Blogs
Home/sports/Kubacki nagle wykreci salto. Zupenie nie mog opanowac sytuacji

sports

Kubacki nagle wykreci salto. Zupenie nie mog opanowac sytuacji

Dominator Stefan Kraft mowi kiedys ze odkry tam skoki na nowo. Dawid Kubacki zbudowa w tym miejscu forme zycia i zapewnia ze nie ma nic blizszego odczuciom ze skoczni. Tunel aerodynamiczny Indoor Wingsuit w Sztokholmie odmieni swiat skokow sprawi ze w pewnym sensie mozna je trenowac na sucho. Odwiedzilismy to miejsce zeby zrozumiec po co przed sezonem jezdza tam wszyscy najlepsi zawodnicy.

By Jakub Balcerski | November 23, 2024 | sports

Z zewnątrz wygląda jak mały statek kosmiczny. Gdy podchodzi się do wejścia, z wnętrza już słychać pracę generatorów i silników, które wprowadzają tam powietrze. To żaden wielki hałas, ale jednocześnie to bardzo charakterystyczny dźwięk. Taki, jakby ten statek miał za chwilę wrócić do kosmosu. Tunel znajduje się w biznesowej dzielnicy Sztokholmu, około 15 minut samochodem od centrum stolicy Szwecji, a bardzo blisko lotniska Bromma. To sprawia, że dość łatwo tam dojechać, choć sam tunel z ulicy wcale nie jest bardzo dobrze widoczny. Ukrywa się pośród budynków okolicznych firm, ale po przekroczeniu bramy z logiem firmy pokazuje się nam widok, który robi wrażenie. Poniżej obejrzysz reportaż pokazujący kulisy tunelu w Sztokholmie Kubacki aż wykręcił salto. Wisiał do góry nartami - W samym tunelu na początku uczymy skoczków, jak się nie zranić, bo można tam bardzo łatwo coś sobie zrobić - od razu zaznacza nasz przewodnik, Arvid Endler. To Niemiec, który niedawno w tunelu złamał rękę, mimo że od lat z niego korzysta i jest w tym świetny. Endler dołączył do polskiej kadry po tym, jak na wszystkich w naszej ekipie zrobił wielkie wrażenie, występując roli trenera ze sztokholmskiego tunelu. Teraz Niemiec już nie służy tam radą wszystkim, teraz jest nasz, na wyłączność. Występuje w polskim sztabie jako specjalista ds. fazy lotu. Wcześniej pomagał jej w tunelu i sporadycznie przyjeżdżał na zgrupowania lub niektóre zawody. Teraz jeździ za nią przez cały cykl Pucharu Świata. To, o czym mówi Endler - że o niebezpieczne chwile w tunelu nietrudno - dobrze obrazuje sytuacja Dawida Kubackiego sprzed dwóch lat. Trenował, będąc przypięty linami do sufitu z założonymi nartami i nagle nieco zbyt mocno go rozhuśtało. Siedzący za nim w asyście Krzysztof Biegun złapał mu jedną nartę, a Kubacki był już tak rozregulowany, że musiał zrobić salto, żeby nie kierować nart na każdą stronę. Obrócił się do góry nogami, a potem wrócił do zwykłej pozycji, gdy w tunelu przestało wiać. Zaznaczmy jednak, że Polak miał tę sytuację do końca pod kontrolą. - Krzysiek mi pomógł (wykręcić salto - red.), bo złapał mi tę jedną nartę, choć ja starałem się ustabilizować sylwetkę. Zdarzały się takie sytuacje, ale to nie tak, że mogłem wszystkich pozabijać. Tu wszystko jest w miarę bezpieczne, bo jesteśmy przypięci tą uprzężą i nawet kiedy wykręciłem salto, to właśnie po to, żeby uspokoić sytuację. Bo "przykleiłem" te narty do sufitu i już nie mogłem nimi trafić nikogo wewnątrz tunelu - wspomina Kubacki. Wypadków w tunelu nie ma prawie wcale. W tym roku poza przypadkiem Endlera i jednego z Austriaków, który skończył wyjazd do Szwecji z problemami z obojczykiem, nikomu nic się nie stało. Za to czasem skoczkowie narzekają na to, że męczy ich wiszenie na wspomnianej uprzęży. - Ona wżyna się w nogi. Poza tym według mnie ciężko sobie tu coś zrobić - twierdzi Dawid Kubacki. On wychodzi z założenia: może bywa tu niebezpiecznie, ale tam, gdzie jest ryzyko, jest też zabawa. A zabawa w tunelu skoczkom, gdy już złapią, o co chodzi, daje nie tylko frajdę. To dla nich kapitalna nauka. - To dużo bardziej zbliżone do uczucia lotu na skoczni niż cokolwiek innego - ocenia Kubacki. Jak laboratorium szalonego naukowca. Tunel w Sztokholmie to jedyne takie miejsce na świecie W skokach narciarskich tunele aerodynamiczne od dawna pełnią ważną funkcję. Już w latach 50. XX wieku próbowano je wykorzystywać do trenowania umiejętności odpowiedniego zachowywania się w powietrzu i układania ciała w jak najlepszej pozycji do lotu. Najważniejsze w tym, co znajduje się w Sztokholmie, jest jednak fakt, że to tunel nie pionowy, czy zupełnie poziomy, a skośny. To pozwala wykorzystującym go osobom spróbować prawdziwego latania, a nie spadania. Dla skoczków jest jedyną opcją na doświadczenia najbardziej zbliżone do tego, co dzieje się na skoczni - treningu z nartami, którego nie zapewni tunel pionowy i znalezienia dobrej pozycji nośnej pod odpowiednim kątem i z oporem powietrza, który w tej samej formie nie wystąpi w tunelu poziomym. - Byliśmy w obu pozostałych typach tuneli i mniej to przypominało to, co dzieje się na skoczni. Tu wszystko jest ustawione pod kątem, a do tego możemy dobrać prędkość zbliżoną do tej, którą osiągamy w powietrzu podczas treningów czy zawodów - wskazuje Dawid Kubacki. W środku tunelu w Sztokholmie można się poczuć, jak w laboratorium jakiegoś szalonego naukowca. Na samym dole jest biuro, a eksperymenty przeprowadza się u góry. Odpowiednio podzielono dostępną tam przestrzeń. Na parterze pracują zarządzający obiektem, a zawodnicy mają szatnie, gdzie mogą się przebrać. Na pierwszym piętrze znajduje się miejsce, w którym od dołu widać to wszystko, co dzieje się w tunelu. Tam można obserwować loty zawodników z nieco innej perspektywy niż zazwyczaj. Ta właściwa perspektywa to drugie piętro i miejsce, w którym wchodzi się do tunelu przez specjalne kabiny. Wokół znajduje się dużo kombinezonów i miejsce do zarządzania parametrami tunelu oraz prędkością powietrza i czasem trwania jednej sesji, w ramach której korzysta się z tunelu. Sam tunel jest dużo większy, niż by się wydawało, robi duże wrażenie. Tak powstał rewolucyjny obiekt w Szwecji. Skoki były tu dodatkiem Jak to się stało, że to właśnie tutaj powstał tak rewolucyjny projekt w świecie ekstremalnych, powietrznych sportów? Dwóch Szwedów uprawiających wingsuiting - loty w specjalnych kombinezonach, często ekstremalne, ze skokami z wysoko położonych miejsc - dowiedziało się, że na obrzeżach Sztokholmu jest do wykorzystania miejsce, w którym do tej pory wojsko testowało samoloty. Jeden z nich wpadł na pomysł, żeby przekształcić je na pionowy tunel aerodynamiczny. Czyli dość zwyczajne miejsce do ćwiczeń w powietrzu. Tego jednak nie dało się tam zrobić. Nie można było budować niczego wyższego od ówczesnych zabudowań ze względu na bliskość lotniska. Dlatego pojawił się pomysł: czemu nie stworzyć pierwszego w historii tunelu skośnego? I tak powstał tunel Indoor Winsuit firmy Inclined, który dziś nadal jest jedynym tego typu miejscem, z którego może korzystać każdy. - Mój przyjaciel Anton Westman, z którym sporo lataliśmy w latach 90. i na początku XXI wieku, od razu myślał: powinniśmy wykonać zupełnie nowy typ tunelu. Narzucił mi wyzwanie, pytał: Peter, to możliwe? Odpowiadałem: "Pewnie", a on od razu chciał, żebym pokazał mu, jak to widzę. Odkąd mieliśmy ten pomysł na papierze, obaj wiedzieliśmy, że jest zbyt dobry, żeby go nie spróbować - opowiadał w "BalcerSki podcast" Peter Georen, obecnie dyrektor technologii w tunelu, który wynalazł i otworzył tunel. Oczywiście na początku tunel wykorzystywano głównie na potrzeby wingsuiterów. Do dziś to główna gałąź działalności tego miejsca - przychodzą tu zarówno profesjonaliści, którzy trenują i zwiększają swoje umiejętności, jak i ci, którzy chcieliby spróbować tego nietypowego doświadczenia pierwszy raz w życiu. Ale skąd w tym wszystkim skoki narciarskie? Były dodatkiem, ale bardzo ważnym w rozwoju całej inicjatywy. - Dla nas to było oczywiste. Wiedzieliśmy, że to będzie kolejny krok i poza lotami z wingsuitem, zajmiemy się właśnie skokami na nartach - mówi Jonas Tholin, dyrektor generalny projektu Indoor Wingsuit. - W prototypie tunelu próbowaliśmy naprawdę różnych rzeczy. Wierzyliśmy, że moglibyśmy wykorzystać cokolwiek, co może latać. Wtedy jeszcze nie próbowaliśmy skoków, ale wiedzieliśmy, że z nimi też musimy spróbować. Trzeba było przekonać skoczków do tego, że da się tu naprawdę latać. Od tego najwięcej zależało: żeby wytłumaczyć im, że nie chodzi o doświadczenie wiatru i jedynie naukę tego, jak zachowywać się w powietrzu. Tutaj można latać tak jak robią to na skoczni tylko o wiele dłużej, a przy tym testować różne rozwiązania, choćby w technice i sprzęcie - dodaje Georen. Loty przy 200 kilometrach na godzinę. Tak trenują tu skoczkowie Od kilku lat do Sztokholmu, choć obecnie nie działa tam żadna skocznia narciarska, zlatuje się cała czołówka Pucharu Świata. Kalendarz tunelu od wiosny tuż po zakończeniu sezonu przez lato do jesieni i końcówki przygotowań do kolejnej zimy jest wręcz wypchany wizytami kolejnych reprezentacji. Polacy w trakcie przygotowań do tego sezonu byli tam trzy razy, a do tunelu latają, odkąd trenerem kadry jest Thomas Thurnbichler, czyli już trzeci rok. Dla skoczków zwykła praca w tunelu może być już niemal rutyną. Przypomina tę, z którą oswoili się na skoczni. Najpierw rozgrzewka, jak przed zwykłym treningiem. Potem wchodzi się na drugie piętro. Tam skoczkowie wchodzą do tunelu, ale, zanim się w nim znajdą, czekają na swoją kolej i zakładają kombinezon: własny, skokowy lub jak do wingsuitu, w zależności od zaplanowanej sesji. Jeśli trenują lot z nartami przypiętymi do sufitu - czyli w tym wariancie, który najlepiej oddaje to, co potem czują w rzeczywistości na skoczni - to muszą zostać jeszcze odpowiednio przygotowani. Wchodzą na specjalną platformę, przypina się im narty, a następnie opuszcza platformę i rozpoczyna sesję, wprowadzając powietrze do środka. Cały tunel da się też przesuwać - tak, żeby był pochylony pod różnym kątem. To jednak narzędzie częściej używane przez wingsuiterów. Gdy skoczek wchodzi do tunelu, obok niego jest trener z kadry szkoleniowej tunelu, który lata z nim, jeśli to sesja w kombinezonie. W przypadku takiej z nartami, stara mu się podać odpowiednie wskazówki. Wtedy za sobą skoczek ma też jednego z trenerów swojej kadry, który mu asystuje - zazwyczaj, stabilizując sylwetkę. Przed sobą widzi ścianę i ekran, na którym widać, ile sekund leci od uruchomienia podmuchów i jaka jest prędkość powietrza. Jednak po wyjściu z tunelu zawodnicy często dyskutują o tym, co widać na innym ekranie, na bocznej ścianie. Tam pokazuje się wskaźnik tego, jaką rotację i jaki opór powietrza wytwarza dana pozycja zawodnika. Częściowo ocenia zatem jakość pracy skoczka w tunelu. Kiedy jedna sesja zawodnika - czas, kiedy powietrze wpuszcza się do tunelu przy ogromnej prędkości - kończy się, gdy zarządzający tym, co dzieje się w tunelu, obniża siłę podmuchów, a także klika biały przycisk na biurku. Ten uruchamia błyskające światło, które informuje skoczka, że powietrze powoli znika. W Sztokholmie można latać nawet z prędkością dochodzącą do 200 kilometrów na godzinę! W teorii za maksymalne osiągi uważa się 180. Do tylu podwyższa się siłę, z jaką powietrze przedostaje się do kabiny, gdy zawodnicy używają wingsuitów lub własnych kombinezonów ze skoczni. Z nartami na nogach lata się maksymalnie przy podmuchach około 140 km/h. To i tak więcej niż zazwyczaj na skoczni (w trakcie transmisji z zawodów PŚ realizatorzy transmisji czasem wyświetlają nam informacje, że skoczek osiąga w locie prędkość 120-130 km/h). Prędkością w tunelu się manewruje i często zwalnia obroty silnika po to, żeby zawodnik sprawdził się w sytuacjach, gdy na skoczni wiatru brakuje. Tu robi się to w jeszcze większym stopniu, niż dzieje się to w rzeczywistości. Czasem lata się poniżej 100 czy 90 kilometrów na godzinę, w warunkach, które na skoczniach panują wyjątkowo rzadko. Wszystko po to, żeby wyćwiczyć technikę, gdy nie można korzystać z tego, co zapewni wiatr. - W przypadku niskich prędkości te narty trzeba utrzymać, całą sylwetkę, i więcej ciężaru spoczywa na nogach, pachwinach i uprzęży. Kiedy tak się dzieje, jest sporo ucisku i brak dopływu krwi do nóg. To męczy i boli. Znowu przy wyższych, przekraczając 130-135 kilometrów na godzinę, jest niezła walka z nartami i zachowaniem sylwetki. A uprząż dalej gniecie i nogi dostają w kość. Po półtorej minuty takiego lotu je odcina - opisuje Dawid Kubacki. Polacy mają wielką przewagę w pracy w tunelu. Na wyłączność Odkąd wizyty w tunelu stały się dla skoczków normalnością, przestało się liczyć także jedynie to, żeby tam jeździć. Coraz więcej ekip zastanawia się, co robić, żeby zyskać przewagę nad innymi. I tu ze świetnej strony pokazali się Polacy. Zaczęli tam podróżować dużo później niż inne kadry, ale jak przyznają właściciele obiektu, od razu "weszli na inny poziom". To za sprawą przyjaźni Thomasa Thurnbichlera i wspomnianego przez nas już Arvida Endlera. Spotkali się w Sztokholmie jeszcze, gdy Austriak latał tam z austriackimi kadrami. Endler jest wingsuiterem, medalistą akrobatycznych mistrzostw świata. Ma za sobą setki skoków, które po raz pierwszy oddawał w 2015 roku. Od tego czasu stał się jednym z najbardziej uznanych trenerów wingsuitingu w środowisku. Jak ktoś taki konkretnie może pomóc naszym skoczkom? - Nawet jeśli na początku nie wiedzieliśmy zbyt wiele o skokach, to wiemy, jak się poruszać w powietrzu i możemy dzielić się wartościowymi uwagami. W trakcie pracy ze skoczkami uczysz się, czego potrzebują i później o wiele szybciej rozumiesz, na co zwracać uwagę - mówił Arvid Endler w "BalcerSki podcast". Co więcej, zdradził, że sam oddał parę skoków na małym, 20-metrowym obiekcie. - Zapomniałem przyjąć pozycji najazdowej, więc po prostu poleciałem do przodu i od razu ściągnęło mi narty do zeskoku, ale cieszę się, że zdołałem bezpiecznie wylądować - śmiał się Niemiec. Endler bardzo chwali sobie współpracę z Polakami. Gdy rozmawialiśmy rok temu w roli tego, który najbardziej się rozwinął, podawał Aleksandra Zniszczoła. Niemiec docenił też współpracę z Kamilem Stochem. - Po tym, jak pierwszy raz pomagałem mu w tunelu, powiedział mi, że po tylu latach w skokach dobrze jest mieć doświadczyć czegoś nowego, gdzie ktoś powie mu coś, dzięki czemu może rozwinąć swoje skoki. Nie mogę wyjaśnić mu skoków narciarskich, ale te niewielkie szczegóły o zmianie ułożenia ciała to na pewno cenne informacje. On wszystko robi na bazie instynktu lub tego, co sam wypracował do tej pory. A ja sam wiem, ile mnie zajęło samo uświadomienie sobie, co robię. Dlatego staram się mu dołożyć najpotrzebniejsze i najbardziej wartościowe detale, które może wykorzystać w dobry sposób - zdradza Arvid Endler. Tuneli będzie więcej. Jeden w Słowenii, drugi w USA. A konkurencja w Polsce Możliwe, że już niedługo polscy skoczkowie nie będą musieli latać do Sztokholmu. W Polsce ma powstać konkrencyjny, podobny tunel - firma 40ms buduje go w Strykowie. Jej symulator You Can Fly ma wykorzystać jeszcze bardziej zaawansowane rozwiązania i pozwolić na ćwiczenie nie tylko fazy lotu, ale i pozycji najazdowej czy lądowania. A skoczek latałby w nim na nartach bez przypięcia do sufitu. Zobaczymy, ile z tego zostanie zrealizowane. Projekt ma zostać ukończony jesienią przyszłego roku. Opisywaliśmy go w tekście . To dokładnie wtedy, co drugi tunel Indoor Wingsuit. Ten będzie zlokalizowany w Zirovnicy, dosłownie kilkanaście minut autem od centrum treningowego w Planicy. To oznacza, że kadry będą mogły jeździć na łączone obozy - żeby ćwiczyć w tunelu, a potem wytrenowane rozwiązania przenosić na skocznię. Takiego komfortu do tej pory oczywiście nie było. Uprzywilejowani będą Słoweńcy, którzy będą mieli ten tunel - dodatkowo unowocześniony o nowinki przygotowane specjalnie dla skoczków - u siebie, ale będą musieli płacić jak każdy. Tam pewnie też nie raz pojawią się Polacy. Moda na tunele aerodynamiczne w skokach trwa i będzie trwała. Firma Inclined planuje rozwój tej technologii poza Europę i stworzenie placówki w Stanach Zjednoczonych, na Florydzie. Tunel w Sztokholmie pozostanie miejscem bardziej dla wingsuiterów, ten w Zirovnicy dla skoczków, a amerykański będzie reklamował inicjatywę w nowym miejscu. I to prawdopodobnie nie koniec.

SOURCE : sport_pl
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS