Blogs
Home/entertainment/Sia i honor Syzyfowe prace nad "Gladiatorami"

entertainment

Sia i honor Syzyfowe prace nad "Gladiatorami"

Po latach iscie syzyfowych prac litosciwy pan Hollywood unios kciuk do gory. Dzis nareszcie swoja kinowa premiere ma wyczekiwany od dekad "Gladiator 2". Coz patrzac na trudnosci realizacyjne pierwszego filmu mozna byo sie spodziewac ze i sequel czekaja nie lada trudnosci i tak sie stao. Ale Ridley Scott dopia swojego. Oto historia jego zmagan.

November 15, 2024 | entertainment

Dobrze się bawicie? Zaklinaniem rzeczywistości byłoby odpowiedzieć, że źle. I nie chodzi nawet o to, że pyta dryblas dzierżący miecz, bo "Gladiator" to nieodrodne dziecko styku tysiącleci, film obejmujący wszystkie nadzieje i obawy ówczesnego kina, miotający się między eksplozywnymi fajerwerkami scen akcji a introspekcjami dzisiaj pachnącymi hollywoodzkim kiczem. To dzieło zamaszyste i bombastyczne, naszpikowane patetycznymi dialogami, od których mogą rozboleć nawet i sztuczne zęby, ale wyciskające szczere łzy i burzące krew w żyłach, wołającą o pomstę i sprawiedliwość. Pocztówkowe kadry jak z odpustu sąsiadują z prawdziwie wysmakowanymi kadrami, pamiętna partytura Hansa Zimmera raz zagrzewa do boju, raz korzysta z nieprzyzwoicie prostych rozwiązań, dialogi sklecone z zapamiętywanych na lata kwestii przetykane są blockbusterowymi mądrościami. Otóż film Ridleya Scotta to istna definicja spełnionych aspiracji bodaj dowolnej wielkiej amerykańskiej wytwórni filmowej Anno Domini 2000, rzecz nagrodzona pięcioma Oscarami i, z perspektywy przeszło dwudziestu lat, ciesząca się statusem niezniszczalnego klasyka. Ale droga na celuloidowy Olimp była wyboista, długa i wycieńczająca. David Franzoni, który napisał pierwszą wersję scenariusza, na pomysł filmu o gladiatorach wpadł jeszcze na początku lat 70., kiedy na motocyklu zjechał kawałek Europy i gdzie co i rusz natykał się na szczątki starożytności. Wtedy to przeczytał książkę "Gladiator. Those About to Die", swoistą kronikę życia w Imperium Rzymskim, i choć do tematu miał powrócić dopiero po ćwierćwieczu, to czekał cierpliwie na swój moment. Ten nadszedł po premierze napisanego przez niego "Amistad", kiedy zachwycone Franzonim studio DreamWorks podpisało z nim kontakt na kolejne filmy i, słysząc słowa zachęty od samego Stevena Spielberga, nareszcie mógł zrealizować pomysł z młodości. Prędko sparowano go z Ridleyem Scottem, który, zachwycony wizualnym potencjałem filmu, nawet nie zajrzał do scenariusza. Od tego rozpoczęły się prawdziwe kłopoty. Bo kiedy nareszcie Scott siadł do lektury, stwierdził, że scenariusz Franzoniego jest grubo ciosany i zatrudnił Johna Logana, aby ten wygładził ostre kąty i naniósł poprawki, z których kluczowa to śmierć rodziny Maximusa, co jest przyczynkiem do krwawej zemsty. Ale, jak się okazało niedługo potem, miał to być zaledwie początek drogi przez mękę. Mowa nie o licznych kontuzjach odnoszonych przez Russella Crowe'a podczas scen bitewnych, lecz o pojedynkach toczonych poza rzymskimi arenami. Aktor, który powoli przebijał się przez scenariusz, już w trakcie zdjęć zaczął się buntować przeciwko dialogom, które miał za marne. Nie pomogło nawet zatrudnienie kolejnego speca, scenarzysty Williama Nicholsona, i począł sam wykreślać kwestie, które uznawał za będące poniżej jego gwiazdorskiej godności. Scott radził się, kogo się dało, co najlepiej zmienić, a co zostawić, aktorzy improwizowali, i kiedy mogło się postronnemu obserwatorowi wydawać, że nic z tego nie wyjdzie, wyszło coś. I to jakie coś. Choć akademicy kręcili nosem na historyczne przekłamania, publika była zachwycona i prawie trzygodzinny film zarobił ponad 400 mln dol. przy świetnych recenzjach i pełnych peanów laurkach i dla reżysera, i dla odtwórcy głównej roli. Nic zatem dziwnego, że sequel chciano realizować niemal od razu, na pokładzie z Franzonim, Loganem, a nawet Crowe'em, ale rzeczywistość te plany zweryfikowała. Kombinowano jak koń pod górę, żeby w kontynuacji pojawił się Maximus, czego efektem był plan realizacji hybrydy prequela i sequela, którego osią byłyby losy Lucjusza, syna tytułowego gladiatora, lecz z przebitkami nie tylko z wcześniejszego etapu życia bohatera tamtego filmu, ale i z... życia po życiu. O ile jednak Scott gotowy był wykorzystać element fantastyczny i ponownie powołać do życia rzymskiego wojownika, tak wytwórnia nie chciała o tym słyszeć. Mniej więcej w tym samym czasie draft scenariusza napisał nie kto inny jak Nick Cave i była to wizja na tyle śmiała, że chyba nikt na poważnie nie brał pod uwagę jej realizacji. Maximus miał bowiem zostać wskrzeszony przez rzymskie bóstwa, aby zamordować Chrystusa i położyć kres rodzącemu się dopiero chrześcijaństwu. Nieśmiertelny gladiator miał brać udział w wielkich konfliktach w ciągu setek lat, aż, ostatecznie, trafiłby do dzisiejszego Pentagonu. Im więcej czasu mijało od "Gladiatora", tym mniejszy był twórczy zapał osób potencjalnie zaangażowanych w projekt. Problemy finansowe studia i utrata zainteresowania Scotta sequelem na długie lata zaowocowały odłożeniem ewentualnej kontynuacji na niesprecyzowane później. Studio Paramount do tematu powróciło dopiero pod koniec zeszłej dekady, a niedługo później brytyjski reżyser, zadowolony z pracy ze scenarzystą Davidem Scarpą przy "Napoleonie", razem z nim zaczął przeglądać porzucone pomysły na sequel "Gladiatora", co trwało bite cztery miesiące. Sięgnięto po pomysł bodaj najbardziej oczywisty, który swojego czasu forsowała także i wytwórnia, czyli kontynuacja miała zrezygnować z fantazji i opowiedzieć o losach Lucjusza. Scott, mając pełną kontrolę artystyczną nad dziełem, zdecydował się na powrót do sprawdzonej formuły, przez co druga część jego kasowego hitu może przypominać swoisty reboot . "Gladiator 2" to także opowieść o zemście, o inspiracji figurą ojca-buntownika i tylko, jak na sequel przystało, cesarzy jest dwóch. O ile ostatnia uwaga może zostać odczytana jako złośliwość, to jest ona drobna, bo recenzje Scotta zbiera najlepsze od dawna, a film wydaje się skazany na komercyjny sukces. Taki, który na dodatek usprawiedliwi kolejny sequel , bo reżyser już o nim myśli. Tym razem konwencjonalnie.

SOURCE : kultura
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS