Blogs
Home/entertainment/Krzysztof Antkowiak Zawierzyem Bogu. On mnie uzdrowi i od 12 lat jestem "czysty"

entertainment

Krzysztof Antkowiak Zawierzyem Bogu. On mnie uzdrowi i od 12 lat jestem "czysty"

Modlitwa mnie uratowaa. Powiedziaem "Panie Boze jesli jestes bagam cie pomoz mi bo ja nie chce juz tak zyc". I Bog mnie wysucha. Nastepnego dnia obudziem sie i nie miaem juz w sobie potrzeby ani by siegnac po alkohol ani by pojsc do kasyna. Wszystkie naogi zostay mi zabrane w jednej chwili. Wiem ze brzmi to przedziwnie. Ktos moze pomyslec ze zwariowaem. Ale tak naprawde byo mowi Plejadzie Krzysztof Antkowiak. Wokalista wspomina trudne momenty z przeszosci i mowi o swoim nawroceniu.

November 22, 2024 | entertainment

Krzysztof Antkowiak w rozmowie z Plejadą: Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu Michał Misiorek, Plejada.pl: "Cudowne dziecko lat 80." – to określenie, które w twoim kontekście pada chyba najczęściej. Jak dziś na nie reagujesz? Krzysztof Antkowiak: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ludzie na różne sposoby klasyfikują rzeczy, przeżycia i osoby. Żeby usystematyzować sobie je w głowie, muszą je jakoś nazwać, żeby z czymś im się one kojarzyły. Widocznie ci, którzy dorastali w latach 80., łączą te czasy ze mną i moją piosenką "Zakazany owoc". Pamiętaj, że rzeczywistość w naszym kraju wyglądała wtedy zupełnie inaczej niż dziś. Na ulicach było szaro, a ja byłem trochę inny, kolorowy. Byłem chyba pierwszym młodym chłopakiem, który nagrał tak popularny popowy numer. Często wracasz do lat 80.? Zdarza ci się oglądać swój występ z Opola z 1988 r.? Nie. Ale często zdarza mi się wracać do "Zakazanego owocu", bo gram tę piosenkę na koncertach. To ciekawe, ile ona znaczy dla ludzi. Oni uwielbiają śpiewać ją razem ze mną. A szczerze przyznam, że kiedyś miałem problem z tym utworem. W pewnym sensie nawet obraziłem się na niego. On mnie mocno klasyfikował. Robiłem inną muzykę, a ludzie cały czas pokazywali na mnie palcami i mówili: "Zobacz, zakazany owoc". W pewnym momencie zaczęło mnie to irytować i frustrować. To była łatka, która się do mnie przykleiła. Po czasie zrozumiałem jednak, że nie ma sensu z tym walczyć, bo ta piosenka kojarzy się ludziom z czymś fajnym. Co dziś myślisz sobie o tym 15-letnim chłopaku w zielonej czapeczce stojącym na deskach opolskiego amfiteatru? Pamiętam, że wiązało się to u mnie z dużą dawką ekscytacji. Tak naprawdę nikt nie spodziewał się sukcesu, który wtedy odniosłem. Ani ja, ani moi rodzice, ani nawet twórcy tej piosenki, czyli Krzesimir Dębski i Jacek Cygan. A ten występ zmienił moje życie. Z dnia na dzień stałem się osobą rozpoznawalną. Ktoś, kto tego nie przeżył, nie jest w stanie sobie wyobrazić, z jakimi obciążaniami to się wiąże. Zwłaszcza w tak młodym wieku. Na koncertach byłem uwielbiany przez publiczność, a gdy wracałem do codziennego życia – czułem zazdrość kolegów i koleżanek. Targały mną skrajne emocje. Miałem wrażenie, że znalazłem się w jakimś matriksie. Musiałem się w tym wszystkim jakoś odnaleźć. Mocno odczuwałeś popularność na co dzień? Chcąc nie chcąc opolski festiwal oglądała cała Polska. W telewizji nie było wtedy nic innego. Tak więc można powiedzieć, że mój występ widzieli niemal wszyscy Polacy. Ta rozpoznawalność była więc ogromna. Pod mój dom przyjeżdżały wycieczki szkolne. Prawie codziennie miałem pod oknami kilkadziesiąt osób. Przed lekcjami albo po lekcjach wychodziłem do nich i rozdawałem autografy. Moja mama przynosiła tym ludziom herbatę w termosach. Po tym, jak w kilku wywiadach powiedziałem, że mieszkam w Poznaniu, masowo zaczęto wysyłać do mnie listy. Wszystkie były adresowane na zasadzie: "Krzysztof Antkowiak, Poznań". A że listonosze wiedzieli, gdzie mieszkam, regularnie mi je doręczali. Czy to było dla mnie łatwe? Nie. Musiałem konfrontować się z rówieśnikami, którzy byli zazdrośni o to, że ich dziewczyny miały nad łóżkiem mój plakat. Wtedy nie było internetu, więc wszystko odbywało się twarzą w twarz. Momentami dochodziło do rękoczynów . Raz nawet mój kolega dostał za mnie. W szkole byłeś traktowany jak gwiazda czy rzucano ci kłody pod nogi? Miałem w klasie kolegów i koleżanki, którzy mi kibicowali. Natomiast dyrektor szkoły robił mi bardzo pod górę. Chodziłem do liceum muzycznego, grałem na fortepianie i powinienem interesować się wyłącznie muzyką klasyczną. Często słyszałem, że kariera w rozrywce uczniowi takiej szkoły nie przystoi. To była nieustanna walka – żebym mógł pojechać na koncert, żebym przeszedł z klasy do klasy. Mój ojciec wiele razy był wyzwany na dywanik. Dyrektor tłumaczył mu, że powinienem mieć zakaz występowania w telewizji. Tobie koncerty i występy telewizyjne dawały dużo radości? Mnóstwo! Od początku czułem, że scena to moja miejsce. Występowanie sprawiało mi ogromną przyjemność. Ciekawym doświadczeniem były dla mnie koncerty dla Polonii w Stanach. Miło je wspominam. Natomiast w pewnym momencie musiałem z tego wszystkiego zrezygnować. Nie dałbym rady dalej godzić kariery z nauką. To była twoja decyzja? Moja i mojego taty. On powiedział, że jeśli chcę skończyć szkołę, to moje życie nie może tak dalej wyglądać. Przestałem więc koncertować i skupiłem się na edukacji. Było ci żal? Rozpaczałeś z tego powodu? Nie. Było mi lżej. Liczyłem, że jeśli trochę się wycofam, popularność przestanie mi doskwierać. I tak rzeczywiście się stało, ale nie od razu. Ludzie nadal mnie kojarzyli, ale już nie zaczepiali mnie tak często. Mogłem spokojnie przejść przez ulicę. Potem zagrałem w "Młodych wilkach 1⁄2" i znowu zacząłem być bardziej rozpoznawalny. Dopiero po trzydziestce poczułem, że mam więcej prywatności. A może po prostu przyzwyczaiłem się do tego i nabrałem dystansu? Jako młody chłopak bardzo to przeżywałem. Gdy dojrzałem, oswoiłem się z tym i przestało mi to przeszkadzać. Krzysztof Antkowiak o walce z nałogami: desperacko uciekałem przez tym, co mnie bolało Nie jest tajemnicą, że jako siedemnastolatek zacząłeś sięgać po alkohol. Co cię do tego skłoniło? Chciałem zagłuszyć swoje emocje. Desperacko uciekałem przez tym, co mnie bolało. Na chwilę się znieczulałem i zapominałem o tym, co mi doskwiera, ale nie rozwiązywało to moich problemów. Szybko zacząłem nadużywać alkoholu i wpadłem w weekendowy alkoholizm. Kiedy zrozumiałeś, że masz problem? Do pewnego czasu wydawało mi się, że ze wszystkim sobie radzę. Dopiero gdy zawaliłem parę rzeczy, zaczęło do mnie dochodzić, że chyba coś jest nie tak. W mojej głowie zapaliły się ostrzegawcze lampki. Wiedziałem, że picie mi nie służy, że alkohol nie jest żadnym rozwiązaniem. Chciałem coś zmienić w swoim życiu, ale nie było to takie łatwe. Później w twoim życiu pojawiło się kolejne uzależnienie – hazard. Jak wpadłeś w jego sidła? Byłem na koncercie w Stanach i ktoś zabrał mnie do kasyna. Okazało się, że mam w sobie żyłkę do tego. Hazard pozwalał mi uciec od rzeczywistości. Na chwilę mogłem o wszystkim zapomnieć. I choć wydawało mi się, że kasyno to miejsce dla ludzi, którzy nie mają pomysłu na to, jak zarobić pieniądze, a nie dla mnie, to szybko zacząłem tam regularnie bywać. Dawało mi to mnóstwo adrenaliny i pozwalało przenieść się do innego świata. Widocznie nie miałem w sobie wystarczająco dużo siły i mądrości , by w porę zreflektować się, że to nie jest dobra droga. Prawda jest taka, że każdy z nas przeżywa problemy i mierzy się z różnymi demonami. Im bardziej jesteśmy świadomi tego, co nam dolega, tym łatwiej możemy sobie z tym poradzić. A jeśli brak ci tej świadomości, szukasz ucieczki, jakiegoś wentylu. Czasem jest to alkohol, czasem narkotyki, a czasem pornografia. Dziś często są to media społecznościowe i gry komputerowe. W moim przypadku był to hazard. Wpadłem w ten nałóg po uszy. Szybko zaczął mnie niszczyć. Wstydziłem się tego. Nie byłem dumny z tego, że stałem się hazardzistą. Mówiłeś komuś o tym, że chodzisz do kasyna? Nie. Nikt o tym nie wiedział. Trzymałem to w tajemnicy. Bardzo się tego wstydziłem. Gdy znajomi pytali mnie, gdzie idę, ściemniałem. Przez wiele lat żyłem w kłamstwie i to mnie wyniszczało. Najgorsze było to, że spędzając czas z bliskimi, marzyłem o tym, by pojechać do kasyna i zagrać. Nie mogłem przestać o tym myśleć. Sporo pieniędzy przegrałeś? Nigdy tego nie liczyłem, ale nie były to wielkie sumy. Na szczęście, nie wpadłem w żadne poważne długi. Raz wygrywałem, raz przegrywałem. Choć zdecydowanie częściej przegrywałem. Przecież kasyno musi zarabiać. Zawsze jest tak, że za pierwszym razem wygrywasz. W moim przypadku też tak było. Nie wiem, z czego to wynika i jak do tego dochodzi, ale każdy, kto ma na koncie wizytę w kasynie, powie ci, że za pierwszym razem wygrał. To przedziwne. Pamiętasz, kiedy zorientowałeś się, że uzależniłeś się od hazardu? Już po dwóch – trzech latach zaczęło mi być z tym źle. Ale nadal w tym tkwiłem. Próbowałem szukać pomocy, chodziłem na mityngi, brałem udział w terapii, ale nie było to skuteczne. Być może rzadziej bywałem w kasynach, ale cały czas był we mnie ten trudny do opanowania głód. Co ostatecznie pomogło ci wygrać walkę z nałogiem? Każdy ma inną drogę, mnie pomogła modlitwa. Jednym z pierwszych kroków w programie 12 kroków, przez który przechodzą osoby uzależnione, jest zawierzenie sile wyższej. Ja zawierzyłem Bogu. On mnie uzdrowił i od 12 lat jestem "czysty". Krzysztof Antkowiak o nawróceniu: Bóg cały czas przy mnie był, mimo że ja byłem daleko od niego Zawsze byłeś osobą wierzącą? Kiedyś byłem, a potem odwróciłem się od Boga. Dziś, patrząc na swoje życie z perspektywy duchowej, wiem, że wpadłem wtedy w sidła szatana. Przeszedłem na ciemną stronę. Złych duch mnie przejął, dawał mi różne smakołyki, żeby mnie omamić i działał tak, żebym miał wrażenie, że wszystko kontroluję. Mimo że miałem problem, nie dostrzegałem go. Grałem koncerty, zarabiałem pieniądze, ludzie mnie kochali. A tak naprawdę wpadłem w bagno i przez jakieś 10 lat w nim tkwiłem. Na mojej drodze pojawiały się osoby, które sugerowały mi, żebym przemyślał pewne rzeczy. Ale nie chciałem korzystać z ich wskazówek. Z marszu je odrzucałem. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. A nawet jeśli nie było, to byłem pewien, że sam ze wszystkim dam sobie radę. Z perspektywy czasu wiem, że Bóg cały czas przy mnie był, mimo że ja byłem daleko od niego . Wiele razy mi pomagał, ratował mnie z opresji. Nie mam wątpliwości co do tego, że Anioł Stróż nade mną czuwał. Wtedy tak tego nie odbierałem, dziś mam co do tego pewność. Tylko dzięki temu przetrwałem. Bo ja byłem u skraju wytrzymałości. Alkohol, hazard i to, co działo się w moim życiu, doprowadziło mnie do depresji. Zaplanowałem już nawet swoje samobójstwo. Byłeś gotowy skończyć ze sobą? Byłem. Wiedziałem nawet, w jaki sposób odbiorę sobie życie. Miałem gotowy plan. Ale nie chcę do tego wracać. W każdym razie tak się kończy życie w kłamstwie i uleganie podszeptom szatana. Na szczęście, modlitwa mnie uratowała. Powiedziałem: "Panie Boże, jeśli jesteś, błagam cię, pomóż mi, bo ja nie chcę już tak żyć". I Bóg mnie wysłuchał. Następnego dnia obudziłem się i nie miałem już w sobie potrzeby ani by sięgnąć po alkohol, ani by pójść do kasyna. Wszystkie nałogi zostały mi zabrane w jednej chwili. Wiem, że brzmi to przedziwnie. Ktoś może pomyśleć, że zwariowałem. Ale tak naprawdę było. Wierzyłeś, że Bóg ci pomoże czy ta modlitwa to był raczej akt desperacji z twojej strony? Mimo że oddaliłem się od Boga, gdzieś z tyłu głowy miałem to, że on istnieje. To był trudny czas w moim życiu. Depresja sprawia, że twoje myślenie jest zaburzone. Nie masz czystości odbioru ani siebie, ani rzeczywistości. Byłem pogubiony i zamglony. Ta modlitwa to był krzyk rozpaczy płynący z mojego wnętrza. To, że z dnia na dzień zerwałeś z nałogami, traktujesz w kategoriach cudu? Tak. To dla mnie cud. Często zastanawiam się, czym sobie na to zasłużyłem. Dlaczego ja? Wciąż nie znam odpowiedzi na to pytanie. Ale mój świat kompletnie się zmienił. Gdy byłem zniewolony alkoholem i hazardem, nie żyłem pełnią życia. Mimo że wydawało mi się, że nad wszystkim panuję, nałogi przejmowały kontrolę nade mną. Na szczęście, to już za mną. Pamiętam, że po tym, jak po raz pierwszy – w programie Kuby Wojewódzkiego, powiedziałem, że Bóg mnie uzdrowił, dostałem mnóstwo wiadomości na Facebooku. Ludzie dziękowali mi za te słowa. Zrozumiałem, że jeśli mogę komuś tym pomóc i wskazać jakąś drogę, chcę to robić. Mówię prawdę, a ona jest najważniejsza. Jest naszą najlepszą zbroją, zawsze nas obroni i wyzwoli ze wszystkiego. Nigdy później nie ciągnęło cię w stronę używek? Nie miewasz pokus? Oczywiście, że miewam. Zdarzało się tak, że wracałem do hotelu po koncercie i bardzo chciałem się napić. Ale modliłem się wtedy i ochota na alkohol mi przechodziła. Duch Święty cały czas stawia na mojej drodze osoby, które mi pomagają – wskazują książki, które warto przeczytać, głoszą kazania, które otwierają mi głowę. Coraz bardziej rozumiem pewne rzeczy i je w sobie pielęgnuję. Odkąd się nawróciłem, chodzę do spowiedzi i przyjmuję komunię świętą. Nie wyobrażam sobie życia bez sakramentów. To dla mnie podstawa. Krzysztof Antkowiak o ks. Pawlukiewiczu: mocno przeżyłem jego śmierć Kilka lat temu nagrałeś płytę, na której wyśpiewujesz teksty napisane przez śp. księdza Piotra Pawlukiewicza. Jak doszło do waszej współpracy? Przypadkowo. Choć ja od jakiegoś czasu już nie wierzę w przypadki. Po jednym z koncertów podeszło do mnie małżeństwo i opowiedziało mi o tym, że miało kryzys, ale ich przyjaciel-ksiądz uratował ich związek. Chodziło o ks. Pawlukiewicza. Wstyd przyznać, ale nie kojarzyłem go. Ci państwo pokazali mi jego tekst, przeczytałem go i się zachwyciłem. Potem napisałem do niego muzykę, nagrałem piosenkę i przekazałem tej parze, by puściła ją księdzu Piotrowi. On w trakcie słuchania się popłakał i powiedział, że chciałby mnie poznać. Zdziwił się, że śpiewa to ten Antkowiak od "Zakazanego owocu", ten chłopiec w śmiesznej czapeczce. I potem się spotkaliście? Tak. On był już wtedy schorowany, Parkinson mocno go dotknął. Szybko się polubiliśmy. On, mimo że przemawiał do tylu ludzi i był przez wielu kochany, był bardzo samotny. Odwiedzałem go z kumplami, oglądaliśmy z nim mecze, rozmawialiśmy o filmie i muzyce. Towarzyszyłem mu w ostatnich chwilach. Miałem nadzieję, że moja obecność choć trochę uśmierzy jego ból. Mocno przeżyłem jego śmierć. Ta relacja była dla mnie niesamowita. Z jednej strony było mi go żal, z drugiej – podziwiałem go za to, ile ma w sobie siły. Był ciężko chory, a zarazem pełen wiary. Dzięki niemu zrozumiałem, że moje problemy są niczym i nabrałem większej pokory wobec świata i ludzi. Spodziewałeś się, że ta płyta spotka się z tak dobrym przyjęciem? Zdaje się, że pokryła się złotem. W tej chwili już podwójną platyną. Jestem zdziwiony tym faktem, ale cieszy mnie, że dla tak wielu ludzi ta płyta jest ważna. Ja realizując jakikolwiek projekt, niczego nie zakładam. Wiem, że nie mam wpływu na to, co się z nim wydarzy, gdy oddam go światu. Zawsze daję z siebie wszystko, ale nigdy nie wiem, jaki plon zbiorę. I wolę się miło zaskoczyć, niż boleśnie rozczarować. Zdarza ci się koncertować w kościołach? Zdarza, ale niezbyt często. Głównie gram koncerty w teatrach, domach kultury i plenerze. Staram się tak dobierać repertuar, żeby dawać ludziom przede wszystkim wartościowe teksty. Często korzystam z piosenek Toma Waitsa przetłumaczonych przez Romana Kołakowskiego. Gram też utwory nagrane z Simplefields, Grzegorzem Ciechowskim i wplatam między nie "Litanię" ks. Pawlukiewicza. Każdy mój koncert to bukiet różnorodnych klimatów. Czasem bardzo ze sobą kontrastujących. Ale taki jestem – pełen sprzeczności. Mam w sobie różne światy. Chcę poruszać słuchaczy i prowokować ich do refleksji. Nie boisz się, że ktoś stwierdzi, że stałeś się artystą sakralnym? Nie, bo się nie stałem. Jeśli ktoś mnie tak zamierza określać, to jego problem. Przypinano mi w życiu tyle łatek, że kolejne już mnie nie ruszają. Raczej bawią. Swego czasu pisało się, że zostałeś terapeutą w Ośrodków Apostolstwa Trzeźwości Braci Kapucynów. Ile w tym prawdy? Ani grama. Nie jestem i nie byłem terapeutą. Nikogo nie leczę. Nie pracuję w żadnym ośrodku. To byłoby niepoważne z mojej strony. Przecież nie jestem lekarzem. Całe dorosłe życie utrzymywałeś się tylko z muzyki i artystycznych działań? Tak. Jako dziewiętnastolatek przez dwa czy trzy miesiące bawiłem się jeszcze w kierowcę. Ale bardziej dla funu niż z potrzeby finansowej. Chciałem zobaczyć, jak to jest jeździć po mieście i rozwozić różne rzeczy. Bardzo mi się to podobało. Krzysztof Antkowiak o branży muzycznej: niezależność zawsze była dla mnie ważna Mimo że najbardziej kojarzony jesteś z "Zakazanym owocem", twój muzyczny dorobek jest znacznie bogatszy. Masz na koncie m.in. współpracę z Grzegorzem Ciechowskim. Jak się poznaliście? Wiedziałem, że Justyna Steczkowska pracuje z nim nad płytą "Oko za oko". Poprosiłem więc, żeby przekazała Grześkowi moje demo. On je odsłuchał i się do mnie odezwał. Zaproponował, żebyśmy razem coś nagrali. Byłem przeszczęśliwy. Spotkaliśmy się i od razu polubiliśmy. Jakie on zrobił na tobie wrażenie? Jakim był człowiekiem? Ciepłym, wrażliwym, otwartym i kontaktowym. Miał bardzo nowatorskie spojrzenie na wiele rzeczy – na brzmienie, światło na scenie czy sample, które dopiero wchodziły wtedy do Polski. Był nowoczesny zarówno w myśleniu, jak i w tekstach. Na naszej płycie "Delfin" znalazł się utwór "Programuję cię", który do dziś śpiewam na koncertach. Nagraliśmy go w 1997 r. Porównaj sobie to, co mówiło się wtedy o technologii, a co mówi się dzisiaj. Tekst tej piosenki jest teraz aktualniejszy niż prawie 30 lat temu. Grzesiek właśnie taki był. Zdecydowanie wyprzedzał swoją epokę. Uwielbiałem z nim rozmawiać. Miał dojrzałe podejście do wielu spraw. Potrafił oddzielić pracę od domu, rodzina była dla niego bardzo ważna. Sporo się od niego nauczyłem – nie tylko muzycznie, ale też życiowo. Nie masz poczucia, że wasza płyta przeszła trochę bez echa? Mam, ale nie myślę o tym. Tak widocznie miało być. Po latach dowiedziałem się, dlaczego tak się stało, ale nie chcę o tym mówić. W każdym razie nie było to ode mnie zależne. Cieszę się, że wciąż są ludzie, dla których ta płyta jest ważna. Chwilę po jej wydaniu zerwałeś kontrakt z dużą wytwórnią muzyczną. Dlaczego? Właśnie dlatego, że jej pracownicy nie przyłożyli się do promocji tej płyty. Nie bałeś się, że dostaniesz wilczy bilet i nikt nie będzie chciał wydawać twojej muzyki? Nie. Niezależność zawsze był dla mnie ważna. Każda próba zabierania mi wolności jest przeze mnie źle odbierana. A kontrakt, który podpisałem z tą wytwórnią, bardzo mnie ograniczał. W pewnym momencie zrozumiałem, że nie jest nam po drodze. Nie dostało ci się za to? Nie wiem. Nie odczułem tego. Z pokorą przyjmuję to, co mnie spotyka. Za wszystkie nasze wybory musimy zapłacić cenę. Za bycie wolnym – również. A ja nie chciałem i nie chcę, by ktoś narzucał mi, co mam robić. To zabija kreatywność. Prędzej czy później zacząłbym gasnąć. Zależało i wciąż zależy mi na wolności artystycznej. To ze względu na tę wolność i niezależność trzymasz się z dala od show-biznesu? Nie myślę o tym w ten sposób. Raz mi bliżej, a raz dalej do show-biznesu, ale cały czas mam z nim kontakt. Po prostu żyję tak, jak chcę żyć. Kilka lat temu wystąpiłeś w show "Twoja twarz brzmi znajomo". Co cię do tego skłoniło? Jako młody chłopak lubiłem naśladować różnych artystów, tak dla zabawy. Gdy pojawiła się ta propozycja, pomyślałem, że może udział w tym programie sprawi, że dowiem się czegoś o sobie. Postanowiłem podjąć się tego wyzwania po to, żeby się rozwinąć. Chciałem sprawdzić, czy mogę się jeszcze zaskoczyć. I, za sprawą piosenki AC/DC, okazało się, że tak. Zaskoczyłem się bardzo mocno. Przekonałem się, że jeszcze wielu rzeczy o sobie nie wiem. Czyli nie żałujesz udziału w nim? Nie, chociaż to był bardzo intensywny czas. Pobudka o 5 rano, a potem czasem nawet 20 godzin w hali nagraniowej, ale jestem wdzięczny za to doświadczenie. Nikt cię nie namawiał, żebyś wcielił się w Edytę Górniak? Nie. (śmiech) Krzysztof Antkowiak o współpracy z Edytą Górniak: patrząc sobie w oczy, zaśpiewaliśmy tę piosenkę dwa razy Jak wspominasz wspólną pracę nad piosenkę "Pada śnieg"? Bardzo ciepło. To było tak, że Edzia nagrywała swoją płytę "Dotyk" i zadzwoniła do mnie, jeszcze na stacjonarny telefon. Powiedziała, że jej ulubioną piosenką z mojej płyty "Zakazany owoc" jest właśnie "Pada śnieg". Zapytałem ją, co w związku z tym. I wtedy zaproponowała, żebyśmy nagrali ją w duecie. Od razu się zgodziłem. Przyjechałem do Warszawy i w Teatrze Buffo nagraliśmy ten numer. On ma tyle lat, a wciąż jest grany i ludzie wciąż do niego wracają. Ale wydaje mi się, że siłą tej piosenki jest to, że my ją nagraliśmy od początku do końca tylko dwa razy. Jak to? Nagrywaliśmy ten utwór ze śp. Rafałem Paczkowskim – świetnym realizatorem dźwięku i producentem muzycznym, który był też jego kompozytorem. Ustawił nas naprzeciwko siebie i patrząc sobie w oczy, zaśpiewaliśmy tę piosenkę longiem dwa razy. Pamiętam, że nagrywaliśmy wtedy na taśmę. Nie mogliśmy więc powtarzać poszczególnych fraz w nieskończoność. Teraz niektórzy nagrywają nawet kilkadziesiąt wersji wokalu, wybierają pojedyncze słowa z każdej z nich i sklejają w całość. (śmiech) My zaśpiewaliśmy całą piosenkę tylko dwa razy i Rafał powiedział: "mamy to". Ostatecznie wybrał pierwszą wersję. Dodał do niej smyki i gitarę. Całość zmiksował, wyprodukował i tak już zostało. Wciąż spore grono osób ma do tego utworu sentyment. Wydaje mi się, że on przetrwał, bo jest w nim szczera emocja. Wbrew pozorom ludzi nie da się oszukać. Oni wiedzą, co jest prawdziwe, a co nie. Nawet jeśli na chwilę zamydlisz im oczy, na dłuższą metę nic dobrego z tego nie wyjdzie. Prawda, szczerość, a przede wszystkim emocja są w sztuce podstawą. Jak reagujesz, gdy media wracają do twojego związku z Edytą Górniak? Nie reaguję. Nawet nie wiedziałem, że ktoś jeszcze o tym pisze. (śmiech) Macie kontakt ze sobą? Nie pamiętam, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. A chciałbyś jeszcze kiedyś coś nagrać z Edytą? Nie myślałem o tym. Jeżeli miałoby to być coś ciekawego, nie mówię nie. Wszystko zależy od tego, co, jak i dlaczego. Choć w sumie miałem sporo duetów w swoim życiu. Może już wystarczy? Pracujesz obecnie nad nowymi utworami? Pracuję nad nową płytą. Chciałbym, żeby wyszła jesienią przyszłego roku. Ale nigdzie mi się nie spieszy. Nie wywieram na sobie presji. Zacznę dzielić się nowymi utworami dopiero wtedy, gdy będę ich na sto procent pewien. Cały czas szukam dobrych i mocnych tekstów. Chciałbym zaskoczyć moich słuchaczy. Ciebie życie często zaskakuje? Cały czas. I są to miłe zaskoczenia? Różnie z tym bywa. W styczniu skończę 52 lata... Jakoś dziwnie się czuję, mówiąc o tym. Ale mam poczucie, że wciąż mam w sobie dużo z dziecka. Cieszę się małymi rzeczami, jestem ciekaw świata, przyglądam się rzeczywistości i cały czas jej się dziwie. Ale to chyba dobrze, bo gdybym przestał, stałbym się zgorzkniałym panem w średnim wieku. A tego bym nie chciał. Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. W serwisie Plejada.pl każdego dnia piszemy o najważniejszych wydarzeniach show-biznesowych. Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google. Odwiedź nas także na Facebooku , Instagramie , YouTubie oraz TikToku . Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: [email protected] .

SOURCE : plejada
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS