Static Ad
Static Ad
Blogs
Home/entertainment/Joanna Wilengowska Warmia i Mazury jak Wyspy Kanaryjskie. Wycina sie lasy i grodzi dostep do jezior WYWIAD

entertainment

Joanna Wilengowska Warmia i Mazury jak Wyspy Kanaryjskie. Wycina sie lasy i grodzi dostep do jezior WYWIAD

Nasz pejzaz niszczy nie tylko ruch turystyczny ale tez presja deweloperska ktora zmienia Warmie i Mazury w zunifikowana przestrzen na wzor Wysp Kanaryjskich czyli z hotelami nad sama woda ocenia Joanna Wilengowska autorka nominowanej do Paszportow "Polityki" ksiazki "Krol Warmii i Saturna". W rozmowie z Onetem mowi o tym co to za miejsce ta Warmia jaka bya jaka jest i jak powoli odchodzi.

January 04, 2025 | entertainment

Anna Wyrwik: To co to jest ta Warmia? Joanna Wilengowska: Przede wszystkim Warmia istnieje nie tylko latem, w szczycie sezonu turystycznego, ale cały czas, również wiosną, zimą i jesienią. Nie znika nagle, gdy turyści wyjadą (śmiech). A tak serio — jest krainą historyczną, która kiedyś miała ściśle wyznaczone granice. Tym się różni od Mazur, bo Mazury to kraina etnograficzna zamieszkała niegdyś przez Mazurów. Różni się też tym, że o ile Mazury były ewangelickie, to Warmia była katolicka. Rządzili nią biskupi warmińscy. Najpierw niezależnie, choć obronę zapewniał im Zakon Krzyżacki. Potem przez trzysta lat Warmia była częścią Królestwa Polskiego, ale miała sporą autonomię i własne prawa. Następnie stała się częścią Prus Wschodnich na kolejnych ponad sto siedemdziesiąt lat. W granicach Polski znalazła się dopiero po II wojnie światowej. Wszystko to jest prostsze, gdy ma się w domu Warmiaka, który wie, czym jest Warmia i potrafi ją tak zmitologizować, tak wywoływać duchy, że czujemy, iż ta kraina naprawdę nadal istnieje i ma swój ciężar gatunkowy. I choćby nie wiem jak zaprzeczano istnieniu Warmii i Warmiaków, on jest jej żywą skamieliną i niezaprzeczalnym dowodem. Jak ten Warmiak, czyli twój ojciec, zareagował na pomysł napisania "Króla Warmii i Saturna"? Ojciec sam namawiał mnie, bym napisała książkę o Warmii. Nie chciał być jednak jej bohaterem. Większość Warmiaków ma w sobie wrodzoną introwersję i nie lubi epatować tą swoją Warmią. Ma to oczywiście swoje przyczyny, które wyjaśniam w książce. Ojcu książkę pokazałam dopiero jakiś czas po publikacji. Ma więc świadomość tego, że stał się postacią literacką, ale nie sądzę, by się tym jakoś bardzo przejmował. A reszta rodziny? Mam korzenie warmińskie i niewarmińskie. Ale reakcji obawiałam się z obu stron. Jeśli chodzi o tę warmińską, starałam się być delikatna, by nikogo nie urazić. Wiele opowieści nie znalazło się w książce z powodu chęci uszanowania osób żyjących, które niekoniecznie chciałyby dzielić się swoimi wspomnieniami na forum publicznym i poddawać je ocenom. Piszę więc głównie o ludziach, których już nie ma. Po ukazaniu się książki z warmińskiej strony rodziny dostałam wiadomości i telefony, że jest dobrze. Może zrozumieli, że można uchylić drzwiczki do warmińskiego świata, nie będąc zanadto ekshibicjonistycznym i nie epatując krzywdami i poczuciem wykluczenia, a jednocześnie upomnieć się o godność. Moim celem nie było wypowiadanie się w imieniu jakiejś zbiorowości, ale myślę, że w jakiś sposób o tę godność się upomniałam. Jeśli idzie o niewarmińską stronę rodziny, mam wrażenie, że dzięki książce lepiej zrozumiała losy Warmiaków i inaczej spojrzała na mojego ojca. Twoja książka jest trudna do zakwalifikowania, bo nie jest to książka historyczna, nie jest to reportaż, ale też nie fikcja. Określiłabym ją jako opowieść spisaną z rozmów prowadzonych wśród starych mebli. Od początku taki miałaś zamysł? Tak, ponieważ inaczej nie umiałabym tego napisać. Nie umiem pisać reportaży, nie umiałabym też ubrać tego w formułę powieści obyczajowej z dużą narracją i wielością bohaterów. To jest mój sposób pisania. Jest trochę poszarpany i fragmentaryczny, co — wydaje mi się — oddaje to, czym się zajmuję. Są to bowiem małe dawki wiedzy, scenki z życia rodzinnego, anegdoty, przyśpiewki. Widzę Warmię w postaci takich okruszków, puzzli i kawałeczków, a nie monolitu. Dlatego ta forma przyszła mi w naturalny sposób. I tak mi się to napisało. Piszesz: "Śmiech jest ważny. Trzyma warmińskie królestwo w całości i nie pozwala mu się pokruszyć". Śmiech jest obecny w twojej książce, jest w niej humor, ironia, dystans. A piszesz przecież o historii, o traumach i sprawach poważnych, o których w Polsce raczej mówi się i pisze tylko poważnie. Nie bałaś się tego, że za mało tu powagi? Nie, zupełnie nie. Mam ogromną alergię na patos. Nie potrafię na poważnie uczestniczyć w patetycznych wydarzeniach. Nie lubię też nadmiernego sentymentalizmu i ckliwości. Chyba jestem też już z ironicznego pokolenia. A może tak po prostu mam, że przyglądam się z dystansem. Oczywiście mogę sobie na niego pozwolić, ponieważ nie byłam bezpośrednią uczestniczką wydarzeń II wojny światowej i kilku lat powojennych, które w naszym regionie były bardzo mocno naznaczone przemocą. Jestem raczej z pokolenia, które spisuje czyjeś wspomnienia. Wydaje mi się, że przyjęłam formę, która rymuje z warmińskim sposobem myślenia. Gawędy warmińskie zawsze mają w sobie jakiś humor, więc jest bardzo po naszemu, by tak mówić, a nie biadolić. Choć krzywdy zostają krzywdami, więc są też w książce fragmenty poważne, ale starałam się nadmiernie nie korzystać z tej powagi ani tym bardziej nie zmuszać czytelników do tego, by na siłę komuś współczuli czy czuli się winni temu, co się wydarzyło. Wydarzyło się wiele. Czy kiedyś zacznie się o tym mówić, czy też czas to przykryje? Część ludzi chce rozmawiać o przeszłości. Ostatnio w Miejskim Ośrodku Kultury w Olsztynie powstał projekt Wagon nr 1945, który jest opowieścią o ekspatriacjach i powojennych ruchach ludności na naszych ziemiach. Składają się na niego rzeczy, pamiątki, listy, dokumenty, które przynosili i cały czas przynoszą ludzie, którzy musieli wyjechać na przykład z Wileńszczyzny i przyjechać tutaj. No i jest wagon, taki, jakimi tu przyjeżdżano po 1945 r., jakimi wyjeżdżali do Niemiec ludzie stąd, ale też taki, w jaki Rosjanie wsadzali Warmiaczki i wywozili na Ural. Od początku lat 90. w Olsztynie działa Stowarzyszenie Wspólnota Kulturowa "Borussia", które zainicjowało wiele trudnych rozmów o historii i wydało dziesiątki książek na ten temat. Czy to jednak istnieje w szerokiej świadomości? Pewnie nie. I pewnie ludzie w ogóle nie mają ochoty zajmować się przeszłością, a już zwłaszcza, gdy jest zbyt skomplikowana, np. etnicznie. Co w kulturze warmińskiej może nas najbardziej zaskoczyć? Myślę, że w Polsce bardzo trudne jest wyjście poza system zero-jedynkowy Polak-Niemiec. Wielu ludziom trudno zrozumieć, że można wyjść poza narodowe szuflady. Zarówno Warmiaków, jak i Mazurów ten dylemat Polak-Niemiec bardzo dotyczy. Jedni chcą ich przeciągnąć na swoją stronę, drudzy na swoją. Jest to ciągłe rozszarpywanie między polskością a niemieckością. Nie ma tu uszanowania specyfiki i poczucia odrębności ani tego, że coś jest skutkiem wielokulturowości naszego regionu. Ludziom trudno jest zrozumieć, że Prusy Wschodnie były wielokulturowe i że współczesna Warmia i Mazury też są wielokulturowe. Wielokulturowe oznacza wieloetniczne, wieloreligijne, różnorodne. Ja różnorodność postrzegam jako bogactwo. Przecież im więcej, a nie mniej, tym bardziej bogato. Czyli w Polsce trudno jest być Warmiakiem, ale też Ślązakiem, Kaszubem czy Mazurem... Zaczęłam pisać książkę jeszcze w poprzednim układzie politycznym, gdy presja polskości była dławiąca gardło, dusząca. Jedną z przyczyn mojego pisania była potrzeba, by krzyknąć, że jesteśmy różnorodni. I to jest super! Doceńmy to. Zauważmy ludzi i szanujmy ich za ich odrębność. Dajmy im być tymi, kim chcą, a nie każmy być tymi, za kogo ich uważamy. Napisałam więc tę książkę jako jakiegoś rodzaju sprzeciw wobec homogenizacji. W każdym aspekcie tożsamościowym, nie tylko etnicznym. Czytając "Króla Warmii i Saturna", miałam wrażenie, że czytam o świecie, który odchodzi. Z drugiej strony od kilku lat obserwujemy modę na lokalność i regionalność. Może więc nie odejdzie? Obserwuję to budzenie się regionów z dużym zainteresowaniem. Ludzie potrzebują poczuć się dobrze tam, gdzie są i poznać historię swojej najbliższej okolicy. Jest coraz więcej pasjonatów historii miast i miasteczek, bo dla ludzi ważne jest, by wiedzieć, kim są i gdzie są. Zwłaszcza w regionach, które propaganda PRL-u nazywała "Ziemiami Odzyskanymi". Oczywiście neowarmińskość będzie inna, niż warmińskość mojego ojca. On jest pogrobowcem Prus Wschodnich, wychowanym przez dziadków, którzy tam właśnie żyli. Nowe pokolenia mają zupełnie inną mentalność niż Warmiacy żyjący na Warmii przed wojną czy jeszcze dawniej. I będą odkrywać w tradycji warmińskiej coś innego. Piszesz w swojej książce: "»Kaleczą język polski«. Jeszcze w pierwszej dekadzie dwudziestego wieku tak pisano o ludziach stąd, którzy wtrącali w swoją opowieść warmińskie słówka, lub o tych, których mowa miała ów charakterystyczny akcent". Dziś wiele osób wraca do gwary i godki. Czy dzięki temu mają one szansę przetrwać? Tak, mają szansę przetrwać, ale w formie hobbystycznej, a nie jako powszechne języki komunikacji. Przynajmniej u nas. Bardzo cieszy mnie to, że wielu młodych ludzi uczy się warmińskiej godki i innych gwar. Cieszę się też, że skończyła się — bo mam nadzieję, że się skończyła — dyskryminacja ze względu na język. Dziś władanie gwarą jest powodem do dumy. Jest na pewno kilka rzeczy, które łączą pokolenie starych Warmiaków z młodymi: lojalność wobec regionu, jego historii i jego dawnych mieszkańców. Myślę, że dla wielu ludzi, w tym dla mnie ważna jest organiczna przynależność do Warmii. Stąd w mojej książce opisy kąpieli w jeziorach i spacerów po lasach. Czuję się na Warmii ulokowana atomami swojego ciała. W książce wspominasz o budowach kompleksów turystycznych, hoteli, marketów, piszesz o tym, co turyści zrobili z Mazurami. Warmię też to czeka? To się dzieje i na Mazurach, i na Warmii. W miejscowości Łutynówko pod Olsztynkiem ma na 300 hektarach powstać największy park rozrywki w Polsce. Nad jeziorem Łańskim planowano budowę ogromnego hotelu, choć to na razie zostało zablokowane przez garstkę pasjonatów i miłośników natury. Organiczna przynależność do miejsca to też troska o krajobraz. Także krajobraz kulturowy. Nasz pejzaż niszczy nie tylko ruch turystyczny, ale też presja deweloperska, która zmienia Warmię i Mazury w zunifikowaną przestrzeń na wzór Wysp Kanaryjskich, czyli z hotelami nad samą wodą. Wycina się lasy, przydrożne aleje drzew, grodzi dostęp do jezior. Dawne brukowane drogi zalewa betonem. Wielu samorządowców też ma sporo za uszami. Tworzy się jałowe przyrodniczo farmy fotowoltaiczne. Globalizacja. Dla mnie takie zadeptywanie swoistości regionu i niedbanie o to, co przeszłe — choćby o te piękne, stare domy i obory z czerwonej cegły — jest nie do przyjęcia. To, co się ostało po wojnie, a nie jest zabytkiem, stoi i kruszeje, znika na naszych oczach. Czyli nie ma już miejsca na odmienność? Jest ono już chyba tylko w książce. Proces unifikacji postępuje bardzo szybko. Przecież to wszystko wydarzyło się w ciągu mojego życia, a w ciągu ostatnich 10-20 lat mamy do czynienia z lawiną inwestycji, zabudowy, tuj i polbruku. Wszyscy chcą mieć chatę na Mazurach na weekendowy wypad, chcą sobie wyszarpać kawałek raju nad wodą, w lesie. I mieć przy tym, paradoksalnie, coś "nowoczesnego". A jeśli ktoś dziś chciałby jeszcze poczuć tę prawdziwą Warmię, to gdzie ma się udać? Nie chcę mówić, bo wtedy ludzie tam przyjadą i nie będę miała tych miejsc dla siebie (śmiech). Może powiem o miejscu mniej tajnym. Jest nim nieistniejąca już dziś wieś Orzechowo, gdzie pozostał jedynie kościół i cmentarz z warmińskimi grobami z XIX w. Obok jest łąka, a na niej co roku są żurawie. Coś niesamowitego! Dalej jest jezioro Łańskie, a obok jezioro Pluszne Wielkie. Dla mnie ta wieś jest święta, więc błagam, nie zadepczcie jej i nie jedźcie tam wszyscy na raz. W książce przyjmujesz perspektywę króla, czyli swojego ojca. Stawiasz się w roli kronikarki, która słucha, obserwuje i spisuje. A gdybyś miała pokazać Warmię ze swojej perspektywy, jaka by była? Warmia mojego ojca jest jego królestwem i krainą bardziej kategoryczną, do której on nie każdego by zaprosił. Może nawet nikogo z żyjących. Ona jest w jego głowie. Ja mam innego rodzaju perspektywę. Czy Warmia moja i mojego ojca to różne krainy? Podobne w nas są na pewno szacunek do przyrody i niechęć do deweloperów, którzy chcą wycisnąć cytrynę do końca. Szacunek wobec ludzi, którzy tu kiedyś mieszkali, także w bardzo zamierzchłych czasach, wobec ich pracy, ich dzieła, ich losu. Oboje mamy też świadomość kresu. On — swojej dawnej krainy i samego siebie, a ja — katastrofistka kresu naszego świata w ogóle. *** Joanna Wilengowska — absolwentka filologii polskiej oraz dziennikarstwa. Współtwórczyni pisma literackiego "Portret". Autorka książek prozatorskich "Japońska wioska", "Zęby" oraz "Król Warmii i Saturna", za którą otrzymała nominację do Paszportu Polityki. Jest również autorką programów telewizyjnych i reportaży o tematyce kulturalnej, historycznej i ekumenicznej. Współpracuje z instytucjami kultury Warmii i Mazur oraz organizacjami pozarządowymi, m.in. Wspólnotą Kulturową "Borussia". Urodziła się i mieszka w Olsztynie.

SOURCE : kultura

LATEST INSIGHTS