: Pan Jerzy Gruza szukał aktorów do nowego serialu komediowego. Zadzwonił agent i umówił mnie na zdjęcia próbne. Pamiętam, że spotkaliśmy się wtedy z panem Jerzym pod już nieistniejącym kultowym w Warszawie klubem "Scena", który do niego należał. To był czerwiec, a Jerzy zajechał samochodem, który prowadziła piękna blondyna. Wysiadł z niego Jerzy w rozchełstanej koszuli z tym swoim nonszalanckim, szelmowskim uśmiechem, który wszyscy bardzo dobrze znaliśmy. No i to był taki pierwszy kontakt z Jerzym Gruzą. Nie zapomnę tej sceny nigdy. Ten jego luz, poczucie humoru, od razu wzbudził moją sympatię. Traktował daną sprawę bardzo serio, ale z drugiej strony też na luzie. To było takie nasze pierwsze spotkanie, które wbiło mi się w pamięć. Później dostałem informację, że dostałem w serialu główną rolę. Jak pan wspomina współpracę z nim na planie serialu? Jerzy Gruza reżyserował, ale grał też postać szofera Chodźko. On tę postać napisał specjalnie dla siebie. Wszyscy wiedzieliśmy, że Jerzy jest reżyserem, ale też, że uwielbia grać. To był koniec lat 90., więc był w pełni sił, w znakomitej formie. Zawsze chciał zagrać przed kamerą i w końcu tu to swoje marzenie zrealizował. On był twórcą, który nie ograniczał się do jednej rzeczy, żeby tylko reżyserować, grać, albo pisać scenariusz. Lubił robić to wszytko naraz... Miał też czasem swoje chwile zniecierpliwienia, co było śmieszne. Potrafił złapać kamerę i powiedzieć: "Tutaj tak to rób!". "Przeszkadzał" operatorowi Wojtkowi Raweckiemu ustawiając kadr, zmieniając go, pokazując, w jaki sposób dana sytuacja powinna być fotografowana. Pan Jerzy miał charakter, specyficzny humor, lubił prowokować, w zasadzie wszystko, co mówił, opowiadał, brzmiało jak anegdota. Miał swój styl, klasę. Prawdziwy artysta i kpiarz. Za to się go kochało. Do pracy przy "Tygrysach Europy" zaprosił aktorów, których cenił, szanował, ale przede wszystkim lubił, z którymi już pracował, ale jednocześnie sięgnął odważnie po nowe pokolenie. Wiedziałem, kim jest Jerzy i uwielbiałem jego filmy i seriale, na których się wychowałem: "Wojna domowa", "Czterdziestolatek", "Dzięcioł", więc dla młodego aktora to było swoiste niebo zawodowe. Bardzo dobrze pamiętam przezabawne dialogi pana Jerzego z Zofią Czerwińską, to była jedna z jego ulubionych aktorek. Te ich przepychanki słowne, żarty, puenty nie do powtórzenia. I kogo w tym serialu nie ma! Piotr Fronczewski — mój serialowy ojciec, Ignacy Machowski, Janusz Rewiński, Wojciech Pokora, Joasia Kurowska, Agnieszka Pilaszewska, Darek Gnatowski, Ewa Sałacka... i wielu, wielu innych Pan Jerzy był postacią centralną tego projektu — jego sposób patrzenia na świat, energia, anegdoty styl, urok trochę playboya, trochę lwa salonowego, trochę gwiazdy urok wewnętrzny, nadawał ton. Co spowodowało, że z perspektywy czasu "Tygrysy Europy" są naprawdę czymś innym na mapie polskiej telewizji tamtej epoki? Myślę, że serial "Tygrysy Europy", jego pierwsza część [z 1999 r. — red.], miała coś wyjątkowego, innego od seriali produkowanych maszynowo przez TVP, TVN czy Polsat. Tę formę zawdzięczają językowi fabularnemu Jerzego Gruzy — jego umiejętności obserwowania i zauważania zachodzących zmian obyczajowych, społecznych pod koniec lat 90. Pan Jerzy miał po prostu ten niezwykły dar, wyczucie, talent i poczucie humoru. Powiem szczerze, że ubolewam, bo dziś większość reżyserów to są po prostu dobrzy rzemieślnicy, ale brakuje im czegoś, co powoduje, że serial może złapać widzów za serca. A niewątpliwie Jerzy Gruza coś takiego miał wyjątkowego — był inteligentny, charyzmatyczny, ironiczny i błyskotliwy. Kochający ludzi. Serial ukazywał realia rodziny Nowaków, którzy mieszkali w luksusach, ale charakterologicznie daleko im było do arystokracji. Dlaczego widzowie z takim rozrzewnieniem wracają do "Tygrysów Europy" nawet 25 lat po premierze? Czy dziś podobny serial, naśmiewający się z naszych czasów, miałby szansę odnieść podobny sukces? "Tygrysy Europy" są w sumie groteską, krzywy zwierciadłem Polski końcówki lat 90. Ta prześmiewcza formuła została wtedy przez widzów kupiona. Podobny rodzaj groteski znajdziemy dziś w "1670", bo "Tygrysy Europy" także są krzywym zwierciadłem. Z drugiej strony wydaje mi się, że postacie mają tyle w sobie ciepła, że my lubimy tych bohaterów i uśmiechamy się do nich, jednocześnie bawi nas, że są tacy, jacy są. Że pretendują, aby być tymi kapitalistami, nową elitą, aby być tygrysami Europy, a z drugiej strony słoma im z butów wychodzi. Zwłaszcza że w latach jeszcze 90. polskie elity miały kompleks i poczucie niższości w stosunku do świata zachodniego, a nowe standardy obyczajowe, kulturowe powoli wchodziły. Pojawiły się pierwsze pieniądze, które najczęściej pochodziły z różnych szemranych interesów, obserwowaliśmy błyskawiczne kariery, szybko zdobywane majątki. I w zasadzie, skąd owe rekiny biznesu miały wziąć te maniery, tę ogładę, tę klasę? Więc Jerzy naśmiewał się z tej elity, wskazując na ambicje, ogromny apetyt, pęd ku "wielkości", a jednocześnie arogancję i brak klasy. Nieprzypadkowo film wyprodukowany wcześniej, "Młode Wilki", sygnalizował, że wszyscy gdzieś do czegoś pretendują. Do świata kapitalistycznego, który dopiero "rozjeżdżał" siermiężną Polskę wychodząca z czasów socjalizmu. Ale Jerzy pokazał w "Tygrysach Europy", że owi polscy miliarderzy to są po prostu kombinatorzy, którzy nie skończyli uniwersytetów, zarabiający pierwsze, wielkie pieniądze i to głównie na jakimś szwindlu. Taki to był model transformacji lat 90., że trzeba kombinować, a wygra ten, kto ukradnie pierwszy milion. Wiele osób mówi często "kiedyś to było". Nie tęskno panu czasem do lat 90.? A może czegoś szczególnie panu brakuje? Dobre pytanie. To, co uważam, że jest znakiem szczególnym naszych czasów to, że jest zatarta granica pomiędzy tym, co jest dobre i co jest złe. Zatarta granica pomiędzy tym, co jest słuszne, a tym, co jest hipokryzją. Dzisiaj w zasadzie każdy ma rację i wielu z nas żyje w różnych bańkach informacyjnych. Prawica słucha tylko prawicowych mediów. Lewica, tylko lewicowych mediów i w zasadzie mamy problem z tym, gdzie jest ta prawda. Bardzo mi się podoba to określenie, które mówi o tym, że jest »prawda« i »g***o prawda«. No niestety, takie definicje w naszych czasach nie działają. Dziś możesz być kłamcą, politykiem, który sprzedaje populistyczne, czasami faszystowskie hasła, który odwraca rzeczywistość do góry nogami, ale znajdzie się grono ludzi, którzy będą mówili, że to jest prawda i w to będą wierzyć. Trochę tęsknię do tych czasów, gdzie my wiedzieliśmy, gdzie leży prawda, a gdzie fałsz. Co jest uczciwe, a co dobre. A co zwykłym kłamstwem. Wiedzieliśmy, że ktoś się na coś sadzi, bądź nie. W związku z tym myślę, że taką komedię obyczajową było dużo łatwiej robić i dlatego też Jerzy Gruza miał amunicję i mógł strzelać w te różne przypadłości, śmiał się z nich i jednocześnie dobrze się bawił. Z jednej strony mówił o naszych wielkich ambicjach i aspiracjach — że wchodzimy do Europy, że jesteśmy jej tygrysami, a z drugiej strony cały czas wskazując na kompleksy, że gdzieś jest w nas ten przykładowy Ferdynand Kiepski. W ciągu zaledwie 30 lat wiele się zmieniło... Wówczas elita dopiero się naradzała, dziś to najczęściej 60, 70-latkowie... Ich dzieci są wykształcone, często kończyły szkoły poza granicami kraju, mają inny horyzont, inne możliwości. Wtedy, tak naprawdę to ci wszyscy, którzy osiągnęli sukces, to byli takimi pionierami; pierwszym pokoleniem, które dopiero mogło korzystać z dobrobytu, z sukcesu, z pieniędzy. Myślę, że te "Tygrysy Europy" gdzieś tego ducha lat 90., tego przejścia, zmiany pokoleniowej, technologicznej, obyczajowej, kulturowej, trochę w krzywym zwierciadle uchwyciły. Gdy dziś ogląda się "Misia", można śmiać się z wielu scen, ale nie będąc naocznym świadkiem pokazywanych tam absurdów, trudno zrozumieć, że ludziom wtedy wcale nie było do śmiechu. ...Ale nam w latach 90. już było chyba bardziej [do śmiechu — red.]. Bo faktycznie mieliśmy takie poczucie, że te możliwości są. Ja powiem panu szczerze, że po zagraniu w tym serialu, też zrobiłem sobie prezent — poleciałem na długie, dwumiesięczne wakacje do Australii i korzystałem z tego, że Polska ma otwarte granice, że zarobiłem jakieś pieniądze i mogę pojechać, poznać nową kulturę, o czym zawsze marzyłem. I miałem wtedy takie poczucie, że jesteśmy już gdzie indziej niż nasi rodzice. Wspomniał pan o Ferdynandzie Kiepskim, a tak się składa, że seriale jak "Świat według Kiepskich" niegdyś były wyśmiewane, a dziś młodsze pokolenie doszukuje się w nich wręcz proroctw, odnajduje odniesienia do otaczającej ich rzeczywistości "tu i teraz". Faktycznie, słyszałem, że młode pokolenie jest zainteresowane "starymi" serialami. To dobry znak, bo ktoś mi też sygnalizował parokrotnie, że "Tygrysy Europy" są lubiane i oglądane przez młode pokolenie i są w pewien sposób viralem. Więc to jest sygnał dla nas twórców — możemy czuć się z tym dobrze, że zupełnie młode pokolenie, które nie pamięta lat 90., w pewien sposób dzięki takim serialom zagląda w przeszłość i znajduje jakieś punkty odniesienia, które można zastosować do obecnej sytuacji politycznej. Słabo znam "Kiepskich", natomiast wydaje mi się, że jest w "Tygrysach" jakiś rodzaj prawdy, jakieś odbicie tamtych czasów. Oczywiście ono znowu jest trochę w formie groteskowej i dlatego to bawi. Czyli tak, jak pan nawiązał do Barei i pewnie do Kiepskich, to znaczy, że te obserwacje Jerzego Gruzy były słuszne. Czy one są niezmienne? Jeżeli pan mówi, że trafiają do młodych, to pewnie tak, ale znakiem szczególnych naszych czasów jest niestety to zatarcie granicy, co jest przyzwoitością, a co nie jest przyzwoitością. I tutaj myślę, że komedia i wszystkie formy satyryczne mają dziś ogromny problem. Jeżeli to zostaje zatarte, to nie wiadomo, jaki jest punkt odniesienia. Na planie "Tygrysów Europy" spotkał się pan z wieloma fantastycznymi aktorami. Wielu z nich nie ma już wśród nas. Trochę z przerażeniem, biorąc to w cudzysłów, odkrywam, że faktycznie, wielu aktorów "Tygrysów Europy" odeszło. Zaczynając od Ewy Sałackiej, która grała fantastyczną, nowoczesną gosposię, która spędza wakacje już nie w Bułgarii, nie nad polskim morzem, ale co najmniej w Meksyku. Nie ma też Ignacego Machowskiego, fantastycznego aktora i mojego serialowego dziadka. Dziadka z dużym temperamentem, ciągle gotowego do zdobywania kobiecych serc. Zosia Czerwińska to też niezapomniana postać, bardzo charakterystyczna, kochana przez widzów. Naprawdę było się cudownie spotykać z nią na planie zdjęciowym. Zawsze przynosiła jakieś pikantne anegdoty, ociekające różnymi soczystymi słówkami, Zosia potrafiła fajnie świntuszyć i to było bardzo, bardzo zabawne. Nie ma z nami też aktora krakowskiego Darka Gnatowskiego, świetnego aktora komediowego. Wspominam też Wojtka Pokorę, z którym miałem szansę się dwukrotnie spotkać w pracy. Pan Wojtek zawsze z dużą klasą przybywał na plan zdjęciowy i było miło po prostu obserwować te relacje pomiędzy poszczególnymi aktorami i w jaki sposób zwracał się do nich Jerzy Gruza. Był też oczywiście pan Janusz Rewiński, czyli jeden z najlepszych komediowych polskich aktorów improwizujących. Na planie zderzył się z innym improwizującym aktorem, czyli Jerzym Gruzą. A że jeden i drugi mieli duży talent i poczucie humoru, czuli rytm sceny, te sceny napisane w scenariuszu nigdy nie zostały zrealizowane w ten sposób, jak były napisane, bo obaj prześcigali się w tym, kto będzie miał lepszą puentę. Więc nie daj Panie Boże, spotkać tych dwóch aktorów na planie zdjęciowym, ponieważ improwizacji nie było końca... (śmiech) Tu się dosłownie odbywał pojedynek westernowy pomiędzy nimi, u kogo będzie ta puenta i kto go przebije ... to była dla mnie fajna lekcja zawodu. Pan Rewiński nie był też taką postacią towarzyską, jak mogłoby się wydawać. On był troszeczkę wsobny, tak do końca nawet nie wiedziałem, czy on mnie akceptuje. Zawsze miałem takie poczucie, że nie wiem, jak to z tym moim serialowym szefem jest, ale lubiłem z nim pracować. Sceny z nim były dla mnie wyzwaniem. Wśród innych, żyjących wciąż aktorów muszę wspomnieć o Piotrze Fronczewskim — zawsze niebywale ciepły, z klasą. Na plan zdjęciowy przyjeżdżał na motorze. Zapamiętałem, że zawsze miał ogromną życzliwość i szacunek do innych. Widać było po Jerzym, jak szczęśliwy był z jego zaangażowania. Warto wspomnieć o grupie młodych aktorów, którzy wtedy się pojawili. Moja ekranowa siostra, czyli Tamara Arciuch, zdolna aktorka z dużą vis comicą, czy Daria Widawska, która grała służącą. Joasia Kurowska, niezwykła księgowa, czy Agnieszka Pilaszewska, która grała asystentkę... I wielu innych! Tam była naprawdę wspaniała galeria aktorów z lat 90., początku lat 2000. Aktorzy z chęcią przyjmowali wyzwania, by zagrać nawet drugo-, czy trzecioplanową rolę w serialu u Gruzy. Czyli kluczem do ponadczasowości, sukcesu serialu była atmosfera, którą roztaczał reżyser? Tak, za sukcesem "Tygrysów Europy" stał Jerzy Gruza, jego charakter i charyzma. Jego poczucie humoru budowało atmosferę na planie zdjęciowym. Przypominajcie sobie takie produkcje jak "Czterdziestolatek", "Wojna domowa", czy jego świetne przedstawienia teatralne. Jerzy kochał życie, kochał artystów, kochał być w świetle jupiterów, ale pamiętam jednocześnie, jak było mu ciężko przebić się z nowym projektem w Telewizji Polskiej. Pamiętam, jak powiedział takie słowa: "Ci redaktorzy, ci dyrektorzy, ci prezesi Telewizji Polskiej, będą się zmieniać, a ja będę zawsze i moje seriale, filmy będą oglądać zawsze" . I myślę, miał później takie poczucie rozgoryczenia, że nie dostaje kolejnej możliwości, nowych projektów do zrealizowania... "Tygrysy Europy" były jedną z jego ostatnich produkcji. Może też Jerzemu zabrakło pomysłu? Nie wiem... Potem wprawdzie pojawiła się druga część "Tygrysów", ale to już nie było to. W drugiej części nie wystąpiłem. Rzeczywiście, wielu aktorów zrezygnowało z "Tygrysów Europy 2". Nigdy nie zastanawiałem się, dlaczego tak się stało. Myślę, że chodziło o scenariusz. Jerzy chyba się z panem Januszem dogadał, pracowało im się tak dobrze, że postanowili skupić się na historii: Nowakowie kontra Chodźko. Obawiałem się, to może być słabsze, a skoro wcześniej powstało coś dobrego, to podjąłem decyzję, że rezygnuję. Dodam tylko taką ciekawostkę, że "Tygrysy" były jednym z ostatnich seriali realizowanych na taśmie. Nowa część [z 2003 r. — red.] nie była już na niej nagrywana. Oprócz atmosfery, wspaniałych aktorów... Co zapamiętał pan z najmocniej z planu serialu? Pamiętam ogromną frajdę zasiadania za kierownicą "wypasionego" na owe czasy Volvo, którym mój bohater jeździł. Dla mnie to był wtedy samochód z wysokiej półki, o którym mogłem tylko pomarzyć. I wprost paliłem się do scen, kiedy mogłem volviakiem pojeździć. Aż któregoś dnia pan Jerzy raz poprosił o to, żeby jechać dynamicznie i nie zmieściłem się w zakręcie. Do tragedii nie doszło, ale samochód uszkodziłem. Było mi głupio... Ale rozbił pan ten samochód tak na poważnie, straty były duże? Tak, ale produkcja wzięła to na swoje bary i nie dostałem zbyt grubej bury (śmiech), podeszli do tego ze zrozumieniem. Samochód był ubezpieczony i jakość rozeszło się po kościach... Wielu aktorów z oryginalnej obsady już nie żyje, ale co powiedziałby pan, gdyby ktoś nagle zaproponował: "Zróbmy nowe "Tygrysy Europy'"? Myślę, że taki serial o tych czasach, w których dzisiaj żyjemy, byłoby trudno zrobić. Przede wszystkim trzeba byłoby się zastanowić nad tym, kto by stanął za kamerą. Może gdyby — w ogóle się na to zgodził — to mógłby to być Jerzy Bogajewicz. On ma taką charyzmę, coś szczególnego w sposobie opowiadania językiem filmowym, co zresztą potwierdził sukcesami seriali, które reżyserował Ostatnio, po latach oglądałem jego wersję "Niani" i bawiłem się bardzo dobrze. Czyli potwierdza pan to, co mówię. Charakter pisma Jurka, co prawda w innym wydaniu, jest dla mnie tym, co robił Jerzy Gruza. Trochę pojechana sytuacja, trochę groteskowa, grubą kreską śmiało poprowadzeni aktorzy. Zresztą Jurek to udowodnił w "Camera Cafe", gdzie aktorzy fantastycznie, zagrali w "Kasi i Tomku", no i we wspomnianej "Niani". No i potrzebny byłby świetny scenariusz... Niestety, te rzeczy się rzadko zdarzają, zwłaszcza dzisiaj. Wydaje mi się, że większości produkcji czegoś brakuje... wydaje mi się, że częściej udawało się to w przeszłości niż w obecnych czasach. Dlaczego tak się dzieje? Może dlatego, że dziś decyzje częściej podejmują bardzo dobrzy menadżerowie, ale niekoniecznie artyści? Może na tym to polega. Ale... myślę, że twórcy serialu "1670" daliby radę, potrafili w pigułce sprzedać to, czym jest nasza współczesna Polska, mimo że przenoszą nas w "realia" Rzeczypospolitej XVII w. Ale pamiętać trzeba, że "1670" niewiele ma wspólnego z realiami historycznymi i obyczajowymi I Rzeczypospolitej i na tym serialu historii Polski się nie nauczymy. Możemy za to się zdrowo pośmiać i przecież o to chodzi. Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. W serwisie Plejada.pl każdego dnia piszemy o najważniejszych wydarzeniach show-biznesowych. Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google. Odwiedź nas także na Facebooku , Instagramie , YouTubie oraz TikToku . Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: [email protected] .

SOURCE : plejada
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS