Home/entertainment/"Odwrociam miske i zobaczyam swastyke. Dziadek powiedzia to od Niemcow"

entertainment

"Odwrociam miske i zobaczyam swastyke. Dziadek powiedzia to od Niemcow"

Kiedy Karolina Kuszyk bya dzieckiem w piwnicy swojego dziadka znalaza popielniczke z niemieckim napisem. Ten zby ja wowczas komentarzem ze to po Niemcach i na tym temat ucich. Kiedy jednak po latach odkrya porcelane ze znakiem swastyki postanowia sama zgebic temat. Odkrya wowczas ze ich obecnosc w domu jej dziadkow nie jest przypadkowa i ze mowia one wiecej niz mogoby sie wydawac.

October 06, 2024 | entertainment

Marc Reichwein: Gdzieś w twojej książce jest napisane, że jedna trzecia wszystkich Polaków mieszka w obcych domach. Polska pod koniec II wojny światowej została geograficznie przesunięta na zachód. Czy to głównie przesiedleńcy z okolic Lwowa i Wilna przenosili się na Śląsk i Pomorze? Karolina Kuszyk: Ludzie często tak myślą, choćby dlatego, że ten obraz jest bardzo uderzający: jedni ludzie wyjeżdżają, a inni, którzy również zostali wypędzeni, przyjeżdżają i osiedlają się w opuszczonych domach. Ale nowi osadnicy po 1945 r. to nie tylko Polacy wypędzeni ze Wschodu. To także przesiedleńcy z Polski centralnej. Ludzie, których domy w Warszawie zostały zbombardowane lub osoby, które pochodziły z bardzo biednych regionów i szukały pracy na polskim "Dzikim Zachodzie", jak popularnie nazywano nowe tereny. Ówczesny rząd polski wspierał osadnictwo propagandą i mówił o "terenach odzyskanych". Pochodzisz z Legnicy, dawnej Legnicy na Dolnym Śląsku. Kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że dorastasz w wyjątkowej części Polski? W zasadzie już w dzieciństwie. W starym budynku, w którym mieszkali moi dziadkowie, były przedmioty z okresu niemieckiego, na przykład bicz wiszący na drzwiach. Znalazłam kiedyś w piwnicy popielniczkę z niemieckim napisem i zapytałem dziadka: co to jest? Powiedział tylko, że to od Niemców. I nic nie wyjaśnił. Pozostał więc dysonans poznawczy — w polskim domu zawsze były niemieckie rzeczy. Odkryłam też wcześnie na cmentarzach, że nie wszystko jest polskie. A potem, w wieku 16 lat, pierwszy raz pojechałam do Warszawy. Choć znałam ją z obrazów, nigdy nie pozbyłam się poczucia architektonicznej obcości. Paradoksalne, bo na Dolnym Śląsku też było obce w sensie niepolskim. Krajobraz i architektura, które znasz z własnego pejzażu miejskiego, kształtują cię. Jako Polka z Dolnego Śląska nieprzypadkowo poczułam się w Berlinie jak w domu. Dlaczego całą książkę poświęciłaś rzeczom niemieckim i ich dziedzictwu w polskich gospodarstwach domowych? Temat chodził mi po głowie od dawna. A potem przyszedł ten wieczór w Legnicy. Odwiedzałam moich rodziców z moim mężem — Niemcem. Po posiłku wzięliśmy się za umycie naczyń. Kiedy mój mąż odwrócił ceramiczną miskę, zobaczył na jej odwrocie symbol swastyki. Nikt w twojej rodzinie tego wcześniej nie widział? Nie, ani ja, ani inni członkowie rodziny. Odkąd pamiętam, miska była częścią domowego wyposażenia rodziców. Nie ma wartości estetycznej, zawsze była praktycznie tylko do przygotowania ciasta. Pierwszy raz zobaczyłam swastykę 20 lat po wyprowadzce. Symbol NS obramowany jest postrzępionym wieńcem oraz napisem "KPM" (Krister Porzellan-Manufaktur). Ta historia brzmi, jakby została zmyślona dzisiaj. Ale nie trzeba porcelany ze swastyką, żeby zrozumieć symboliczną moc niemieckich rzeczy w polskich rękach. Mało który Niemiec uciekał w 1945 r. z całym swoim dobytkiem domowym. W swojej książce badasz wszystkie rodzaje niemieckich przedmiotów, które były używane po wojnie w wielu polskich domach — słoiki do konserwowania, naczynia kuchenne, książki dla dzieci. Przyglądasz się nawet zwierzętom domowym! Z kotami wiąże się szczególna historia. Tak, po wielkim wyludnieniu, po wielu piwnicach magazynowych i nieuprawnych polach masowo rozprzestrzeniały się różne gryzonie. Bardzo popularne wśród osadników były więc koty, które potrafiły polować na myszy i szczury. Można je było kupić na cotygodniowych targach. W Polsce popularna jest filmowa adaptacja powieści Andrzeja Mularczyka, opowiadająca o dwóch rodzinach, które w wyniku zmiany geopolitycznej w ZSRR przybyły z dawnych wschodnich ziem Polski na nowy zachód. Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo: W jednej ze scen kupuje się kota do zwalczania plagi myszy, a handlarz na targu mówi, że jest to kot łódzki, czyli prawdziwy polski kot, bo tylko on dobrze wykonuje swoją pracę. Przez długi czas myślałam, że ta scena to antyniemiecka satyra. Potem jednak przeczytałam w jakichś wspomnieniach, że wielu ówczesnych Polaków faktycznie było gotowych wydać spore pieniądze na koty z centralnej Polski. Mity i legendy krążą także wokół tajemniczego nazistowskiego złotego pociągu z Wałbrzycha. Ty jednak osobny rozdział w swojej książce poświęcasz... cmentarzom. Tak, bo oprócz rzekomych skarbów Niemcy zostawili też swoich zmarłych. O tym temacie mówi się otwarcie dopiero od lat 90. ubiegłego wieku, choć jeszcze wcześniej byli w Polsce ludzie, którzy opiekowali się starymi niemieckimi cmentarzami. Niektóre z nich są całkowicie zarośnięte lub opuszczone. W swojej książce opowiadam o wielu lokalnych inicjatywach ratowania starych niemieckich (w tym żydowskich) cmentarzy, w tym o dwóch kobietach, które kupiły stary protestancki cmentarz w Gostkowie, który gmina wystawiła na sprzedaż jako "teren rekreacyjno-wypoczynkowy". Zanim pojawił się jakiś inwestor, który mógłby całkowicie przekształcić ten teren, znalazły się dwie miejscowe Polki, które kupiły go, aby utrzymać i zachować jego pierwotny charakter. Zrobiły to po prostu z poczucia, że miejsce spoczynku zmarłych zasługuje na szacunek. Piękny przykład kultury pamięci w jej najlepszym wydaniu. Lokalne, osobiste zaangażowane, społeczeństwo obywatelskie. Nie można się spodziewać niczego w tej sprawie od państwa polskiego? Nie. Partia PiS gra kartą antyniemiecką i niszczy dekady udanej pracy pojednawczej. Dostrzegam duży rozdźwięk pomiędzy dominującą w kraju narracją antyniemiecką a licznymi inicjatywami, przyjaźniami i partnerstwem miast na szczeblu lokalnym. Jak twoja książka została przyjęta przez polską publiczność? W zachodniej i północnej Polsce, czyli tam, gdzie jest powiązanie geograficzne z terenami poniemieckimi, reakcje były pozytywne, w niektórych przypadkach nawet entuzjastyczne. Wielu czytelników jest wdzięcznych, że niemiecka przeszłość ich polskiego regionu jest wreszcie poruszana i kultywowana, to w końcu tożsamość ich miejscowości. Wielu z nich ma związek emocjonalny ze starymi niemieckimi domami i meblami, a nawet przyjaźni się z dziećmi i wnukami byłych właścicieli. We wschodniej Polsce temat ten odgrywa na ogół rolę tylko pośrednią. Tam myśli się analogicznie o śladach żydowskich, o które dotychczas również zbyt mało dbano. Czy twoja książka wywołała również reakcje krytyczne? Tak, pojawiła się krytyka, że zbyt wiele miejsca w książce poświęciłam Niemcom. Że ich losy jako przesiedleńców są przedstawiane z empatią. A ponieważ dyskutuję o tym, że Polacy mieszkają w poniemieckich domach i że spuścizna milionów wysiedlonych Niemców też została rozgrabiona, to powiedziano mi: "To była sprawiedliwość dziejowa. Dlaczego nie piszesz o tym wszystkim, co Niemcy robili w czasie wojny, że grabili, mordowali?". Mojego tematu nie da się ograć toporną czarno-białą narracją — Polacy są ofiarami, a Niemcy sprawcami. Nie piszę też o niemieckiej winie wojennej. Piszę o polskich kontaktach z niemieckimi domami, meblami, przedmiotami użytkowymi, cmentarzami. O stawaniu się sobą na obczyźnie. Czy emocjonalne reakcje mogą mieć też coś wspólnego z tym, że twoja książka porusza temat, który Polakom skądinąd kojarzy się tylko z Eriką Steinbach, byłą, wieloletnią przewodniczącą Związku Wypędzonych? Oczywiście, że temat był w przeszłości mocno problematyczny. Kiedy niemieccy turyści robili zdjęcia w zachodnich polskich wsiach, ludzie tradycyjnie byli podejrzliwi. Swoją książkę chcę pokazać, jak bardzo to rozliczenie z byłymi Niemcami było procesem długotrwałym i złożonym. I przeszło ewolucję — od przemilczenia w okresie bezpośrednio powojennym do stania się dzisiaj czynnikiem turystyki kulturowej. Ludzie, którzy krytykują moją książkę, w większości w ogóle jej nie przeczytali. Chcą się jednak wypowiedzieć politycznie na jej temat. Sugerują, że oskarżam o coś Polaków i polskie społeczeństwo, na zasadzie: jak mogli wypędzić Niemców, jak mogli tak po prostu przejąć wszystko? Ale nie jest to intencją i tonem mojej książki. Czy potrzebowałaś dystansu trzech pokoleń, aby spokojniej zająć się tym rozdziałem polskiej historii? Tak, to jest zrozumiałe. Pierwsze pokolenie musiało pogodzić się z życiem w nowym środowisku. Ludzi ci przeważnie milczeli o tym, że osiedlili się w spuściźnie po Niemcach. Dla drugiego pokolenia wszystko, co dawniej niemieckie było synonimem historycznego balastu, który z ufnością pozostawili swoim rodzicom. Drugie pokolenie wolało patrzeć w przyszłość, nie chcąc już definiować się przez przeszłość, wojnę i jej konsekwencje. Wnuki w trzecim pokoleniu, które tak jak ja dorastały po upadku muru berlińskiego , mają teraz dystans i inne podejście do faktu, że ich przodkowie wprowadzili się do domów wypędzonych Niemców. Pozwalamy sobie nawet na poczucie humoru i uznajemy, że niemiecki na pchlich targach znów jest szykowny, bo czyni nasz region pochodzenia w obrębie Polski ciekawym i wielowarstwowym. Jakie są niemieckie reakcje na twoją książkę? Czy są jakieś informacje zwrotne od przesiedleńców? Moja książka opowiada historie, których wielu Niemców nie może znać. I spotyka się z dużym zainteresowaniem, nie tylko ze strony wypędzonych i ich potomków. Reakcja jest pozytywna i emocjonalna. Chciałam przeciwstawić się popularnej, nie tylko w kręgach wypędzonych, narracji, że przyszedł Polak i wszystko rozgrabił. Nierzadko można było usłyszeć takie głosy. W swojej książce chcę pokazać, jak trudne było to także dla polskich przybyszów. To ludzie, którzy teraz mieszkają w domach, które przed wojną należały do kogoś innego. Przez lata musieli radzić sobie z poczuciem obcości kulturowej i tymczasowości. Christiane Hoffmann w swojej książce "Alles, was wir nicht erinnern" (Wszystko, czego nie pamiętamy) również rozważnie podchodzi do tego tematu. W pewnym momencie piszesz: "Niemcy nie wrócą. Ale dawne Niemcy wracają do mody". Czy Polacy potrafią teraz ze spokojem wypowiedzieć to zdanie? Dziś tylko nieliczni boją się, że wrócą Niemcy. A rzeczy "z czasów niemieckich" są bardzo popularne. Zaraz po wojnie wszystko, co niemieckie, było niszczone, w najlepszym razie utylizowane. Teraz solidne, średniej klasy meble i wyposażenie z lat minionych to poszukiwane antyki. Swój rozkwit przeżywa dziś również kolekcjonowanie pocztówek. Na starych niemieckich pocztówkach często można znaleźć to, co już nie istnieje. Chodzi się z nimi po okolicy i patrzy: aha, tu stała synagoga, tam był rzeźnik. W wielu miejscach pojawiają się inicjatywy lokalnych historyków, np. spacery szlakami historycznymi na podstawie pocztówek. I to w żaden sposób nie służy tradycyjnej turystyce tęsknoty za domem wysiedlonych Niemców, ale jest formą ekspresji dla miejscowej pewności siebie.

SOURCE : kultura
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS