Blogs
Home/entertainment/Czy budowac Filip Springer o piekle sporow o architekture. "To wali prosto w klase srednia" WYWIAD

entertainment

Czy budowac Filip Springer o piekle sporow o architekture. "To wali prosto w klase srednia" WYWIAD

Dom jednorodzinny to inwestycja ktora ma wielokrotnie wyzszy koszt ekologiczny. Czy my dzisiaj jako wspolnota mozemy pozwolic sobie na to by ponosic za kogos ten koszt I tak jest to pieko ktore wali prosto w klase srednia. I w jej szczesliwa wizje domku na przedmiesciu mowi w rozmowie z Onetem Filip Springer pisarz i fotograf. 11 mln Polakow zyje w blokach. 80 proc. z nich chciaoby wyprowadzic sie z tych blokow do domku na przedmiesciu miec trawnik labradora. Dlatego to byaby duza dyskusja i duza furia. Ale szczerze mowiac byaby ona ciekawsza niz furia architektow przyznaje.

November 11, 2024 | entertainment

Amelia Sarnowska: Co najbardziej pana dziś uwiera w polskiej architekturze? Jeśli "uwiera" to właściwe słowo, bo już na początku książki podkreśla pan, że to zainteresowanie po prostu u pana zgasło. Filip Springer: Faktycznie zgasło, ale rozbudziło się na nowo wraz z możliwością umiejscowienia architektury w kontekście zmian klimatu. Co mnie uwiera? Chyba najbardziej to, że zarówno sam sposób kształtowania budynków, jak i dyskusja na ich temat za bardzo skupiają się dziś na estetyce i formie. Uwiera mnie to, jak bardzo formalistyczne to się stało. I coś, co powinno być drugoplanowe, bardzo często zastępuje nam dzisiaj dyskusję o istocie architektury. Przykładem choćby dyskusja o nieszczęsnym Muzeum Sztuki Nowoczesnej . Bo wszyscy rozmawiają o tym, czy MSN powinien być biały i "taki pudełkowaty". Jedni mówią, że jest okropny, drudzy bronią, że jest nowoczesny i "porywający". Tylko co by to miało znaczyć? Jak w takim razie należałoby o nim rozmawiać? O co pytać? Zamiast rozmowy mamy okrągłe słowa, które usiłują jedynie oddać wygląd tego gmachu. A przecież można by o nim powiedzieć znacznie ciekawsze rzeczy. Można by spróbować umiejscowić go w kontekście ideowym, w historii. Spróbować wyczytać z niego jakąś opowieść. MSN może nam się zwyczajnie nie podobać, w wymiarze estetycznym. Ale jak słyszę, że "ten budynek jest żaden", to szlag mnie trafia. Bo ten gmach z pewnością nie jest żaden. Sam nie wiem nawet, czy jestem jego fanem, czy go lubię, czy nie. Nie mam zdania. I nawet nie czuję, że powinienem jakieś mieć. Mierzi mnie sprowadzanie całej dyskusji do obrazka, co jest skrajnie płytkim podejściem w przypadku architektury. Bo wszyscy w tej architekturze żyjemy. I ja, i pani. Architektura wpływa na nas pod każdym możliwym względem. Musimy w niej żyć. Nie zapominajmy, że bez niej stalibyśmy się kompletnie bezbronni. Natomiast jego zaistnienie w tej konkretnej przestrzeni otwiera całą gamę możliwości opowiedzenia historii: samej Warszawy, naszej wspólnoty, historii tego konkretnego miejsca czy sztuki i roli instytucji sztuki. Bo to wszystko tam jest. Trzeba tylko trochę kompetencji i chęci, by móc to odczytać. Dlaczego mielibyśmy rozmawiać tylko o tym, jak ona wygląda? Co jeszcze pana uwiera? Niechęć wszystkich tych, którzy w tym środowisku polskiej architektury mają i status, i autorytet, i zasięgi, i budżet, i pracownie — wszelkie narzędzia niezbędne dziś do tego, by podjąć intelektualny wysiłek — do tego, by spróbować jakoś zmierzyć się z obecnymi wyzwaniami. Bo gdy trzeba było wychodzić i się chwalić, jakie to budynki się powznosiło, jak dziwny mają kształt i jak są powykręcane, to ci ludzie nie mieli oporów, by stawać przed wielkim audytorium i rozprawiać przed gronem kilkuset osób. Albo by brylować w mediach i przekonywać, jacy to oni nie są wybitni. Kiedy jednak trzeba zmierzyć się z prawdziwymi problemami, to nagle nastaje cisza. Albo zaczynają prawić jakieś pierdoły. W książce cytuje pan żart, jakim Przemo Łukasik otworzył Archiblok. Architekt przychodzi na przyjęcie, staje w kolejce po drinka i ktoś go pyta: "A pan czym się zajmuje?", "Jestem architektem" — pada odpowiedź. "O, i co pan dzisiaj spie****ł?". Wychodząc od problemu, jaki porusza pan w książce, zamknięcie owego żartu nie powinno zawierać się w pytaniu o to, co architekt "znów spie****ł", a raczej o to, co znów zbudował. Z tym, że taki żart nikogo by dziś w Polsce nie rozbawił. Nie dyskutuje się dziś o tym, czy należy budować. Nie jest tak, że ktoś celowo wycisza tę dyskusję. Bo jej nawet nie trzeba wyciszać. Czy komuś może zależeć dziś na tym, by jej nie było? Tym, by budować jak najwięcej, zainteresowany jest szereg ludzi. Nie ustawiałbym sprawy jednak spiskowo, bo to się po prostu wiąże z ich interesem ekonomicznym. Mowa o architektach, deweloperach, ale też szerzej i może bardziej docelowo: o funduszach inwestycyjnych. Ale brak świadomości i niechęć do rozmowy wynikają też po prostu z faktu, że są to pytania, na które nie ma łatwych odpowiedzi. Może w takim razie od drugiej strony: o czym wiemy na pewno? Wiemy, że nie możemy dłużej budować tak dużo, jak budujemy teraz. Co oczywiście nie oznacza, że w ogóle przestaniemy kiedykolwiek budować. Bo w to nie wierzę. Musielibyśmy się jednak zastanowić, których budynków nie potrzebujemy. I chyba dopiero to pytanie otwiera nam piekło dyskusji nad tym, czyje potrzeby są dziś ważniejsze. To temat tak złożony i skomplikowany, że w dzisiejszej przestrzeni, która lubi opierać się na prostych i jasnych komunikatach, nie ma właściwie miejsca na rozmowę o tak zniuansowanym problemie, jakim jest potrzeba ograniczenia budowania budynków. Jest to trudne zarówno na poziomie technologicznym — beton jest dominującym materiałem budowlanym — jak i doktrynalnym. W książce przytacza pan, że sama produkcja cementu, bez którego nic by dzisiaj nie powstało, opowiada za 8 proc. globalnych emisji. A przecież nie zrezygnujemy z betonu całkowicie. Tak jak nie zrezygnujemy całkowicie z budowania. Musimy to ograniczyć. Ale co to by właściwie miało znaczyć? Tu można się już zakopać w niuansach tak, że dojście do jakiejkolwiek konkluzji będzie niemożliwe. Nie ma dziś przestrzeni na taką dyskusję, a ta, którą mamy, jest bardzo ograniczana. Bo trzeba przyznać, że w samym środowisku architektonicznym ta rozmowa jest. Z tym, że kadłubkowa. Hasło "Przestańmy budować" opublikowane przy pana rozmowie dla Dwutygodnika wywołało burzliwą dyskusję. Pod postem pojawia się krytyka i zarzuty o to, że Springer "prowadzi krucjatę ideologiczną przeciwko architektom". Gdzieś to musiało wybić, wybiło akurat tam. Przyznam, że w ogóle tego nie czytam. Po pierwszych parunastu komentarzach sobie odpuściłem. Nie uważam też, by social media były przestrzenią, w której da się poprowadzić racjonalną dyskusję. Choć oczywiście, czasem sam biorę w nich udział. Jestem jednym z tych, którzy nie idą spać, bo ktoś w internecie nie ma racji. Co do zasady jednak kontrowersyjne treści mają się wrócić w zasięgach. Nie w konkluzjach. "Regularnie zadaję architektkom i architektom w Polsce pytanie o to, czy powinniśmy jeszcze wznosić nowe budynki. Spotykam się zwykle z lepiej lub gorzej maskowaną furią". Architekci źle traktują takie pytania. Co poniekąd jest zrozumiałe, bo to godzi bezpośrednio w ich interes. Z jednej strony nie chciałbym być dziś na ich miejscu. Z drugiej jednak — bardzo bym chciał. Dlaczego? Bo to czas bardzo twórczy, choć jest to zarazem też moment, który podważa fundamenty ich profesji. Architekci lubią się wymądrzać o tym, jak to organizują nam świat. Jakie mają pomysły na życie człowieka w przestrzeni, i tak dalej. Natomiast gdy ich trochę docisnąć i powiedzieć: "No dobrze, masz sprawczość. Możesz np. nie zaprojektować kolejnego szklanego wieżowca. Co ty na to?" — zaczynają się schody. Jest to moment, w którym cała ta ich mowa-trawa o sprawczości zderza się z rzeczywistością. A rzeczywistość weryfikuje tę sprawczość. I okazuje się, że ten szklany wieżowiec jednak musi powstać. Bardziej zastanawia mnie furia, z jaką spotyka się zdanie, że trzeba by przestać budować domy jednorodzinne. Domyślam się, że tutaj dopiero "otwiera się piekło dyskusji". Ta furia ma szerszy kontekst. Kwestia, która co prawda nie uderza bezpośrednio w podstawy konkretnej profesji — tylko w określoną wizję komfortu i szczęścia życia w mieście. Wydaje mi się przy tym, że pole do konstruktywnej dyskusji jest w tym przypadku większe. Wiadomo, że jak przedstawiciel danej profesji usłyszy, że ma przestać robić to, co jest dla tej profesji podstawą, to się wkurzy. Zrozumiałe. Taka jest pierwsza reakcja, a po niej następuje próba zrzucenia winy na wszystkich innych. Inaczej by było, gdybyśmy zaczęli rozmowę od tego, czy wybrani np. z klucza majątkowego przedstawiciele danej wspólnoty powinni żyć z większym kosztem ekologicznym niż pozostali — bo o tym w zasadzie mówimy. Dom jednorodzinny to inwestycja, która ma wielokrotnie wyższy koszt ekologiczny. Czy my dzisiaj, jako wspólnota, możemy pozwolić sobie na to, by ponosić za kogoś ten koszt? Bo koszt ponosimy przecież wszyscy. I tak, jest to piekło, które w dodatku wali prosto w klasę średnią. I w jej szczęśliwą wizję domku na przedmieściu. I furia nie tyle samego środowiska, ile milionów Polek i Polaków. 11 mln Polaków żyje w blokach. 80 proc. z nich chciałoby wyprowadzić się z tych bloków do domku na przedmieściu, mieć trawnik, labradora. Dlatego to byłaby duża dyskusja — i duża furia. Ale szczerze mówiąc, byłaby ona ciekawsza niż furia architektów. Z wielu poziomów książki można wywnioskować, że tym, co przede wszystkim szwankuje, jest filozofia. W paru miejscach pojawia się triada platońska — wyróżnione w tekście: Prawda, Dobro, Piękno. Co do dyskusji wprowadzają nam te kategorie? Pomyślałem, że umieszczenie tego typu triad — i ich dekonstrukcja — może stworzyć przestrzeń do poetyckiego namysłu. Poza klasyczną triadą znalazł się też w środku Zbigniew Maćków, który dokonał współczesnej trawestacji triady Witruwiusza (Piękno, Trwałość i Funkcjonalność) na słynne w świecie projektowym 3R — Reduce, Reuse, Recycle [z ang. kolejno: ograniczenie ilości odpadów, ponowne wykorzystanie i recykling — przyp. A.S.]. Odniesienia do filozofii również są w tej dyskusji bardzo ważne. Wydaje mi się też, że to, co jest dziś najciekawsze do zrobienia w architekturze, znajduje się na gruncie teorii, idei — i właśnie na styku architektury z filozofią. Stąd też m.in. w tekście pojawia się Martin Heidegger i przypomnienie o odbudowaniu relacji architektury z filozofią, Henri Lefebvre, Emmanuel Lévinas czy Byung-Chul Han. Relacja architektura-filozofia nie jest czymś przypadkowym. Abstrahowanie od filozofii w tej dyskusji byłoby intelektualną aberracją. Nie jest też tak, że moja książka jest jakimś wykładem o filozofii architektury, bo nie miałbym kompetencji do napisania czegoś takiego. Starałam się jednak, aby te wątki były tam silne i widoczne. By podkreślić, że architektura to dziś więcej niż technologia. Architektura może pomóc zbudować nam dziś na nowo relację z przestrzenią — odbudować kontakt, w tym kontakt ciała z naturalnymi cyklami. Może pomóc uwrażliwić nas znów na to, co w przyrodzie pozaludzkie. Jest to wyzwanie, które wymaga od architektów także filozoficznych kompetencji. Co stanowi zarazem problem — bo pytanie, czy architekci dziś takie kompetencje posiadają. Najprościej ujmując, jak objaśniłby pan laikowi to, dlaczego w architekturę należy wpisać myślenie etyczne? Jak to rozumieć? Być może wystarczyłoby po prostu przywrócić etykę jako kategorię, którą posługiwalibyśmy się na co dzień. Mam wrażenie, że tak dziś wszystko sobie zrelatywizowaliśmy, że zaniknęła nam gdzieś z oczu już sama potrzeba zastanawiania się nad tym, co jest etyczne, a co nie. Oczywiście lubimy na każdym kroku podkreślać, że nosimy etyczne buty czy pijemy etyczną kawę, jakimi jesteśmy etycznymi konsumentami — ale czy coś za tym stoi? Gdyby się głębiej zastanowić nad tym, w jaki sposób impulsy etyczne definiowane były przez Emmanuela Lévinasa, czy później Zygumnta Baumana, w jaki sposób logika czy racjonalność ma się dziś do etyki — to wszystko zniknęło nam dziś z horyzontu. Mamy dziś problem z etyką. To, co wydarzyło się w ostatnich dniach w Stanach Zjednoczonych, moim zdaniem również tego dowodzi. Etyka przestała odgrywać jakąkolwiek rolę w życiu publicznym. I to chyba najbardziej ponory wniosek, jaki się z tego wszystkiego wysnuwa. Wydaje mi się, że jako wspólnota nie będziemy w stanie poradzić sobie z większością problemów ekologicznych, jeżeli nie wprowadzimy do dyskusji właśnie etyki. Jeżeli tylko zaczęlibyśmy nad wszystkim zastanawiać się w kategoriach etyki, a nie sprawczości naszych wyborów, zadanie stanie się znacznie prostsze. Prostsze? Sama sprawczość zawsze będzie promilowa. Nieistotna. Jakie w kontekście sprawczości ma znaczenie, że nawet przez większość życia pani będzie jeździć na rowerze do pracy, skoro cały świat na potęgę kupuje SUV-y? Tylko etyka jest wybawieniem od frustracji. Raczej nie zastanawia się pani wieczorem nad tym, jak wielu ludzi pani nie zabiła. Bo takie kategorie postępowania nie podlegają pomiarowi sprawczości, tylko etyce. Takiego samego podejścia dopomina się dziś kwestia ekologiczna. Udało nam się odbyć tę rozmowę akurat o szarej godzinie, która znalazła się w tytule pana książki. Jak można odnosić tę porę do architektury i tego, o czym mówimy? Na kilka sposobów. Szara godzina jest momentem, którego możliwości zauważenia pozbyliśmy się wraz z postępem. Siedzę teraz w ciemnym pokoju hotelowym i wyglądam przez okno na Katowice. Wszędzie w oknach naprzeciwko jest zapalone światło. Prawdopodobnie ludzie w tych mieszkaniach — poza państwem, którzy właśnie wyszli na fajkę na balkon — nie mają nawet świadomości tego, że właśnie teraz robi się ciemno. To niby drobiazg, ale to jest taki drobiazg, który łączy z naturalną temporalnością. Coś, co pozwala nam pewne rzeczy dojrzeć i odbudowywać łączność z planetą. Żeby było jasne: nie chodzi o to, że ja tu zaraz z tego wszystkiego wiersz napiszę, jak to przeżyłem szarą godzinę. Nie. Ale jest coś naturalnego w tym, że powinniśmy brać w niej udział. A zarazem nienaturalnego w tym, że wchodzimy do domu, gdy jest jasno, a potem wychodzimy z niego, idąc do przyjaciół, kiedy jest już ciemno — i nawet tego momentu przejścia nie zauważamy. To nie jest fundamentalna zmiana, ale tych drobnych zmian, które nastąpiły w naszym życiu wraz z rozwojem cywilizacyjnym, jest ogrom. Brak uważności na szarą godzinę jest tylko jedną z nich. Jest też symboliczny wymiar tej godziny. To moment, w którym siedzimy, nic w zasadzie nie robiąc — bo jest już jest za ciemno na to, żeby pracować, ale wciąż za jasno na to, by zapalać światło. To moment zatrzymania, który może warto byłoby wykorzystać na namysł nad tym, po co właściwie my to wszystko robimy. Czemu to wszystko służy? I czy aby w tym, co będziemy robić za chwilę, nie powinno być więcej sensu?

SOURCE : kultura
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS