Home/entertainment/Emil Marat Roman Bratny pisa o powstancach z mioscia. Przez lata zapracowa na wasna kleske WYWIAD

entertainment

Emil Marat Roman Bratny pisa o powstancach z mioscia. Przez lata zapracowa na wasna kleske WYWIAD

W "Kolumbach" Roman Bratny pisa o powstancach warszawskich z szacunkiem moze i mioscia. Potem jako pupil peerelowskiej wadzy przez lata zapracowa na wasna kleske literacka i polityczna. To nie oznacza ze powinien zostac "wymazany" mowi w rozmowie z Onetem Emil Marat autor biografii "Bratny. Hamlet rozstrzelany".

October 05, 2024 | entertainment

Mateusz Zimmerman: Opisywał pan w swoich poprzednich książkach losy Stanisława Likiernika i Krzysztofa Sobieszczańskiego, czyli dwóch ludzi, z których Bratny "lepił" swojego literackiego Kolumba. Można odnieść wrażenie, że pan się od dawna zbliżał do biografii Bratnego, tylko nie od frontu, a z flanek. Emil Marat: Kiedy pisałem o Likierniku i Sobieszczańskim , Bratny siłą rzeczy ciągle wyłaził im zza pleców — i to nie tylko dlatego, że on i Likiernik do śmierci byli przyjaciółmi. Zmarli zresztą w odstępie pół roku. Zdążył pan z Bratnym porozmawiać? Nie. Widziałem się z nim przelotnie w ostatnich latach jego życia — wiozłem wtedy Stacha Likiernika na Mazury, do córki Bratnego, u której ten wówczas już na stałe mieszkał. Likiernik bardzo chciał jeszcze go odwiedzić. Nie jestem pewien, czy Bratny go wtedy rozpoznał. On już wtedy właściwie milczał. Mówię o jego kondycji zdrowotnej — ale przecież w sensie literackim także, bo w drugiej połowie lat 90. już nie pisał. Był już wówczas osamotniony, wielu ludzi się od niego odwróciło. Przyznaje pan, że dużą częścią powojennej twórczości on zapracował na własną klęskę — jako pisarz i jako postać publiczna. I mimo to nie powinien zostać zapomniany. Tak, te dwa twierdzenia się nie wykluczają. " Kolumbowie. Rocznik 20" — to główny powód, dla którego mamy o Bratnym pamiętać? Nadal jest to, moim zdaniem, najważniejsza książka o polskim podziemiu i o powstaniu warszawskim. Także o tym, jak próbowali żyć niedługo po wojnie ludzie z roczników '20. A dzisiaj "Kolumbowie" mają jeszcze znaczenie? W moim przekonaniu to ciągle kanon. Książka, która mówi ważne rzeczy o ważnych rzeczach. I broni się przed upływem czasu. Oczywiście biorę poprawkę na to, że w ludziach młodszych ode mnie, a już z pewnością od pana, może ona nie wywołać wielkich ekscytacji, zwłaszcza w pierwszym kontakcie. Ja po raz pierwszy zetknąłem się z "Kolumbami" przez serialową adaptację Janusza Morgensterna — jak pewnie wielu ludzi urodzonych na przełomie lat 60. i 70. Swoją drogą, mając siedem czy osiem lat zobaczyłem — przez niedopatrzenie rodziców — te straszliwe sceny z Niemcami wrzucającymi granaty do piwnic. Te obrazy do mnie potem wracały latami. Bardziej analityczne refleksje na temat znaczenia tej książki przychodziły znacznie później. Kiedy mówimy o jej znaczeniu dla biografii Bratnego, to nie polega ono tylko na tym, że nic tak ważnego on już później nie stworzył — a przecież miał wtedy dopiero trzydzieści parę lat. Chodzi też o to, że większość jego twórczości po "Kolumbach" to jakby appendiksy do tej książki, przypisy i uzupełnienia do niej. Co sprawiło, że ta książka była tak ważna? Odwołam się do prof. Marcina Napiórkowskiego i jego "Powstania umarłych". Po wojnie pamięć o powstaniu warszawskim była rozdarta między dwa toposy: pochodu i konduktu. "Pochód" mówił: idziemy w przyszłość, do przodu, "budujemy nowy dom", odłóżmy już pamięć o powstańcach na półkę. "Kondukt" to z kolei przekonanie, że trzeba oddać cześć poległym i ofierze, którą złożyli. A traumę trzeba przepracować, bo inaczej i tak nie da nam spokoju. Te dwa toposy zdawały się wzajemnie wykluczać. I nagle pojawia się Bratny z "Kolumbami"? Tak — i przerzuca między tymi dwoma toposami linę. Jego bohaterowie balansują na niej jak linoskoczkowie. Czytelnik dzięki tej książce mógł się wznieść ponad bariery pamięci, zarówno intelektualne, jak i emocjonalne. W "Kolumbach" najpierw poznajemy ludzi, którzy są młodzi i mają przed sobą całe życie — i współczujemy im, bo przecież cierpią, poświęcają się, nieraz giną. Potem ci z nich, którzy przetrwali wojnę, nadal mają w sobie żądzę życia, próbują iść do przodu — ale trauma wojenna ich nie opuszcza, mają problem z normalnym funkcjonowaniem. Te wszystkie splątania były dużo bardziej wiarygodne niż inne próby opowiadania powstańczych życiorysów. Dlatego "Kolumbowie" to książka prawdziwa. W dodatku ona powstawała i ukazała się w drugiej połowie lat 50. Polska kultura i życie publiczne doznawały wtedy przewietrzenia. Istniał głód otwartości, fermentu intelektualnego i twórczego. "Kolumbowie" trafili w tę potrzebę. Jedna z ważniejszych obserwacji dotyczących Bratnego: pisał wciąż o sobie. Proszę zauważyć, jak istotnym bohaterem w "Kolumbach" jest Jerzy. Jest w nim bardzo dużo z autoportretu autora, a trochę z ogólnej wizji podziemia, jaką miał Bratny. Jerzy miał jeszcze wiele razy powracać w tym życiopisaniu jako porte-parole autora. W większości książek Bratnego prawda miesza się z fikcją. Także z fikcją, którą autor uprawiał na temat samego siebie — co widać choćby w biograficznym "Aniele w butach z ostrogami". On sam siebie uważał poniekąd za postać literacką. Do tego cały czas mamy w tle tego życiorysu Historię. Najpierw tę, która Bratnego dramatycznie doświadcza jako młodego człowieka — i jednocześnie go buduje. A potem tę, którą on sam w powojennej Polsce próbuje kształtować i która go właściwie rujnuje. Te wszystkie uwikłania wydawały mi się wystarczająco intrygujące, aby się z tą biografią zmierzyć. Talentu pan Bratnemu nie odmawia. Gdyby jako powstaniec warszawski z batalionu "Bełt" dostał kulę gdzieś w alejach Jerozolimskich, byłby wymieniany obok Gajcego czy Trzebińskiego, którzy wtedy zginęli? Tak sądzę, choć oczywiście wtedy nikt by wszystkich tych ludzi nie nazwał poetami pokolenia "Kolumbów". Nie chcę powiedzieć, że młody Mularczyk-Bratny pisał wiersze tak samo wybitne. Ale były wśród nich takie, które robią wrażenie. Te i inne utwory, choćby sztuki teatralne, wyrobiły mu opinię sporego talentu w podziemnych kręgach literackich, którym było bliżej do prawicy — mówię o środowiskach skupionych wokół pism "Sztuka i Naród" czy "Dźwigary". A więc owszem, on grał wtedy w tej samej lidze co Tadeusz Gajcy czy Zdzisław Stroiński. Ale to on przeżył. By w powojennej Polsce zostać pisarzem, jak niektórzy określali, reżimowym. Pan by go tak nazwał? To zależy, jak zdefiniujemy reżimowość. Był pupilem peerelowskiej władzy, nigdy nie wystąpił przeciw niej, wpisywał się w jej propagandę. Zdarzało mu się pisać reportaże czy interwencyjne teksty, które były krytyczne, ale to zawsze była krytyka "drobnych wypaczeń", a nie istoty systemu. Jednocześnie nie pisał na zamówienie władzy. To wszystko, co pisał i mówił, kiedy w ten czy inny sposób stawał po jej stronie — było zgodne z jego własnymi przekonaniami. W tym sensie reżimowy nie był. Rzućmy trochę światła na początek jego powojennej drogi. Wyjaśni pan czytelnikom, o co chodzi z "rozstrzeliwaniem Hamleta"? Bratny posłużył się tą figurą po raz pierwszy na łamach konspiracyjnego pisma "Dźwigary", które sam prowadził, na początku 1944 r. Potem kilkakrotnie ją rozwijał. Punktem wyjścia była tu diagnoza polskiej inteligencji, która zdaniem Bratnego była formacją postszlachecką. Innymi słowy: było jej znacznie bliżej do arystokracji niż do prostego ludu. Z tego brały się rozterki, niezdecydowanie, czyli właśnie hamletyzowanie: rewolucjonizować Polskę czy nie? Skutkami tych rozterek były dwie wielkie polskie klęski: kampania wrześniowa i powstanie. Po nich kraj nie mógł już być taki sam. Inteligencja dla Bratnego miała być solą nowej, powojennej Polski — ale to też oznaczało konieczność "pójścia z ludem". W tym celu inteligencja musiała odrzucić przeszłość, rozterki, przestać dzielić włos na czworo. Czyli właśnie: rozstrzelać w sobie Hamleta. I zaakceptować — to już powojenna wersja tej publicystycznej figury — że Polska po wojnie znalazła się tam, gdzie się znalazła. Prawo Historii. Czyli nie wolno — to ważny imperatyw dla tego życiorysu — "wierzgać przeciw ościeniowi"? Nie należało rozpoczynać bitew, których nie dało się wygrać. I dlatego zdaniem Bratnego trzeba było odwodzić Polaków od buntu przeciw władzy. On uważał, że jakikolwiek zryw społeczny w tych realiach geopolitycznych skończy się kolejnym krwawym nieszczęściem. Punktem odniesienia było tu oczywiście powstanie warszawskie, ale również wydarzenia na Węgrzech w 1956 r. czy w Czechosłowacji w 1968. Z tego wyrastała jego krytyka pisarzy i artystów za "polityczne zaangażowanie" w tworzącą się opozycję. Albo besztanie KOR, na punkcie którego miał zresztą Bratny pewną obsesję. W jego kolejnych wystąpieniach z tamtych lat widać postępujące stępienie wrażliwości. Kiedy ten proces się zaczął? Bratny, jak sądzę, przekroczył tę granicę na początku 1968 r. Sygnałem jest choćby to, co pisał w "Kulturze" po zdjęciu z afisza "Dziadów" Dejmka i po słynnym zebraniu Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich. Bratny właściwie dołączył wtedy do marcowej nagonki, udzielił poparcia czystkom. Próbowałem znaleźć punkty wspólne w tym, co Bratny pisał przy okazji Marca '68, potem: Radomia i Ursusa, a jeszcze później w "Roku w trumnie" — i nazwałbym to mało szlachetną skłonnością do stawania przy silniejszym przeciw słabszemu. Nie wiem, czy rola obrońcy Bratnego jest dla mnie komfortowa — ale skoro mnie pan prowokuje, to na moment w nią wejdę, choćby po to, żeby skomplikować obraz. Po pierwsze: mówimy o kimś, kto przez parę lat działał w konspiracji, a potem walczył w powstaniu. Widział, jak tracą życie jego przyjaciele, i ryzykował — podobno brawurowo — własne. Druga sprawa: Bratny potrafił jako autor wejść w rolę "rzecznika" ofiar przeciw sprawcom. W opowiadaniach z lat 60. pisał o wydawaniu Żydów przez polskich sąsiadów, o szmalcownikach, "złotych żniwach". Z kolei w opowiadaniu "Dawid syn Henryka" pisał o zbrodniach żołnierzy izraelskich dokonywanych na Egipcjanach — wtedy słyszano w tym nuty antysemickie, a dziś w epoce Netanjahu brzmi to cokolwiek inaczej. Umiał przypominać zbiorowości — najczęściej Polakom — że nie ma monopolu na moralną nieskazitelność. Moim zdaniem to nam podpowiada, że tu nie mówimy o żadnej wrodzonej skłonności do występowania po stronie silniejszego... OK, to skoro już doszliśmy do Marca i Żydów... Bratny był antysemitą? Zagmatwana kwestia. Nie ulega wątpliwości, że wpisywał się w retorykę moczarowską. I tu pytanie: czy jeśli ktoś się na nią załapał, płynął na tej fali — to czy można go zaliczać do zbioru antysemitów? Odpowiadam: być może — ale jeśli nawet, to Bratny nie był antysemitą w sensie podskórnym czy odruchowym. To ważne spostrzeżenie, bo istniała niemała grupa polskiej inteligencji, w czasie wojny i po wojnie, która właśnie takie odruchy wykazywała. Nazwiska litościwie przemilczmy. Jak się tyle czasu spędza z bohaterem, to się go często zaczyna lubić. Pan Bratnego polubił? Sam nie odpowiem — ale ludzie, którzy lubili Bratnego, mieli do mnie pretensje, że go w tej książce "niszczę", a z kolei osoby nastawione do niego krytycznie zarzucały mi, że go bronię. Na pewno nie czułem potrzeby budzenia u kogokolwiek sympatii do Bratnego — chciałem, żeby czytelnik mógł go lepiej zrozumieć. Spytałem, bo parę razy się tu złapałem na myśli: ja bym tego faceta nie polubił. Łatwo mi zrozumieć, dlaczego Bratny wielu ludzi drażnił, i to nawet abstrahując od polityki. Był dość głośny, narcystyczny i przez to nadobecny w towarzystwie. Wszystko musiało się obracać wokół niego. Słyszałem trochę takich głosów. Jednocześnie we wspomnieniach różnych ludzi nie natknąłem się na taką sytuację, że Bratny zrobił komuś jakieś świństwo, że komuś zaszkodził. Mało tego: i u Konwickiego, i u Janusza Głowackiego pojawiają się spostrzeżenia, że to był równy facet i że potrafił pomagać ludziom — np. w wydawaniu książek. Pomógł zdobyć paszport Tyrmandowi, którego cenzura dosłownie przyduszała. Miał w PRL wpływy, mógł z nich korzystać. W takim układzie pomaganie może być aktem życzliwości, ale i sposobem demonstrowania swojej pozycji. Dokładnie tak, nie wykluczam i tej motywacji. Ale to działa w dwie strony: jak się ma taką pozycję, to można przy jej pomocy również szkodzić. A Bratny w indywidualnych relacjach raczej pomagał, bywał życzliwym znajomym i przyjacielem. Uczciwość biografa wymaga, by to zauważyć. Jednocześnie czytelnik, który chciałby doszukiwać się w różnych zachowaniach Bratnego cynizmu czy wygodnictwa, też znajdzie ku temu przesłanki. Powtórzę: nie zachęcam nikogo, by zapałał do mojego bohatera sympatią — ale nie chciałbym też, by Bratny był redukowany do cynicznego sukinsyna. Nawet jeśli się zgodzimy, że jego działalność publiczna w PRL miała wysoką tzw. szkodliwość społeczną. O, i to jest dobra okazja, żebyśmy przeszli do "Roku w trumnie". To była nieprzyzwoita książka. Niektórzy mówią, że ona się broni literacko — i przyznaję: jest pod względem konstrukcji interesująca. Ale przede wszystkim to była powieść paszkwilancka. Szydziła z ludzi, którzy sprzeciwiali się systemowi komunistycznemu, zwłaszcza młodych. Oddałem w tej sprawie głos ludziom z pokolenia Studenckich Komitetów Solidarności, bo to oni w tamtych latach wchodzili w działalność opozycyjną. Ich ówczesna reakcja na "Rok w trumnie" wydaje mi się ważna, bo to ich ta książka zohydzała. Wielu z nich zresztą pamiętało "Kolumbów". Tam przecież młodych bohaterów, którzy poświęcali się dla ważnej sprawy, Bratny potraktował przede wszystkim z szacunkiem, żeby nie powiedzieć — z miłością. Przez to kontrast z "Rokiem w trumnie" wydawał się jeszcze bardziej dojmujący. Moment, w którym "Rok w trumnie" się ukazał, nie był bez znaczenia. Polska miała za sobą karnawał Solidarności. Szlachetny czas, eksplozja dobrej energii w społeczeństwie, które przez wiele wcześniejszych lat czuło, że nie ma na nic wpływu. A potem przyszedł stan wojenny i wszystko to stłamsił. Mnóstwo ludzi znalazło się w więzieniach, wielu uciekło za granicę. Nastał terror braku nadziei, nawet śnieg stał się szary. I właśnie wtedy pojawił się "Rok w trumnie". Olbrzymi nakład, poczytny autor — i bardzo jadowita, brutalna kpina z Solidarności i wszystkiego, co za nią stało. W tym przypadku naprawdę było to kopanie leżącego — bo ta książka wzmacniała w ludziach poczucie beznadziei. Zdawała się mówić, że wszyscy wokół są cyniczni, mali i podli, skupieni na własnym interesie. No i może jeszcze na seksie — bo tego też w tej książce jest sporo. W dodatku "Rok w trumnie" trafił do druku akurat wówczas, kiedy milicjanci zakatowali na komisariacie Grzegorza Przemyka. Jak sobie to wszystko dodamy, to trudno się dziwić, że tę książkę wtedy odczytywano jako obrzydliwą — i tak też zapamiętano. Podobno Jaruzelskiemu się bardzo podobała. Zachwycał się tą książką, jeśli wierzyć dziennikom Mieczysława Rakowskiego. Ale znów zaznaczmy: to nie była książka pisana na zamówienie — ani partyjne, ani esbeckie. Na tym właśnie polega problem z "Rokiem w trumnie", że Bratny pisał go zgodnie ze swoimi poglądami. Przytacza pan taką scenę: ćwierć wieku po upadku komuny pewne szacowne grono toczy rozmowę o włączeniu "Kolumbów" do znanej i prestiżowej serii wydawniczej. I okazuje się, że to jest nie do przyjęcia dla tych, którzy nadal pamiętają Bratnemu "Rok w trumnie". Poruszamy się tu wokół dylematu: czy podłe zachowanie twórcy w danym momencie jego życia unieważnia jego poprzednie dzieła? Moim zdaniem nie. Z "Kolumbami" byłby tu inny problem: w tej książce jest wiele z reporterskiej ilustracji, również jeśli chodzi o bohaterów, mających swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Nie da się uznać ich historii i dramatów za niebyłe, zastosować czegoś w rodzaju cancellingu . Ten rodzaj odwetu nie byłby w istocie odwetem na Bratnym. Oznaczałby wylanie dziecka z kąpielą. Nie umiem się ustawić w roli autorytetu moralnego, który chce "unieważniać" książki autorów z zaplamionymi biografiami. Czy podła postawa Céline’a w czasie niemieckiej okupacji pomniejsza wartość jego książek? Czy postawa Heideggera wobec rządów nazistów czyni jego prace gorszymi? Mam wątpliwości. Mamy oczywiste prawo do spoglądania na czyjąś twórczość przez pryzmat takich uwikłań. Ale przyznam się panu: emocje idą tutaj u mnie na przekór namysłowi. Tytuły rozdziałów tej biografii w oczywisty sposób nawiązują do struktury "Kolumbów". To, że rozdział o tytule "Śmierć" obejmuje tutaj najdłuższy okres, mówi nam o życiorysie Bratnego coś bardzo smutnego. W latach 80. Bratny zdawał się coraz bardziej zagubiony. Pod koniec tamtej dekady i w okresie przełomu zaczynało do niego docierać, że Historia wcale nie przyznała mu racji, choćby w tym sensie, że skompromitowała nakaz "niewierzgania przeciw ościeniowi". Zarazem Bratny nadal chciał kształtować rzeczywistość — i nie rozumiał, jak bardzo ona mu odjechała. Jeszcze na początku lat 90. próbował to "ogrywać" przy pomocy swojej zarozumiałości. W jednym z ostatnich wywiadów powiedział dosłownie, że być dzisiaj wrogiem publicznym to "glejt arystokraty ducha". Ale po prawdzie ciskał się już wtedy trochę jak ryba wyrzucona na piasek. Także z powodu rosnącego osamotnienia, które — jak dowiedziałem się od jego rodziny — bardzo przeżywał. Jego ówczesna twórczość też sprawia takie wrażenie. To w większości krótkie, niechlujnie pisane powieści. Tylko kilka opowiadań z tego okresu można uznać za ciekawe. Powiedzieliśmy na wstępie, że zapracował na własną klęskę. A był jej świadomy? Pod koniec życia — tak, i w sensie politycznym, i literackim. Nie chcę tego dokładnie wyjaśniać, zostawmy czytelników z tym suspensem — ale on pod koniec życia musiał się skonfrontować z własną wrażliwością, którą gdzieś po drodze zgubił. I zrozumiał, że wrażliwy człowiek jednak nie jest w stanie "rozstrzelać Hamleta" w samym sobie. Mówił pan, że Bratny pisał ciągle o sobie, mieszając prawdę z fikcją. Wzmianka, że jego archiwum spłonęło, nie brzmi w tym kontekście po prostu jak informacja, lecz jak trop. To prawda. Charakterystyczne, że nawet w tej ostatniej książce: "Anioł w butach z ostrogami", która była sagą rodzinną, Bratny próbował modyfikować swój życiorys. Archiwum, o którym mówimy, pewnie pomogłoby wyjaśnić kilka tajemnic z jego biografii. Weźmy te historie z czasu wojny, dotyczące ukrywania Żydów. Albo jeszcze ciekawszy wątek: znajomość Bratnego z pisarzem Alfredem Łaszowskim, który był — co okazało się zupełnie niedawno — agentem Gestapo. Jesienią 1943 r. w Konstancinie, w willi należącej do Bratnego, doszło do wpadki konspiracyjnej radiostacji. Niemcy zgarnęli radiotelegrafistów — ale Bratnego, który był na miejscu, akurat nie. Przesłuchiwał go potem akowski kontrwywiad. Zagadkowe. Prawda? Bratny przeżywał tę historię przez całe późniejsze życie. Ale tu ten wątek urwijmy — więcej o nim napisałem w książce. Wiele wyborów życiowych Bratnego postrzegam jako wybory człowieka poharatanego: i przez wrzesień 1939 r., i przez powstanie warszawskie, i przez epokę stalinowską. Ciekawi mnie zresztą, jak by się potoczyła ta biografia, gdyby Bratny doświadczył takiego poharatania raz jeszcze. Mówi pan o przededniu Marca '68? Tak. Pod koniec lutego tamtego roku odbywa się to słynne posiedzenie Związku Literatów Polskich. Zebrani mówią o "Dziadach" Dejmka , cenzurze, ograniczaniu wolności twórczej itd. Bratny wyszedł potem z tego spotkania — i napotkał przedstawicieli "aktywu robotniczego", którzy szykowali się do rozpędzenia literatów. To się wtedy rozeszło po kościach. Wtedy tak — ale niewiele brakowało. A już tydzień później taki sam agresywny "aktyw", w jesionkach i z pałkami, bił studentów na ulicach Warszawy. Co by było, gdyby Bratny po wyjściu z tamtego posiedzenia ZLP mocno oberwał? Gdyby trafił na dołek np. z wybitymi zębami, plując krwią i wymiotując od ciosów w brzuch — tak jak potem studenci? Czy odbiłoby się to na jego poglądach? Na jego stosunku do władzy, do systemu? Ludziom, którzy zwichnęli sobie los, a czasem też twórczość, Historia czasem rzuca koła ratunkowe. Bratny po takie nie sięgnął — może ich nie dostrzegł? Dlaczego, tego oczywiście nie wiem — ale z szeregu pytań o Bratnego, które zadaję sobie i czytelnikom, akurat te należą do najbardziej interesujących. *** Emil Marat — dziennikarz i pisarz. Współautor (wraz z Michałem Wójcikiem) nagradzanych książek dokumentujących losy żołnierzy polskiego podziemia: "Made in Poland", "Ptaki drapieżne" i "Wojna nadejdzie jutro". Laureat Nagrody Historycznej "Polityki" (za "Made in Poland"). Jego "Sen Kolumba" — biografia żołnierza Kedywu AK Krzysztofa Sobieszczańskiego — był nominowany do Nagrody NIKE. Napisał też opartą na faktach powieść: "Studnie Norymbergi". Najnowszą jego książką jest tegoroczna biografia "Bratny. Hamlet rozstrzelany", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne

SOURCE : kultura
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS