Home/science/Mariusz Baszczak nic o tym nie wiedzia. Wsciek sie na Michaa Dworczyka i krzycza co to ma znaczyc

science

Mariusz Baszczak nic o tym nie wiedzia. Wsciek sie na Michaa Dworczyka i krzycza co to ma znaczyc

23 lutego 2022 r. na dzien przed inwazja Rosji antonow zawioz do Ukrainy amunicje z Polski. Transport zleci owczesny premier Mateusz Morawiecki przez Rzadowa Agencje Rezerw Strategicznych aby uniknac biurokracji w MON. Sprawa wiec trafia na rece Michaa Dworczyka. "Gdy zaatwiony przez Dworczyka transport amunicji dotar do Kijowa ukrainski minister obrony podziekowa na Twitterze Baszczakowi. A ten nie wiedzia nic o zadnym transporcie. No wsciek sie. Zacza wszystkich obdzwaniac. Skarzyc sie ze jak to Bez jego wiedzy i zgody. "Co to jest Co to ma znaczyc" krzycza." Kulisy tego wydarzenia opisuje Zbigniew Parafianowicz w swoje ksiazce.

September 25, 2024 | science

Przedstawiamy fragment książki Zbigniewa Parafianowicz "Polska na wojnie" . Minister Q: Leciałem z [Romanem] Abramowiczem do Turcji. Po drodze Abramowicz informował mnie, że się nie najlepiej czuje. Szczypały go oczy, swędziała twarz. Funkcjonował normalnie, ale ruchy i mowę miał spowolnione. Został czymś otruty. We Lwowie, przed przekroczeniem granicy z Polską, sprawdzono, czy był bezpieczny dla otoczenia. Obawiano się, że podano mu materiały radioaktywne tak jak Litwinience . Wstępna wersja zakładała, że otruła go rosyjska partia wojny, która nie chciała zakończenia inwazji. Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Na początku marca [2023 r.] pojawiła się nadzieja na zawieszenie broni. Pośrednikiem w rozmowach między Ukraińcami a Rosjanami był oligarcha Roman Abramowicz. Zarekomendował go Zełenski . Ukraińcy poinformowali, że Abramowicz przyjedzie do Polski i stamtąd uda się do Turcji. Wiedziałem, że musimy być obecni w tych rozmowach. Obserwować je. Nie mieliśmy pojęcia, o co chodzi w tej grze, ale nie mogliśmy dać po sobie poznać, że nie mamy wiedzy. Ukraińcy przestaliby nas szanować. Wschód wymaga udawania, że zawsze się jest silnym i wszystko się rozumie. Minister Z: – Była zgoda na wyjazd [ówczesnego doradcy prezydenta Dudy ds. zagranicznych Jakuba] Kumocha z Abramowiczem do Turcji. Przed wylotem do Ankary obawialiśmy się, że Turcja będzie naciskała na Ukrainę w sprawie natychmiastowego zakończenia konfliktu. Zełenski prosił nas wielokrotnie, żeby zapobiec wymuszeniu zawieszenia broni ze zdobyczami terytorialnymi Rosji. Pierwsze rozmowy z Abramowiczem to lotnisko w Rzeszowie. Zachowywał się skromnie bez epatowania bogactwem i wpływami. Chociaż w sumie on wtedy był na dnie. Mówił, że zależy mu na tym, aby nie zablokowano jego przejazdów po Europie. I że już ma nałożone sankcje na jachty i samoloty. Przekonywał, że jeśli to zostanie utrzymane, to on nie będzie mógł nic załatwić. Minister Q: – Kierował się jedynie swoim interesem. Nic innego go nie interesowało. Pierwszy raz Kumoch i Przydacz towarzyszyli mu w drodze na Ukrainę. Drugi raz Kumoch leciał z nim do Turcji. Do Rzeszowa Abramowicza przywiózł Dworczyk, który rozmawiał z nim prawie cały czas o piłce nożnej, bo Abramowicz jest właścicielem Chelsea Londyn . Gdy odstawiałem Abramowicza na granicę za pierwszym razem, gdy jechał na Ukrainę, był całkowicie zdrowy. Podczas drugiego spotkania już w takiej dobrej formie nie był. Po drodze informował mnie, że się nie najlepiej czuje. On został czymś otruty . We Lwowie, przed przekroczeniem granicy z Polską, sprawdzono, czy był bezpieczny dla otoczenia. Obawiano się, że podano mu materiały radioaktywne tak jak Litwinience. Wstępna wersja zakładała, że otruła go rosyjska partia wojny, która nie chciała zakończenia inwazji. Ukraińcy stwierdzili, że nie był truty substancjami radioaktywnymi. Mógł lecieć do Turcji. Przed tym wszystkim Ukraińcy obfotografowali Abramowicza. Jak mówił Umierow (Rustem Umierow, obecnie minister obrony, wiosną 2022 r. człowiek do zadań specjalnych Zełenskiego), "nasi muszą wiedzieć, że on pracuje dla nas". Umierow i Kumoch w czasie wyjazdu mocno się zaprzyjaźnili. Zbigniew Parafianowicz: Jak Abramowicz zachowywał się w czasie lotu? Czy jego stan się pogarszał? Minister Q: – Po drodze objawy się nasilały. Szczypały go oczy, swędziała twarz. Funkcjonował normalnie, ale ruchy i mowę miał spowolnione. Po drodze opowiadał o Czukotce, on był kiedyś jej gubernatorem . Oligarcha powierzchnię mierzył we Francjach. Jak coś uznawał za duże, to mówił, że jest wielkości pięciu Francji. Na przykład opowiadał o jakimś pożarze, który strawił las równy "dwóm i pół Francjom". Nie trzymał wobec mnie dystansu. Nie rozmawialiśmy o twardej polityce. W Turcji zapadła decyzja, że Abramowicz musi zostać przebadany, bo czuje się coraz gorzej. Pojechał z Kumochem do szpitala. Za nimi kierujący polską placówką pułkownik Agencji Wywiadu Robert Trzeciak. Aby dowiedzieć się czegoś więcej. Trzeciak wkręcił się wszędzie, gdzie trzeba, i ustalił, co trzeba. Zbigniew Parafianowicz: W gruncie rzeczy czemu miały służyć tamte rozmowy? Dziś wiadomo, że nic z nich nie wyszło. Były markowane. Minister Q: – Do dziś nie mam pojęcia, co on i Ukraińcy robili w Ankarze, dlaczego go truli. Na pytanie po co ta misja, Abramowicz nic nie odpowiedział. Takie standardowe: "Aaaa, no rozmawiamy, rozumiesz, dyskutujemy". Mam wrażenie, że jemu chodziło o ochronę własnych pieniędzy i ratowanie życia. W sumie niczego się nie dowiedziałem. Pozytywne było to, że nie było mowy o bezwarunkowym zawieszeniu broni. Nikt o takiej głupocie nie myślał. Zbigniew Parafianowicz: To po co wzięliśmy w tym udział? Minister Q: – Trzeba wiedzieć. Trzeba mieć możliwość powiedzenia: "Byliśmy przy tym i wiemy, o co chodzi". Później do Dudy dzwonił w tej sprawie Zełenski. Mówił: "Bardzo dziękuję za wszystko, co robisz". Opowiedzieliśmy też Amerykanom o rozmowach. W takich sytuacjach nie można ściemniać. Nie można tworzyć legend. To nie buduje szacunku ani zaufania. Podobnie zaangażowaliśmy się w rozmowy ukraińsko-rosyjskie na terenie Białorusi. Tam latali nasi żołnierze – komandosi z Lublińca i GROM – jako ochrona. Śmigłowiec lądował, wsiadali Ukraińcy i lecieli naszym black hawkiem pilotowanym przez GROM i z obstawą z Lublińca na Białoruś. Temat rozmów na Białorusi nadzorował Dworczyk. Czasem latali również Kumoch i Przydacz. Dworczyk nawet latał na Białoruś razem z delegacją ukraińską. Minister X: – Z dyskretnych misji z początku wojny ważna jest jeszcze wymiana Medwedczuka, oligarchy uznanego przez Ukraińców za zdrajcę . Erdoğan poinformował Dudę, że będzie wymiana jeńców ukraińskich za Medwedczuka. I Medwedczuk leciał do Moskwy przez Polskę. Minister Z: – No i kwestia broni. Musieliśmy obchodzić MON, bo z nimi nic nie można było załatwić. Od samego początku. Ukraińcy jeszcze przed 24 lutego 2022 r. prosili o broń. Ale nie o ciężki sprzęt, chodziło o drobnicę, na przykład amunicję do moździerzy. Z tego wyszła draka, bo od wielu tygodni przygotowywaliśmy transport z tą amunicją, ale jakoś nam to nie wychodziło. Dopytywałem w Ministerstwie Obrony Narodowej, jak to się dzieje, że nie można ciężarówkami wysłać tego Ukraińcom. Każdy z oficerów zapewniał mnie, że swoje zrobił, polecenia wykonał perfekcyjnie. Wojsko działa odcinkowo. Każdy robi swój odcinek i nie odpowiada za ostateczny wynik. A jak doskonale wykonany odcinek nie składał się w spójną całość z innymi doskonale wykonanymi odcinkami, to już nie jest problem wojska i MON. Ważny urzędnik Kancelarii Premiera: – W sprawie tej amunicji do Morawieckiego dzwonił premier [Ukrainy] Szmyhal. Naciskał, aby zrobić to jak najszybciej. To nie był ciężki sprzęt, ale zależało im. Zbierali po świecie amunicję. Tymczasem my mocno z tym zamulaliśmy. Ostatecznie Morawiecki zlecił to Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych, aby uniknąć MON-owskiej biurokracji. RARS bezpośrednio podlega premierowi, sprawy trafiły w ręce Dworczyka. Minister Z: – Po trzech dniach od telefonu wszystko było w Jasionce pod Rzeszowem. 23 lutego, na dzień przed wojną, ukraiński antonow zawiózł na Ukrainę amunicję. To był ostatni lot do Kijowa. Cała akcja była ekspresowa. W sumie jednak obciążała ona nas. Fakt, że ciągnęło się to tygodniami, był kompromitujący. Już przed wojną wiedzieliśmy, że w razie problemów nasza wydolność nie będzie wielka. Minister X: – Zawsze była potem awantura. Gdy załatwiony przez Dworczyka transport dotarł do Kijowa, ukraiński minister obrony Reznikow podziękował na Twitterze Błaszczakowi. A ten nie wiedział nic o żadnym transporcie. Bo przecież to robił RARS, a nie MON. No wściekł się. Zaczął wszystkich obdzwaniać. Skarżyć się, że jak to? Bez jego wiedzy i zgody. "Co to jest? Co to ma znaczyć?" – krzyczał. I on, i Kamiński wydają się spokojni. To pozory. Obaj w nerwach wyglądają inaczej. Szczególnie Kamiński, który jest radykalnym cholerykiem. On też miał wiele okazji, by zgłaszać pretensje, że Dworczyk robi coś bez jego wiedzy. Prawda jest jednak taka, że gdyby Dworczyk nie jechał po bandzie, to te transporty nigdy na Ukrainę by nie dotarły. Minister Z: – Gdy wybuchła wojna, wcale nie było łatwiej z dostawami. Zagrożenie nie zmobilizowało nas. Do tego zapadła decyzja polityczna, że wszystkich naszych trzeba wycofać z Ukrainy. Żołnierzy, prawie wszystkich ludzi ze służb, każdego, kto mógłby dostać się do niewoli rosyjskiej, należało wycofać. Minister X: – Pierwszego dnia wojny uświadomiliśmy sobie, że w Browarach pod Kijowem byli komandosi z Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca. Oni od 2014 r., czyli od aneksji Krymu i wojny z separatyzmem na Donbasie, razem z Amerykanami i Brytyjczykami budowali Ukraińcom siły specjalne. Pierwszego dnia wojny nasi żołnierze byli na Ukrainie. Umundurowani żołnierze państwa NATO byli na terenie państwa zaatakowanego przez Rosję. Gdy na Browary pod Kijowem zaczęły spadać pociski rosyjskie, oni tam byli. W kierunku tego miasta szły rosyjskie gwardyjskie kolumny pancerne z jednostki przeznaczonej do obrony Moskwy . Wysokiej rangi polski oficer: – Oni zamiast wracać do Polski w pierwszym dniu wojny, pojechali w odwrotnym kierunku. Między innymi do Charkowa, ale też do miast na Donbasie, które kontrolowali Ukraińcy. Współpracowali z Brytyjczykami. Ewakuowali Polaków, ale również obcokrajowców. Przede wszystkim Brytyjczyków, z którymi mają bardzo dobre układy. Minister X: – Namawialiśmy Błaszczaka, żeby pozwolił zostać komandosom na Ukrainie jak najdłużej. Oni też chcieli tam zostać jak najdłużej. Mieli zbierać dane wywiadowcze. Duda i Błaszczak uparli się jednak, by wracali. Nie można było doprowadzić do sytuacji, że polski żołnierz trafi do niewoli. Wysokiej rangi polski oficer: – Później wypracowaliśmy formułę naszej obecności na Ukrainie. Po 2014 r. byliśmy na Donbasie w ramach pewnej procedury. Po 24 lutego 2022 r. po prostu wysyłano nas na płatne wolne. Politycy udawali, że tego nie widzą. W końcu zaczęli jednak naciskać, abyśmy wracali. To błąd. Powinniśmy od początku zbierać jak najwięcej informacji o tej wojnie. Jeśli kiedyś Rosjanie zaatakują Polskę, wojna będzie miała podobny schemat do tej prowadzonej na Ukrainie. Minister X: – Bez ludzi nic się nie da zrobić. Od pierwszego dnia wojny powinno nas tam być jak najwięcej. I wojska, i służb, i dyplomatów. Inne państwa nie cackały się z tym. Pamiętam, jak w połowie marca byłem w Kijowie. Wracałem trasą żytomierską. To był czas, gdy w Buczy stali jeszcze Rosjanie, a trasa była szarą strefą. Można było natknąć się na Rosjan. Minęliśmy ostatni blokpost. Ukraińcy powiedzieli nam, że dalej jedziemy na własne ryzyko. No i kogo spotkaliśmy dalej? Ukraińskich żołnierzy i... brytyjskich specjalsów. Umundurowanych. Z bronią. Poruszali się z Ukraińcami samochodami ciężarowymi i terenowymi z radarami artyleryjskimi. Namierzali cele. Uczyli się tej wojny. Taki radar namierza miejsce upadku i wystrzelenia pocisków z moździerzy czy rakietowych. Wysokiej rangi polski oficer: – Dyrektywy były jednak odwrotne. Przyjęto założenie, że jakikolwiek pobyt Polaków na Ukrainie będzie dla nas szkodliwy. My i tak oczywiście znaleźliśmy sposób, aby tam być. Tylko po co te kombinacje? Inne państwa nie korzystają z nich. Za każdym razem, gdy Kamiński albo Błaszczak odkrywali, że ktoś z naszych tam jest, darli się: "Wycofać ich natychmiast. Zaraz przez nich wybuchnie wojna. Zaraz Rosja nas zaatakuje". Minister Z: – Oczywiście żadna wojna by nie wybuchła. Podczas wizyty Morawieckiego i Kaczyńskiego w Kijowie Amerykanie poprosili nas o przywiezienie z Kijowa ich dwóch rannych żołnierzy. Oni tam byli jako cywile. Ale wiadomo jacy cywile. Ci dwaj ranni Amerykanie wracali tym samym pociągiem, którym jechał Kaczyński z Morawieckim. Jeden nie miał nogi, lekarze musieli ją amputować. Minister X: – Kolejnym dowodem, że uczestniczenie w tym, co się dzieje na Wschodzie, nie musi się kończyć wojną i incydentami, jest udział Dworczyka w lotach do Brześcia na Białoruś. On latał tam i woził ukraińską delegację podczas dwóch rund rozmów na początku wojny. W skład delegacji po stronie ukraińskiej wchodzili między innymi Reznikow, doradca Zełenskiego Mychajło Podolak i wiceszef MSZ Mykoła Toczycki. Dworczyk odebrał Reznikowa i resztę delegacji z dworca w Przemyślu. Zapakowali się do black hawka i odlecieli. Minister Q: – Było tak, że podczas pierwszego lotu do Brześcia mieliśmy międzylądowania w Rzeszowie i Przemyślu. Startowaliśmy jeszcze przed świtem. Pilot wylądował najpierw na jakimś boisku. Ciemno było. Głucho. Okazało się, że pomyliliśmy punkt. Jeden z żołnierzy mówi do Dworczyka: "Panie ministrze, to nie tutaj". Drugi raz – to samo. Jakieś boisko. Brama zamknięta. Trafiliśmy tym śmigłowcem za trzecim razem. Wojskowy: – Wysiedliśmy w Brześciu naprzeciw śmigłowców z czerwoną gwiazdą. Przywitaliśmy się z białoruskimi oficerami. Nie było atmosfery wrogości. Raczej był klimat podobny do przekazania jeńców. Nie miałem pewności, że Ukraińcy wrócą z tych rozmów. Minister Q: – Toczycki po rozmowach zadzwonił na Signalu, abyśmy ich odebrali. Taka była nasza umowna procedura. Białorusini zabierali Ukraińców pod Homel. Później odstawiali ich do Brześcia. Za drugim razem odwożąc Ukraińców, lądowaliśmy w lesie. Minister X: – Kluczowe było, żebyśmy mieli na piśmie zgodę Białorusinów, że oni się zgadzają na nasze wojskowe maszyny w ich przestrzeni powietrznej. Oni oczywiście na gębę zgadzali się na wszystko. Ale kto by im wtedy wierzył, w końcu minister obrony Białorusi na dzień przed wojną dał Reznikowowi oficerskie słowo honoru, że nikt na Ukrainę nie uderzy z Białorusi. Potrzebny był więc papier. Dostaliśmy go w ostatniej chwili. Tuż przed wlotem dwóch naszych maszyn w białoruską przestrzeń powietrzną. Wcześniej Ukraińcy sami dogadali się z Białorusinami co i jak. Oni mają między sobą dobre przeloty, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi. Wojskowy: – Cała akcja trwała w sumie może z kilka godzin. Minister X: – Po jednym z takich lotów GROM-owiec podszedł do Dworczyka i mu podziękował. Powiedział: "Ministrze, w końcu coś się k... dzieje". Wielu chciało takie rzeczy robić. GROM czy JWK Lubliniec tylko czekali na takie okazje. Minister Z: – Politycznie zawsze słychać było śpiewkę: "To nieodpowiedzialne, niepaństwowe, groźne". Minister X: – Wiedzieliśmy, że jak przyjdzie do grubych dostaw broni dla Ukrainy, będą kłopoty. Dostawy utkną w biurokracji. Znów będzie wielotygodniowy proces bez rezultatu. Minister Z: – RARS miał już wtedy dość szerokie uprawnienia, by takie dostawy realizować. Na początku przyjęliśmy założenie, że kierowcami jeżdżącymi na Ukrainę będą Ukraińcy. Aby nikt się nie przypieprzył, że się narażamy. Minister Q: – W jeden dzień, na początku wojny, kupiliśmy od wojska 80 tak zwanych żab. Zielonych ciężarówek. To były maszyny nieodebrane przez wojsko, bo miały jakieś drobne, nieistotne wady. Wojsko nie chciało zrobić odbioru, to skorzystaliśmy z okazji i je kupiliśmy. Te samochody przyjechały do Jasionki. Tam je załadowywaliśmy. Na początku one jeździły nawet niezarejestrowane. To były samochody nieistniejące. Wychodziliśmy z założenia: "albo na przypale, albo wcale". Minister Z: – Początki dostaw broni i amunicji dla Ukraińców owocowały w incydenty. Raz jedna z ciężarówek wyjeżdżających z Jasionki pod Rzeszowem przechyliła się na zakręcie i przewróciła na bok. Z żaby wypadły na asfalt miny przeciwpancerne. Masa min przeciwpancernych. Minister X: – O tym, jak trudne były początki, świadczą problemy z bayraktarami dla Ukrainy, które dostarczano przez Mińsk Mazowiecki do Jasionki. Prezydent dzwonił do Dworczyka i prosił, aby zorganizował kogoś do rozładunku, bo jest po osiemnastej i nie ma żołnierzy, którzy mogliby to zrobić. Wcześniej do Dudy zadzwonił Zełenski, aby go popędzić w sprawie tych bayraktarów. Zełenski na początku wojny często dzwonił do naszego prezydenta. Głównie po to, aby ten go rozmasował i wsparł psychicznie. Mieli naprawdę dobry kontakt. Tym razem Zełenski dzwonił, aby go pośpieszyć w sprawie bezzałogowców. Minister Z: – W końcu zdecydowaliśmy z RARS-em, że trzeba stworzyć coś na wzór prywatnej firmy zatrudniającej żołnierzy i byłych funkcjonariuszy służb specjalnych. To nie miała być prywatna armia jak Grupa Wagnera czy Blackwater. Chodziło o ludzi, którzy mogliby działać na bazie kontraktu z państwem. Zarabiać, ale nie mieć tej całej biurokracji państwowej. To się udało. Minister X: – Ludzie, którzy budowali tę firmę, wozili amunicję i broń takim charakterystycznym czarnym tirem z orłem. Kiedyś stali na Orlenie pod Rzeszowem. Wyglądali jak specjalsi. To był marzec. W Rzeszowie i okolicach kręciła się duża liczba wojska i służb. Nie tylko z Polski. Do ludzi z tej prywatnej firmy podszedł człowiek z ABW i pyta, skąd są. Chłopacy odpowiedzieli, że są z CBN-u. Wymyślili to na poczekaniu. Wiesz, co znaczy CBN? Czemu By Nie. To była odpowiedź, którą dali, gdy zaproponowano im utworzenie prywatnej firmy wojskowej. Na Orlenie uznali, że to dobry skrót, by zakpić z powagi ABW czy CBA. Minister Q: – Powołaliśmy nową służbę specjalną. Kamiński nie był zadowolony. Bo oni byli dość skuteczni. CBN dowoził. Minister X: – Jeździliśmy z nimi na przykład na wschód Ukrainy. Pod koniec kwietnia byliśmy w Charkowie. Zawoziliśmy RPG-7 dla tworzonych tam oddziałów ochotniczych. Dostarczyliśmy granatniki oddziałowi Stugna i Freikorps. Ten drugi był mocno brunatny. I zarazem skuteczny. Pytaliśmy ich, pod kim walczą. Kto nimi dowodzi? Jakie mają relacje z wojskiem? Wydawało się, że działają na własną rękę. Sami sobie wyznaczają zadania. Później HUR, wywiad wojskowy, wziął ich jednak pod swoje skrzydła, żeby nie było niebezpiecznie. Żeby czegoś nie odwalili. Minister Q: – Jeden z tych z Freikorps to był jakiś totalny odjazd. Facet walczył w brunatnym oddziale, a w rzeczywistości był Żydem, który wrócił z Izraela, by bić się na wojnie. Miał za sobą staż w izraelskich siłach specjalnych. Był wytatuowany jak w "Awatarze". Minister Z: – Generalnie CBN był bardzo użyteczny. Robili większość roboty. Sprowadzali sprzęt zdobyty na Rosjanach. Byli w stanie ściągnąć czołg T-72BM. Poprzez firmy handlujące bronią z kontaktami na Ukrainie kupowaliśmy ten złom, aby go analizować. CBN woził też pieniądze. Minister X: – Konkluzja jest taka, że oni byli po prostu bardziej skuteczni niż państwo. We współpracy z państwem byli ważnym ogniwem wojny. Mieli wszystkie zalety sił i służb specjalnych i niewiele wad biurokracji, która walczy tylko o załatwienie sobie dupochronu. To jest nasz wojenny dorobek. Nauczyliśmy się korzystać i z takich narzędzi. W odniesieniu do Białorusi myśleliśmy o powołaniu firmy do prowadzenia wojny psychologicznej. Firmy złożonej ze specjalsów, którzy się w tym specjalizują, i z ludzi służb. Takie organizacje znacznie skracają czas reakcji.

SOURCE : wiadomosci
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS