Blogs
Home/entertainment/Zofia Samsel i Jakub Tolak przeszli operacje serca. "Walka o przetrwanie w ogromnych bolach"

entertainment

Zofia Samsel i Jakub Tolak przeszli operacje serca. "Walka o przetrwanie w ogromnych bolach"

Jakub Tolak i Zofia Samsel od lat przemierzaja kamperem swiat. Od lutego przebywaja w Polsce to wszystko przez operacje serca ktore oboje przeszli. W rozmowie z Plejada mazenstwo opowiada o powrocie do penej sprawnosci. Kazdego dnia to bya walka o przetrwanie w ogromnych bolach. Kuba mia troche mniejsze bole podobno jestem bardziej unerwiona opowiada zona aktora.

November 23, 2024 | entertainment

Natalia Wolniewicz , Plejada.pl : Pewnego dnia porzuciliście wszystko i zdecydowaliście się na życie w kamperze. Czy kiedykolwiek żałowaliście, że podążyliście właśnie tą drogą? Któraś z dróg okazała się zbyt trudna? Zofia Samsel : Nie żałowałam — mówię tylko na razie za siebie. Tylko to, co wymyśliłam sobie jeszcze przed podróżą, być może trochę ewoluowało. Zanim wyjechaliśmy, myślałam, że będziemy żyli w drodze 365 dni w roku — że to nam wystarczy. Tak będziemy żyli i tak nam będą mijały lata. Później okazało się, że potrzebujemy też stabilizacji i teraz najchętniej dzieliłabym życie na pół — trochę byłabym w drodze, smakowała tej przygody, ale też wracała do stabilnego życia i budowała sobie oazę. Niekoniecznie w dużym mieście. Jednak nigdy nie żałowałam. Uważam, że to była chyba najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Jakub Tolak : Nie żałowałem, ale byłem zaskoczony niektórymi rzeczami, bo wydaje mi się, że, szczególnie w tych czasach, romantyzujemy różne rzeczy. Ludzie na Instagramie pokazują, jak fantastycznie jest podróżować. Nawet jakby człowiek bardzo starał się być realistą, to temu ulega, a potem okazuje się, że wszystko ma swoje plusy i minusy. Nie ma przepisu na super życie albo nie ma przepisu na najlepszą pracę na świecie. To jest zestaw różnych czynników naszej osobowości, tego, co się przytrafia itd. Ja też uległem pewnej idealizacji. Myślałem, że droga będzie super — szybko się okazało, że to jest samo życie. Ekscytujących przygód było wiele. Z drugiej strony przyznaję również, że rzeczy, które mogą wydawać się niefajne, były bardzo często ciekawe, np. rozwalona opona czy zakopanie się. W większości przypadków wiązało się to również z przygodą. To właśnie najbardziej nas rozwijało. Jedną z takich najtrudniejszych rzeczy, którą przeżyliście, było nasłanie kuratora na was przez internautę? J.T.: To było chyba najbardziej absurdalne. Chyba nagłówki najbardziej ekscytowały ludzi — dlatego tak dużo o było tym napisane. Sama sytuacja nie była aż tak dramatyczna. Jako rodzice mogliście się poczuć w jakiś sposób dotknięci. J.T.: Przepraszam, ja się tylko z tego śmiałem. Uważam, że to jest kompletna bzdura. Z.S.: To też nie jest tak, że faktycznie kurator zapukał do naszych drzwi domu czy kampera. Nic się nie wydarzyło. To były jakieś komentarze na internecie, które po jakimś czasie się ponowiły. Kolejny raz dana osoba napisała, że naprawdę będzie wysyłała kuratora na nas. To po prostu tak jak się zaczęło, tak się skończyło. Może gdyby się to rozwinęło i musielibyśmy, nie wiem, walczyć, może komuś coś wyjaśniać, to mielibyśmy do tego trochę inny stosunek. J.T.: My nawet podawaliśmy, gdzie jesteśmy. Specjalnie mówiliśmy: "Zapraszamy pana kuratora, jesteśmy jutro na tej plaży, proszę wpadać". Z.S.: Dużo osób pisało, że chętnie by zostało takim kuratorem. J.T.: Gadaliśmy nawet z kolegą, który jest prawnikiem. Nie jakoś strasznie przerażeni, ale tak poważnie na zasadzie: "Dobra Kuba, czy to jest rzeczywiście jakiś problem?". On powiedział, że za granicą urzędnik nic nie zrobi. Ludzie jeżdżą na wakacje z dziećmi i każdą osobę trzeba by było zgłaszać, że nie mają warunków? To była paranoja. ZS.: Nic się nie stało, nasze dziecko dalej z nami podróżowało i mam nadzieję, że zabierzemy naszą córkę w dalszą podróż. Z takich bardziej dramatycznych sytuacji wymieniłabym areszt w Serbii. To była poważna sprawa. Pani szła za mną ze spluwą. J.T.: Chodziło o to, że w krajach bałkańskich, ma się dobę na to, żeby się gdzieś zameldować. Zwykle dla turysty robią to hotele i kempingi, ale jak kamperem nie jedziesz na kemping, to musisz ty to zrobić. Nie wiedzieliśmy o tym, więc to jest dowód na to, że nieznajomość prawa szkodzi, ale to była rozdmuchana sytuacja, ponieważ ci policjanci tak naprawdę chcieli łapówkę. Z.S.: Ludzie w internecie dali nam znać, o co im chodzi. Nawet kawę nawet im zrobiłam — ale do kawy żadnej wkładki nie było. Skończyło się rozprawą. Zapłaciliśmy mandat ok. 150 euro i nas wypuścili. Zofia Samsel i Jakub Tolak: choroba zdecydowała za nas Przez lata byliście w pędzie. Teraz przymusowo spędzacie czas w Polsce. Jak radzicie sobie psychicznie w tej sytuacji? J.T.: U nas niestety to zbiegło się ze sprawami zdrowotnymi. Miałem mieć operację serca, okazało się, że później operację przeszła też Zosia. Jak już wchodzą ważniejsze tematy, to człowiek już nie ma rozterek typu: "Jest mi źle w tym mieście, już bym wyjechał". Wiemy, jaka jest sytuacja. Oczywiście, chcielibyśmy być już w drodze, żeby nasza rzeczywistość była bardziej barwna, żeby nasze rozmowy nie polegały na tym, że ciągle mówimy o tym, co nas boli. Z.S.: Moglibyśmy się cieszyć Warszawą — dużo się tutaj dzieje. Teraz przez wzgląd na zdrowie tego nie robimy i nie chcę tego nazywać jakąś deprechą, ale jest coś takiego, co nas gniecie. Nie jesteśmy w stanie korzystać z życia — przecież chwilę temu, w lutym wróciliśmy z Krety. Teraz choroba zdecydowała za nas. Liczymy, że na wiosnę uda nam się wyjechać. Ta nadzieja trzyma nas przy życiu J.T.: Jednym ze sposobów, żeby sobie z tym radzić, jest na pewno tworzenie wizji o przyszłości. Odliczanie do tego wyczekiwanego momentu. Po czasie zabrakło mi struktury dnia. Tygodnie zaczęły mi się rozmywać. U nas jest naprawdę wyjątkowa sytuacja. Mam nadzieję, że w pewnym momencie poczujemy się lepiej i będziemy mogli ruszyć dalej z życiem. Można powiedzieć, że ostatnio żyliście na tykającej bombie? Z.S.: Tak to można nazwać. Spodziewaliśmy się, że Kuba będzie miał operację — to było planowane. J.T.: Miałem tętniaka aorty i miałem też zastawkę do naprawy, ale to nie było wskazanie do operacji, głównie ten tętniak. Było zagrożenie pęknięciem. Wszelki wysiłek fizyczny, np. dźwiganie czy wysokie ciśnienia, były dla mnie groźne. Dlatego też, będąc w drodze i siedząc w krzakach, to zagrożenie wzrastało. Tam nie było mowy o dotarciu do szpitala. Z.S.: Podjęliśmy decyzję o zabiegu, była operacja, później okazało się, że nagle i ja muszę mieć operację. Nie byliśmy w ogóle świadomi tego, ale też nie było wyjścia. Nikt nie da pewności, że ta operacja musiała być zrobiona teraz. Może mogłam czekać kilka miesięcy, a może nie. Podjęliśmy decyzję, że skoro już jesteśmy w Polsce, skoro zrobiliśmy dłuższy przystanek, to też robimy i tę operację. Mamy wsparcie naszych rodziców, którzy pomagają nam przy córce. Bez tego byśmy nie dali rady. Po wyjściu ze szpitala żaden rodzic w naszym stanie nie dałby rady opiekować się córką. Wszystkie wasze nagrania — nawet te ze szpitala — są zachowane w żartobliwym tonie. Zawsze właśnie tak podchodzicie do trudnych sytuacji? Z.S.: To prawda, nie biadolimy publicznie, ale jesteśmy tylko ludźmi. Przed sobą czasami biadolimy i mówimy, jak to nam jest źle. Myślę, że to też jest ważne, żeby człowiek miał taką osobę, której może powiedzieć, że naprawdę jest źle i nie daje rady. Czasami każdy ma taki moment. Publicznie staramy się jednak zachować dystans i pokazywać, że na lekko też się da podejść do poważnych spraw. Myślę, że nam to też pomaga, żeby nie tyle wyśmiewać ten problem, bo to są poważne rzeczy, ale właśnie podchodzić do tego z dystansem. Jakub Tolak: spalałem się, czekając, aż dostanę informację od chirurga, że Zosia się obudziła Na Instagramie pokazujecie tylko część życia. W jednym z wywiadów przeczytałam, że zatrzymało ci się serce. Chyba jednak był to jednak bardzo poważny zabieg... J.T.: Były momenty, że się bardzo bałem i myślę, że większość ludzi boi się takich rzeczy. Natomiast nie wiem, czy kogokolwiek interesuje oglądanie tego i wysłuchiwanie biadolenia. Ludzie mają dosyć swoich problemów, żeby jeszcze zwalać im na głowę moje problemy. Też nie chcę powiedzieć, że my kłamiemy. To jest tak, że komunikujemy się z ludźmi wtedy, kiedy mamy poczucie, że to jest dobry pomysł. Mówimy szczerze, natomiast nie robimy streamingu swoich emocji. Zauważyłem, że w sytuacjach kryzysowych zaczynam żartować, np. z personelem. Szukam kontaktu. Jak byłem w szpitalu, to nawet przed operacją mały dowcip rozładował atmosferę. Wydaje mi się, że dodaję sobie tym otuchy. Wolę też jak są ludzie, bo jak siedzę sam, to zaczynam się dołować. Zaczynam wchodzić w swoje lęki. Dlaczego my właściwi opowiadamy o operacjach? Chcemy pokazać, że z tego typu sytuacji też się da wyjść. Nam też przydarzają się złe rzeczy, złe sytuacje. Każdy ma swoje problemy i ma prawo do własnych emocji. Ale my chcemy pokazywać, że z każdej sytuacji da się wyjść — oczywiście często potrzebny jest czas. W kamperze spędzaliście ze sobą 24 godziny na dobę. Teraz szpital skazał was na rozłąkę. Trudniejsze było oczekiwanie na tę drugą osobę w domu czy oczekiwanie na sam zabieg? J.T.: Denerwowałem się operacją, potem zasnąłem, a potem już było po. Prawda jest taka, że jak człowiek budzi się na OIOM-ie, to jest tak naćpany, że ja dobrze wspominam pobyt na tym oddziale. O wiele bardziej spalałem się, czekając, aż dostanę informację od chirurga, że Zosia się obudziła i że jest okej. To wtedy było bardzo nerwowe. Z.S.: Jak ja się obudziłam, to czułam się fatalnie i nie było myśli takich: "Ojejku, jak ja tęsknię za domem, moja miłość została w domu". Każdego dnia to była walka o przetrwanie w ogromnych bólach. Kuba miał trochę mniejsze bóle, podobno jestem bardziej unerwiona. Nie było czasu na zastanowienie, na tęsknotę. Powiem szczerze, że jak zostawiliśmy dziecko w domu, to przez pierwsze dni nie myślałam o tym, jak ona sobie radzi i czy tęskni. Byłam jednym wielkim leżącym bólem Kuba był w Katowicach, był przy mnie i odwiedzał mnie bardzo często. Pomagał mi, z resztą ja robiłam to samo. Jak Kuba był w szpitalu po operacji, to też u niego siedziałam, myłam go. Mieliśmy rozcinane mostki, więc nie można było podnosić rąk do góry za bardzo podnosić, więc sobie pomagaliśmy. To jest pewnego rodzaju test dla związku. Dużo nam dało wspólne jeżdżenie, bo naprawdę byliśmy 24 godziny na dobę ze sobą — widzieliśmy się też w różnych sytuacjach. Wróćmy do tematu OIOM-u. Nie dokończyliśmy tej historii. J.T.: To było zabawne, bo dość szybko się wybudziłem. Człowiek jest naćpany, ale generalnie było spoko. Jak już lekarze powiedzieli mi, że jest dobrze, to stwierdziłem: "Super, nie?". Oczywiście, było mi niewygodnie. Na OIOM-ie jest niewiele łóżek — wszystkie pod ścisłą obserwacją. Nie wiem, dlaczego ktoś wymyślił, żeby na OIOM-ie był telewizor. Tam ludzie chcą spać, odpoczywać i... jest telewizor. Ktoś sobie tam puścił mszę z telewizji Trwam. Leżę i mówię: "Co się dzieje?". Z.S.: Nie miałeś poczucia, że to już jest z zaświatów? J.T.: Bawiło mnie to właśnie w tym kontekście. Najpierw była msza, później ją wyłączyli. Nawet doktor szła i powiedziała: "Boże, kto to włączył?". Później był mecz. Ktoś ten mecz też oglądał. Nie mogłem przy tym zasnąć. To było upierdliwe, więc potem zapytałem, czy mogą ściszyć — ale to nic nie dało, bo słyszałem cały mecz. Było abstrakcyjnie. Mówiłem też lekarzom: "Przepraszam, ale tu jest bardzo miło". Parę razy powiedziałem: "Strasznie miła kadra, bardzo jest u was miło tutaj". Czuliście się zaopiekowani w szpitalu? Z.S.: Tak, w pełni. Byłam bardzo bólowym pacjentem i wszyscy bardzo się starali uśmierzyć ten ból. Nigdy nie usłyszałam: "Jesteś po operacji, ma boleć". Wiem, że takie rzeczy też się zdarzają. Na Instagramie pokazaliście blizny. W komentarzach pojawiały się zdania, że jesteście tak dopasowani, że nawet blizny macie w tym samym miejscu. Jak dbać o taką relację? Jak wy nad nią pracujecie? Jak się znaleźliście? J.T.: To była moja pierwsza i ostatnia randka z Tindera. Potem wspólnie usunęliśmy aplikację. My się po prostu lubimy — kumplujemy się. Świetnie się razem bawimy. Jak chodziliśmy na imprezy, to zawsze najbardziej lubiłem bawić się z Zosią. Gadamy ze sobą o emocjach. Z.S.: Każdy z nas ma swoje emocjonalne problemy i zdajemy sobie z tego sprawę. Zdarza się, że mamy różnego rodzaju sprzeczki, kłótnie, fochy. Kluczem jest rozmowa i przepraszanie, dogadywanie się. W kamperze spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, lubiliśmy też wspólnie milczeć, ale nigdy wcześniej przed podróżą nie pracowaliśmy razem. Zaczęliśmy robić filmy, dzielić się naszą przygodą też na Instagramie, na YouTubie — w tym aspekcie musieliśmy się dotrzeć. J.T.: Trzeba przepracowywać różne rzeczy. To nie chodzi o znój, że teraz będziemy wbrew sobie pracować nad związkiem na siłę, bo jak jest coś na siłę, to nie ma sensu. To bardziej chodzi o to, żeby na bieżąco zastanawiać się nad tym, gdzie jesteśmy i co się dzieje. Szczególnie w sytuacjach kryzysowych trzeba działać od razu. Wydaje mi się, że jednym z naszych kluczy jest to, że jak jest jakiś problem, jest awantura, to kłócimy się, ale mamy dobrą wolę. Druga rzecz jest taka, że w miarę szybko trzeba to wyjaśnić, żeby nie zamieniło się to w zaszłości. Z.S.: Kuba jest profesjonalistą, totalnym pedantem. U Kuby zawsze musi być wszystko zrobione na 150 proc. U mnie na 70 proc. — wtedy to już jest dobrze. O to były te spięcia. "Moje serce stało przez 30 minut" Jaka droga was teraz czeka, żeby wrócić do pełnej sprawności? J.T.: Zaleca się odbycie kardiologicznej rehabilitacji. Chodzi o to, żeby odzyskać kondycję. Głównym tematem jest zrośnięcie się mostka. To nie jest do końca tak jak z ręką, bo to jest taki rodzaj kości, który dłużej się zrasta. Jeśli się źle zrośnie, to też jest kicha. Właściwie dzięki mostkowi człowiek może funkcjonować. Samo serce działa od razu — bo musi (śmiech). Już na zawsze będą tam druty, więc przez jakiś czas trzeba uważać. Rehabilitacja też jest po to, żeby zacząć się powoli ruszać. Moje serce stało przez 30 minut — to musiało tak wyglądać. To jest bardzo duże obciążenie dla organizmu, więc wracanie do sprawności trwa wiele miesięcy. Zwłaszcza że nie możesz trenować od razu na 100 proc. Rehabilitacja u mnie polega na wykonywaniu ćwiczeń cardio — to było chodzenie z kijkami do nordic walkingu. Mam zdalną rehabilitację. W szpitalu byłem 10 dni — po to, żeby mnie poobserwowali i powiedzieli: "Dobra, on się nadaje na zdalną". Dostałem zdalne EKG, które co rano sczytuje dane. Lekarz jest po drugiej stronie i przekazuje: "Dobrze, można ćwiczyć". Możesz mieć normalne życie, mając przy tym kontrolę lekarską. Z.S.: Ja jestem do tyłu, bo byłam operowana trzy miesiące po operacji Kuby. Przede mną jest teraz rehabilitacja. Muszę iść na dwa tygodnie do szpitala, później zobaczymy czy też będę miała zdalną rehabilitację. Ale wciąż myślimy, żeby wiosną wyjechać. Szukamy kampera, bo potrzebujemy już większego mobilnego domu. Jaki kierunek chcecie obrać? Gdzie prowadzą was marzenia? Z.S.: Nie mamy jeszcze ustalonego miejsca. Marzą nam się Stany Zjednoczone, ale na wiosnę raczej jeszcze się nie wybierzemy do USA nowym kamperem. Na początek może to będzie Turcja, może Gruzja, Armenia. J.T.: Ja po prostu chciałbym być już w drodze. Nowy kamper — przed nami nauka, jak jeździć nieco większym autem. Zobaczymy, co się wydarzy. Całą rozmowę możesz obejrzeć tutaj: Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. W serwisie Plejada.pl każdego dnia piszemy o najważniejszych wydarzeniach show-biznesowych. Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google. Odwiedź nas także na Facebooku , Instagramie , YouTubie oraz TikToku . Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: [email protected] .

SOURCE : plejada
RELATED POSTS

LATEST INSIGHTS