Home/science/Wspomnienie z powodzi tysiaclecia. "Czuam ten nieprzyjemny zapach. Taki odor stechlizny"

science

Wspomnienie z powodzi tysiaclecia. "Czuam ten nieprzyjemny zapach. Taki odor stechlizny"

Biaystok by pierwszym miastem w Polsce ktoremu za posrednictwem linii wojskowych udao sie nawiazac kontakt z zatopionym Opolem i wysac pierwsze transporty z pomoca humanitarna w lipcu 1997 r. W poowie miesiaca brakowao szczegolnie srodkow higieny i czystosci. Kiedy tam dotarlismy juz czuam ten nieprzyjemny zapach. Taki odor stechlizny. Szlam mu boto wylewajace sie z zewszad zacieki na budynkach ktore wskazyway do jakiego poziomu siegaa woda Wanda Nowacka z PCK w rozmowie z Onetem wspomina dzien kiedy dotara z darami na tereny po wielkiej powodziowej fali.

September 24, 2024 | science

Pierwsze konwoje z pomocą materialną dla poszkodowanych w powodzi wyjechały z Białegostoku w drugiej dekadzie lipca 1997 r. Organizacje pomocowe obserwowały pospolite ruszenie społeczne i pierwszą tak zakrojoną pomoc od czasów powojennych — Jacyś młodzi ludzie mieli wziąć wcześniej zaplanowany ślub, ale nie mieli jak dojechać do urzędu stanu cywilnego. Fala już przeszła, ale woda w mieście jeszcze stała. Oboje płynęli na łódce do tego urzędu i tę historię wszyscy wtedy opowiadali — wspomina dziś kobieta Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu Lipiec 1997. Pospolite ruszenie Wanda zaczęła pracę Polskim Czerwonym Krzyżu w Białymstoku w 1995 r. Miała 28 lat. Dwa lata później jechała na południe Polski z trzecim transportem pomocowym dla powodzian. Szczupła, drobna kobieta z wielkim sercem do pomagania. Dzisiaj wspomina, że jej organizacja do zalanego Opola dotarła z jednym z pierwszych transportów z Białegostoku, jeśli nie pierwszym. Powódź tysiąclecia. "Lekarz był zszokowany. Zbadał mnie i kazał przeć" — Pamiętam, że to było pospolite ruszenie. Mnóstwo białostoczan zgłaszało się do nas z różną pomocą. Przynosili nam mnóstwo używanej odzieży. Szybko wycofaliśmy się z tego, bo sanepid nie dopuszczał tych ubrań. Potem firmy przekazywały nam produkty spożywcze ze swoich zasobów lub specjalnie kupione i gromadzone w zbiórkach — wspomina Wanda Nowacka, instruktorka PCK. Każde piętro kamienicy przy ul. Warszawskiej, wszystkie, pokoje i zakamarki w białostockiej siedzibie organizacji były założone darami. Kiedy przestały się mieścić w zamkniętych pomieszczeniach, pracownice układały je na paletach na podwórku. To był lipiec i wakacje, wówczas do pomocy przychodzili uczniowie i studenci. Z dobrego serca pytali, czy mogą w czymś pomóc. W 1997 r. stałych pracownic było tu sześć plus dyrektor, dlatego wolontariusze byli niezbędni. Z nieustanną pomocą i wsparciem przychodzili też pracownicy pogotowia ciepłowniczego z sąsiedniego MPEC-u, którzy pracowali całodobowo. Jelcze, które transportowały dary, były ich firmowymi ciężarówkami. Za ich kierownicami siadali energetycy. Marcin Wyrwał: Powódź. W Kotlinie Kłodzkiej polskiego państwa nie było Wieźli wszystko. Od nowych ubrań, przez wodę i żywność, chemię i artykuły higieniczne, po łódkę do przemieszczania się zalanymi ulicami. To były tony darów. PCK zorganizował z Białegostoku trzy duże transporty, ale były też małe, kiedy ludzie prywatnie jechali np. do Opola, zabierali tyle rzeczy, ile udało się im załadować w busy i wozili je do poszkodowanych gmin i miast, do punktów zbiórki. — Nigdy nie widziałam takiego poruszenia. My też pracowałyśmy po 20 godzin na dobę. Wracałyśmy przed północą do domu, żeby się przebrać, umyć, czasami coś zjeść, spałyśmy 2-3 godziny i wracałyśmy. Pracowały nasze rodziny i nikt o nic nie pytał — Wanda wzrusza się na te wspomnienia i szklą się jej oczy. — Kawałek serca człowiek wtedy włożył. Migawki z zalanego miasta Dzisiaj Wanda nie ma pewności, czy 27 lat temu dotarła z transportem do Kłodzka, czy Raciborza. Na pewno miejscowość nie była zbyt duża. Ciężarówka wyjechała z Białegostoku nad ranem. Podróż trwała cały dzień. Z kierowcą jelcza do celu dotarli wieczorem. — Kiedy tam dotarliśmy, już czułam ten nieprzyjemny zapach. Taki odór stęchlizny. Szlam, muł, błoto wylewające się z zewsząd, zacieki na budynkach, które wskazywały, do jakiego poziomu sięgała woda — Wanda łowi te wciąż wyraźne obrazy w pamięci. Ludzi na ulicach prawie nie widziała. Transport mieli zostawić w urzędzie miasta następnego dnia nad ranem. W największym z pomieszczeń stał ogromny stół, a na nim rozłożone jedzenie dla pracowników. Konserwy, chleb, wszystko już pokrojone. Ze współtowarzyszem Wanda usłyszała, że skoro tyle drogi jechali, niech się częstują. Odmówili, by ich nie objadać. — Pamiętam, że bardzo mnie tym wzruszyli. Widzieliśmy, że też pracują całą dobę — Wanda do dzisiaj zapamiętała jeszcze jedną historię z tamtego wyjazdu. Wolontariusz pokazał, co znalazł w darach dla powodzian. "Nie róbmy sobie żartów" — Jacyś młodzi ludzie mieli wziąć wcześniej zaplanowany ślub, ale nie mieli jak dojechać do urzędu stanu cywilnego. Fala już przeszła, ale woda w mieście jeszcze stała. Oboje płynęli na łódce do tego urzędu i tę historię wszyscy wtedy opowiadali — uśmiecha się kobieta. Do Białegostoku wrócili w nocy kolejnego dnia. W drodze powrotnej widziała ogromne połacie zalanych pól, jakich nigdy wcześniej nie widziała, które wywarły takie wrażenie, że ma je do dzisiaj w pamięci i nigdy więcej nie chce oglądać. Wszystkie nieprzespane noce Jeśli 27 lat później dyrekcja wyznaczy ją do transportu darów na dotknięte powodzią tereny, miasta i wsie odcięte od świata — Wanda na pewno pojedzie. — Widok tego wszystkiego robi takie wrażenie, że myślałam wtedy, że ile bym tylko miała przy sobie pieniędzy, to wszystkie je bym tam zostawiła. To taki kataklizm i dramat ludzi. Kiedy dzisiaj oglądam w telewizji, że ci ludzie zmagali się z tym, odbudowali i teraz nagle znów to stracili, to widzę podwójną tragedię. To niewyobrażalne, że to znowu się dzieje — Wanda wie, że dużym czynnikiem, że ludzie zostają w swoich zalanych domach, jest ich obawa o dobytek. Śledztwo w sprawie przekopanych wałów. Prokuratura bada teren znanego kurortu Po powrocie z zalanego południa miała w sobie przerażenie i świadomość, że mieszkańców północno-wschodnich miast i wsi powódź nie dotyczy. O tym, co zobaczyła na południu kraju, myślała bardzo długo. Obrazy z powodzi też latami miała przed oczami, wciąż wracały. Szczególnie te linie na elewacjach po sięgającej wysoko wodzie. Chciała dać z siebie jeszcze więcej, wymyślała nowe formy pomocy. — Te wszystkie nieprzespane noce, niezmierzone zmęczenie, dni, kiedy prawie nie jadłyśmy, albo chwytałyśmy za konserwy, wtedy człowiek widział sens pomagania. Ono było namacalne. I wzruszenie empatią białostoczan, że wszyscy chcieli pomóc. I ta zupa, którą przyniosła nam pracownica MPEC-u. Małe i nietypowe gesty, które pamięta całe życie — Wanda znowu ma łzy w oczach. 27 lat później Minęły prawie trzy dekady od powodzi tysiąclecia. Zmieniło się mnóstwo: infrastruktura przeciwpowodziowa, technologie obsługi, minitorowania i zawiadamiania, zmieniły się i udoskonaliły narzędzia do walki z żywiołem, zmieniły się miasta i nastawienie samych ludzi. Mimo to krajobraz po wielkiej wodzie wciąż jest tak samo dramatyczny i rozpaczliwy. — Dzisiaj widok jest ten sam. Uszkodzone domy, przewrócone ulice, pozrywane mosty. I ta wdzięczność ludzi, że my tutaj z północy przez całą Polskę chcemy przejechać i pomóc, że pamiętamy o nich. To było bardzo wzruszające — Wanda w PCK pracuje 30 lat, a zaczynała w Wysokiem Mazowieckiem. Dzisiaj jej praca to cały wachlarz zadań w zakresie honorowego krwiodawstwa, pierwszej pomocy i edukowania w tej dziedzinie, pomoc przy klęskach żywiołowych, pomoc materialna dzieciom. — Nie żałuję. Uwielbiam tę pracę, a gdyby tak nie było, mnie by tu nie było — przyznaje Wanda. Burmistrz Nysy obwinia Wody Polskie o powódź. Wskazuje na ich błędne decyzje W ostatni wtorek białostocki PCK wysłał pięciu wolontariuszy do Środy Śląskiej. Zbiórka darów trwa. * Résumé: Mobilizacja pomocowa w 1997 r. trwała ponad miesiąc. Różne organizacje niosące pomoc humanitarną od pierwszych dni powodzi pomagały poszkodowanym. Ze względu na rozmiary kataklizmu pomocą rzeczową i finansową przyłączyło się społeczeństwo. PCK nie odnotował takiej ofiarności zwykłych obywateli w powojennej historii jego działalności. Białostocki oddział zebrał wówczas dary rzeczowe o wartości 469 tys. 546 zł. Pomagały też prywatne i państwowe firmy. Uczniowie szkół, harcerze, studenci od rana do wieczora zbierali, sortowali, pakowali i wrzucali na ciężarówki zebrane produkty. Szereg bezimiennych, ale bardzo wyraźnych twarzy. Łącznie z Białegostoku wyjechało blisko 150 ton darów, a w nich żywność, woda, środki opatrunkowe, środki czystości i higieny, bielizna pościelowa, koce, kołdry, ręczniki, kalosze, nowe ubrania. Wyjechało 11 transportów do: Opola, Wrocławia, Połańca, Głuchołaz, Raciborza, Bystrzycy Kłodzkiej i Brzega.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS